Panu Bogu świeczkę, diabłu ogarek

Media chamieją, bo my chamiejemy, bo media chamieją. Błędne koło, które nie wróży niczego dobrego: ani mediom, ani nam.

Publikacja: 26.09.2014 03:20

Te wspaniałe kobiety w swoich błyszczących maszynach: aktorka Joanna L. w kabriolecie marki P.

Te wspaniałe kobiety w swoich błyszczących maszynach: aktorka Joanna L. w kabriolecie marki P.

Foto: EAST NEWS, Mateusz Jagielski Mateusz Jagielski

Red

W starych, chyba dobrych, czasach media dzieliły się na opiniotwórcze i bulwarowe. Istniały tematy, które fascynowały jednych i mierziły drugich – tego rozróżnienia trzymano się zresztą sztywno, z rozmysłem nie zacierając granic. Wiadomo było, gdzie szukać powagi, a gdzie blagi. Do czasu, a właściwie czasów – tych parszywych, które właśnie nastały, gdy sacrum miesza się z profanum, złoto z tombakiem, wysoka kultura z jej totalnym brakiem czy wręcz jawnym chamstwem i prostactwem. Dzisiaj media – kurczowo chwytające się każdej okazji do podniesienia zysku (w przypadku kapitału zagranicznego) lub gwarancji przeżycia (w przypadku kapitału rodzimego), co na jedno zresztą wychodzi – sięgają po tematy sobie do tej pory obce. W imię iluzji, że oto dotrzemy do nowego czytelnika, którego nie przekonują nasze wynurzenia polityczno-gospodarcze-historiozoficzne, ale może zachęci go – za przeproszeniem – goła d..., bo jest głupi i to kupi....

Złudzenia, które znam niestety z własnego doświadczenia. Tak bywało i wciąż bywa w wielu redakcjach, z którymi miałem styczność – także w szanujących się tygodnikach opinii, które gremialnie wprowadziły kolumny celebryckie, gdzie starają się wbijać szpile – mniej lub bardziej udolnie – znanym z bycia znanymi. Publikując tu i tam, zewsząd słyszę podszepty, że znane nazwisko dobrze wypromuje tekst. Nawet w miesięczniku tenisowym, którym przez rok kierowałem na rzecz dużego wydawnictwa, sugerowano publikowanie zdjęć celebrytów. Żaden tam Nadal, żaden tam Federer – moim zadaniem jako redaktora naczelnego miało być znalezienie zdjęcia Dody, niekorowanej królowej Polski, którą w końcu udało się przydybać z siostrami Radwańskimi. Do dzisiaj czuję dumę, ale i niesmak, bo różnica między poważnym i niepoważnym w ten sposób się zatarła. Dzienniki i tygodniki poszły tą drogą i brukowieją, a tymczasem tabloidy – brukowieją jeszcze bardziej.

Lekcja anatomii

No bo czując na plecach oddech nowej konkurencji, muszą się radykalizować. Zwykła śmierć jest już passé, teraz trzeba rozłożyć zwłoki na części pierwsze, poćwiartować je, a może nawet i ukatrupić żyjących. To właśnie spotkało aktorkę Grażynę Błęcką-Kolską, która straciła w wypadku ukochaną córkę. Po czym brukowce usłużnie popędziły z komentarzem, że to może ją ostatecznie pogrążyć; że nie przyszła do kościoła na mszę za córkę; że nie pamięta, co było przed wypadkiem; że jej były mąż – reżyser Jan Jakub Kolski – poznał kochankę, gdy ta miała 12 lat. I tak dalej, i tym podobne. – Mediom spodobała się chyba wewnętrzna sprzeczność tej sytuacji. Aktorka jest zarazem ofiarą i sprawcą: straciła córkę, ale ze swojej winy, bo prowadziła samochód. Takie wielopoziomowe opowieści można przecież serwować w odcinkach. W tej historii był potencjał, aby ją rozwałkować. A zarazem też główną bohaterkę – zauważa dr Marek Kochan, pisarz i medioznawca.

Szokuje też „Super Express" krzyczący: „Wielka aktorka Krystyna Janda (62 l.) przygotowuje siebie i bliskich do swojej śmierci. Wybacza winowajcom, zapewnia, że wszystko już jest zaplanowane i przygotowane do pogrzebu". Tymczasem chodziło o... wpis na blogu aktorki, w którym z czarnym humorem opowiada o jedzeniu grzybów. „Trudno podejrzewać, żeby znany z tabloidowej przenikliwości naczelny gazety po prostu dał się nabrać. Łatwiej za to uwierzyć, że postanowił cynicznie nabrać swoich czytelników. Tak czy owak, albo powstał kandydat na najgłupszy, albo najbardziej cyniczny tekst roku" – konkluduje portal natemat.pl, gdzie Janda prowadzi bloga.

A jak skomentować casus Wojciecha Jaruzelskiego, gdy newsa o jego śmierci chciano mieć jeszcze za życia? Taką informację podała strona internetowa „Faktu", bo zaufano doniesieniom współpracujących z tytułem paparazzich. Tabloid miał ich wysłać do wojskowego szpitala, gdy pojawiły się pogłoski o pogarszającym się stanie zdrowia Jaruzelskiego. Fotoreporterzy pełnili tam stały dyżur i przekazali wieści o „tajemniczej wizycie chroniących generała oficerów BOR w przyszpitalnym prosektorium". Na tej podstawie wywiedziono, że generał nie żyje – sęk w tym, że błędnie. Sprawa postawiła na nogi całą Polskę i pozbawiła stanowiska Grzegorza Jankowskiego, szefującemu tabloidowi od dziesięciu lat. Jaruzelski zmarł 11 dni później.

To się sprzedaje! Najpoczytniejszą gazetą w Polsce jest „Fakt" (312 tys. egz. w lipcu), ale drugie miejsce „Gazeta Wyborcza" (156 tys.) niebawem pewnie straci na rzecz „Super Expressu" (147 tys.), który ją skutecznie goni. Tymczasem rozmowy z naczelnymi obydwu tabloidów – Robertem Felusiem z „Faktu" i Sławomirem Jastrzębowskim z „Super Expressu" – pokazują, że obaj mają Bóg wie jakie wyobrażenie o misji, którą pełnią. Odgrażają się zgodnie, że dziennikarstwo jest jedno, a to, co różni prasę opiniotwórczą i brukową – choć nie cierpią tego określenia – to sposób podania wiadomości.

– Nie ma podziału na dziennikarstwo tabloidowe i nietabloidowe. Informacji wszędzie szuka się tak samo, a najważniejszą zasadą ma być niezmiennie rzetelność i opieranie się na informacjach z wiarygodnych źródeł – mówi Feluś. Staje tym samym w obronie dobrego imienia gazety bulwarowej. – Śmieszy mnie część socjologów czy publicystów, którzy niepokoją się o stan naszego społeczeństwa, ponieważ najchętniej czytaną w tym kraju gazetą jest „Fakt". Otóż w każdym normalnym, dobrze rozwijającym się społeczeństwie ludzie najchętniej sięgają po dobrze robione gazety bulwarowe, jak „Fakt" w Polsce, „Bild" w Niemczech czy „The Sun" na Wyspach – ocenia.

Utyskuje, że podana przez jego gazetę informacja o zapędach Romana Giertycha do rządu w medium opiniotwórczym stałaby się newsem, natomiast w „Fakcie" była traktowana jako plotka. Więc chce to zmienić. I najpierw można się zaśmiać, a potem zapłakać, bo może on rzeczywiście ma rację? Miraż zdążył się ziścić i dziennikarstwo rzeczywiście jest jedno – niepoważne zamiast poważnego, bo zawsze równa się w dół?

Nawet Jastrzębowski celnie nazywa „Gazetę Wyborczą" tabloidem opiniotwórczym. Naigrawa się, że bywały przypadki, gdy jej dziennikarze byli wodzeni za nos przez zaufane źródło donoszące o korupcji w policji, które podawało nawet sygnatury akt – lecz wszystko okazało się humbugiem. Czyli tabloid w zdobywaniu newsa może być nawet lepszy niż poważny konkurent! Zwłaszcza że stać go, by za nią zapłacić. – Handlujemy informacją i nic dziwnego, że za nią płacimy – przyznaje Jastrzębowski. Tym samym nie ma źródeł lepszych i gorszych. Każde warte jest tego, żeby mu się przyjrzeć.

Tabloidy na salonach

A co w mediach poważnych? Infotainment na całego! Trwa wojna na Ukrainie, Donald Tusk zostaje imperatorem Europy, wirus Ebola szerzy się po świecie, a tymczasem w TVN 24 dostajemy rozpisany na odcinki serial o tym, jak aktorka Joanna L. – podobno piękna i znana, choć widziałem ją tylko w marnej reklamie – spowodowała stłuczkę w stanie wskazującym na spożycie. I zaczyna się taniec (cytaty za tvn24.pl). Poniedziałek: „Po wytrzeźwieniu dostanie wezwanie", wtorek: „Mandat w najbliższych dniach", środa: „Joanna L. usłyszała zarzut. Grozi jej do dwóch lat więzienia", czwartek: „Aktorka przeprasza za jazdę po alkoholu: – Z pokorą poniosę konsekwencje", piątek: „Joanna L. chce umorzenia sprawy. W poniedziałek nowy układ albo akt oskarżenia". Strach otworzyć lodówkę, zwłaszcza gdy chłodzi się tam butelka wina do obiadu. A puentując na poważnie: dobrze tu widać, jaką drogę w ciągu 13 lat istnienia – właśnie były urodziny! – przeszła stacja, która zaczynała od informacji o zamachach z 11 września, a teraz... Parafrazując klasyka: telewizję poznaje się po tym, jak kończy.

Na szczęście w kolejny weekend pijana aktorka nie wydała żadnego oświadczenia, ale TVN 24 tym razem dywaguje o nagich zdjęciach gwiazd z zagranicy, które wyciekły do internetu – szkoda, że od razu nie do szamba. Sęk w tym, że to profesjonalna stacja, która wszystko potrafi dobrze opakować, choć – jak w tym wypadku – jest to gówno w sreberku. Wracamy więc do tematu, informując widzów o postępach, dorzucając co chwilę letnie szczegóły, bo gorących nie ma i nie będzie. Może poza tym, że kolizja Joanny L. podzieliła celebrycki światek i niektórzy śmieli bronić aktorki!

Mamy więc mądrą minę dziennikarza w studiu, uczone rozmowy ekspertów, nawet kamery wysyłane w teren – w tym pod Komendę Główną Policji! – by mundurowy powiedział kilka oczywistości, że jak piłeś, to nie jedź. W ten sposób wydarzenie, które co najwyżej zasługiwałoby na wzmiankę w tabloidzie, urasta do rangi, jakiej nie ma. Quasi-news zyskuje status prawdziwego newsa. – Ludzie lubią upadłych celebrytów: sławnych i bogatych, którzy lądują na dnie. Joanna L. jechała przecież porsche, które ma tu ogromne znaczenie. W czasach kryzysu takie historie się podobają, przynoszą ukojenie, leczą frustracje. A może – jak niegdyś w przypadku Felicjańskiej – chodzi o nową książkę i skandal jest formą promocji? Albo o zdjęcia do serialu? – tłumaczy Kochan.

Dr Maria Gmerek-Maciuk, specjalistka od mediów z Wydziału Politologii Uniwersytetu Wrocławskiego, zauważa, że Ukraina się znudziła, co jest nawet normalne, bo ile można o tym samym, więc w zamian dostajemy alkoholowe wybryki. Miał być przerywnik, ale źle wyszło. Następnym razem wyjdzie jeszcze gorzej, bo to przecież programowa zmiana. Przyczyny takiego zachowania mediów są ekonomiczne. Sprzedaż egzemplarzowa spada, oglądalność też, w internecie nie wszyscy potrafią zarobić, stąd bierze się brutalna walka o czytelnika/widza, w której używane są coraz mocniejsze środki. Media opiniotwórcze – przy kurczącym się rynku – siłą rzeczy się tabloidyzują. Ba, tabloidy są dziś „agenda setting", czyli wyznaczają tematy, wokół których kręcić się będzie debata publiczna. Kochan przypomina  anegdotę: w mediach opiniotwórczych planowanie rozpoczyna się właśnie od lektury tabloidów, wyszukiwania nośnych kryminałków i michałków, aby spróbować dodać im głębi i powagi. Wypisz wymaluj przypadek Joanny L. Lecz w ten sposób media wycofują się z opisu świata. Mają umilać czas, zabijać nudę. I tylko udawać, że informują. Chcą dać Bogu świeczkę i diabłu ogarek.

Wyznawcy słupków

Gmerek-Maciuk uspokaja jednak, że nie jest to trend dotykający mediów w całej rozciągłości. Jej zdaniem pogubiły się Agora wydająca „Gazetę Wyborczą" i ITI multiplikujący kanały pod szyldem TVN, bo same są w kłopotach finansowych i strukturalnych. Zaczynają więc szukać, zwykle po omacku, i stąd owe skręty w dziwne strony. Przypomina, że poważne media z definicji powinny informować i edukować, ale przy tym zagubieniu ich opiniotwórczość zaczęła zanikać. – Nie wiedzą, za czym gonią. Kiedyś celowali w wielkomiejskość, inteligenckość, ale po cyfryzacji mają już zasięg na cały kraj i muszą mówić do wszystkich, nie tylko wybrańców – mówi Gmerek-Maciuk o TVN 24. Z tego wynika brak określonego targetu, ale do ludzi trzeba docierać, bo słupki oglądalności wciąż są ważne. Więc trwają poszukiwania innych wątków i tak tworzy się chaos. Ba, wpływ na to mogą mieć sami odbiorcy, którzy – nauczeni posługiwania się testami, którymi od najmłodszych lat faszeruje ich szkoła – potrafią w nich bezczelnie kłamać i telewizja buduje niewłaściwy kontent.

Kilka objawów choroby? Do Kijowa, gdy trwały walki na Majdanie, pojechała Beata Tadla z TVP, by w pełnym makijażu nadużywać na wizji słowa „niesamowite". Bogdan Rymanowski w „Kawie na ławie" często się gubi w rolach gospodarza i gościa. Podobnie jak Monika Olejnik, by przywołać jej kuriozalną rozmowę z ustępującym prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, gdy dziennikarka wystąpiła w sukni niemal balowej i gwarzyła jak koleżanka z kolegą. – Niebezpieczny mechanizm, gdy dziennikarz staje się celebrytą; wtedy tematy zaczynają się przenikać. To zaprzeczenie dziennikarstwa – ocenia Gmerek-Maciuk.

Z kolei Kochan, mówiąc o zacieraniu się ról u osób publicznych, wskazuje na Jakuba Wojewódzkiego, który zachowuje się jak troglodyta wpuszczony na salony. – Jawny rasizm, wulgaryzmy, grubiaństwo i impertynencje są u niego na porządku dziennym, ale dla niektórych to „nasz człowiek, przedstawiciel jasnogrodu", więc stosują wobec niego taryfę ulgową, a nawet go promują – zauważa. Wojewódzkiego zaprasza się na salony, dopuszcza do wyższego nurtu, daje program w TVN i felieton w „Polityce". W ten sposób grubiański styl jest afirmowany. Takie to podwójne standardy. A to przecież także przypadek Jarosława Kuźniara, kapłana poranków w TVN 24, czy Elizy Michalik z Superstacji, która prowadzi samozwańczą krucjatę przeciwko Kościołowi. Słabe wyniki oglądalności Michalik czy Wojewódzkiego (400 tys. widzów mniej niż rok temu) studzi jednak wieść, że „Newsweek" sprzedaje 129 tys. egzemplarzy, czyli więcej niż dotychczasowy zwycięzca „Gość Niedzielny". Ach, ta dwoistość Polaków.

Skąd się bierze? Świat celebrycki, do tego okraszony chamstwem, to przecież ogromne pieniądze, co się sprzedaje, więc jak z tego zrezygnować? Ale czytelnik – zdaniem Gmerek-Maciuk – może się obrazić, bo „społeczeństwo nie jest aż tak ogłupiałe". Ludzie są już zmęczeni, gdy wciska im się coś na siłę. Jej zdaniem większość wybierze „Fakt", ale mniejszość – i to znacząca – sięgnie po „Rzeczpospolitą", więc trzeba się z tym pogodzić i nie zmieniać na siłę. Elitarne gazety pozostaną, nawet jeśli wpadną w niszę, więc tabloidyzowanie się jest błędem, bo do niczego nie doprowadzi. Nowego czytelnika nie zyskają, a starego mogą stracić – co widać zresztą po gasnących wynikach sprzedaży. A w zamian? Siła lokalności, co pokazuje odbiór mniejszych mediów, które żyją sprawami ważnymi dla człowieka – bo zawsze koszula będzie bliższa ciału – a nie „telewizyjnym grajdołem". Ale Kochan zauważa, że prasa lokalna też się kartelizuje, więc opiniotwócze dziennikarstwo odnajdzie się raczej w sieci jako dziennikarstwo obywatelskie. Tylko czy bloger będzie mógł z tego wyżyć?

Kultura – zwłaszcza literatura i kino – celuje dzisiaj w sztuce faktu, więc media nie mogą odwzorować świata w skali 1:1. Ich rzeczywistość ma być jeszcze barwniejsza: stąd podkoloryzowanie, podkręcanie. – To autodestrukcja! Prasa sama obniża swoją wiarygodność i piłuje gałąź, na której siedzi. Człowiek wybierze media „pull" (gdzie odbiorca sam decyduje o tym, co czyta i ogląda) zamiast „push" (gdzie jest przymuszony do konsumowania serwowanych treści). Niestety, to sprzężenie zwrotne. Media głupieją, bo ludzie głupieją. Do tego dochodzi wszechobecna kultura obrazkowa: szybciej, krócej i przede wszystkim głupiej. Jeszcze głupiej! Nie da się? Owszem, da! Stąd ikonizacja informacji, więcej obrazków. Tekst jest tylko podpisem pod zdjęcie, treści są mniej dyskursywne, niosą głównie emocje, bo łatwiej je przyswoić. I jeszcze umasowienie wykształcenia wyższego, które jest powierzchowne i obniżyło jakość wiedzy. Jest dziś mniejszy popyt na opiniotwórcze treści – mówi Kochan. A wie, co mówi, bo rozmawia ze studentami.

Czas migotliwych ikonek

Cezurą był Smoleńsk: przekroczenie poziomu zdziczenia w życiu publicznym. Oto w mainstreamowych mediach brylował Dominik Taras, prostak namaszczony na bohatera tylko dlatego, że pasował do medialnej wizji świata. Potem doszły okładki „Newsweeka" za rządów Lisa, które dezawuują ludzi wizualnie. To taka sama robota jak niegdyś „Nie" Urbana, który miał szkalować postsolidarnościowe elity i wychował następców. Ale najgorsza była – czemu Kochan dał wyraz w książce „Fakir z Ipi", gdzie opisał trójkąt: socjopatę chcącego zaistnieć w mediach, media pokazujące go i publiczność to wszystko oglądającą – sprawa Katarzyny W., czyli matki zamordowanej Madzi.

– Co to jest? – pytałem siebie. – Cały dzień pokazują jakąś bzdurę, historię kryminalną bez większego znaczenia. Wtedy przelała się miara brukowości, to było graniczne doświadczenie – mówi. Ale tym razem nie chodziło o ekonomię, lecz... politykę, bo historię wykorzystano instrumentalnie i służyła przykryciu protestów w sprawie ACTA. Co nie znaczy, że innym nie zaczęła się opłacać. Jastrzębowski z „Super Expressu" przyznawał, że większość okładek w tym czasie poświęcił Katarzynie W., bo gdy jej nie było – sprzedaż spadała. Jakby to czytelnicy mieli go rozgrzeszyć, bo wymusili taką a nie inną decyzję.

Tymczasem „Super Express" doniósł niedawno, że Emira, „klacz, którą radośnie ujeżdżała Katarzyna W. (24 l.) odziana jedynie w skąpe bikini, podupadła na zdrowiu. Pięknemu zwierzęciu wysiadł kręgosłup – już nikt nie może dosiadać jej grzbietu. Matka Madzi była ostatnia". Chodziło o słynną sesję z października 2012 roku, gdy kobieta była jeszcze oskarżona. Teraz siedzi w więzieniu skazana na 25 lat za zabójstwo córki. „A Emira? Na szczęście jest pod dobrą opieką swojego właściciela. – Ma u mnie zasłużoną emeryturę, nie musi się o nic martwić – mówi pan Andrzej B. Teraz spokojnie może sobie skubać trawkę, a przed bąkami chować się do stodoły" donosi gazeta.

Kochan puentuje to żartem: „Temat ważny, szkoda, że inne media potraktowały go tak zdawkowo. Emira wydaje mi się lepszą bohaterką niż sama Waśniewska czy Trynkiewicz, a w każdym razie wzbudza więcej mojej sympatii". Cytuje też fragment prozy poetyckiej Herberta opowiadającej o Incitatusie, koniu senatorze, kończącej się słowami: „Umarł bezpotomnie zaszlachtowany przez gruboskórnego rzeźnika z miejscowości Ancjum. O pośmiertnych losach jego mięsa milczy Tacyt". Tak stanie się nie tylko z Emirą, lecz także ze wszystkimi bohaterami jednorazowego użytku eksploatowanymi przez media. O czym na pewno zostaniemy poinformowani.

Plus Minus
Kryzys demograficzny, jakiego nie było. Dlaczego Europa jest skazana na wyludnienie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Agnieszka Fihel: Migracja nie załata nam dziury w demografii
Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał