Rozmowa z Lolą Sanchez z hiszpańskiej partii Podemos

W polityce doświadczenie nie jest atutem. Dzień przed wyborem do Parlamentu Europejskiego żyłam w nędzy. Nie starczało mi do pierwszego. Naprawdę nie tracę kontaktu z rzeczywistością - mówi Lola Sanchez, eurodeputowana hiszpańskiej lewicowej partii Podemos.

Aktualizacja: 06.06.2015 14:11 Publikacja: 05.06.2015 02:00

Pablo Iglesia, sekretarz generalny partii Podemos podczas konferencji w Barcelonie w grudniu 2014 ro

Pablo Iglesia, sekretarz generalny partii Podemos podczas konferencji w Barcelonie w grudniu 2014 roku

Foto: Bloomberg

Plus Minus: Po ostatnich wyborach lokalnych w Hiszpanii kandydaci popierani przez pani partię Podemos są u progu przejęcia władzy w kluczowych miastach, w tym w Madrycie i Barcelonie. Całkiem realne jest też to, że jesienią wygrają państwo wybory i będą współtworzyć rząd. Kraj stoi na skraju rewolucji?

Lola Sanchez, eurodeputowana hiszpańskiej lewicowej partii Podemos:
Wypełnimy nasz program co do joty. Każdy działacz podpisał umowę, która zakłada, że zostanie odwołany, jeśli złamie obietnice.

Co zrobicie w pierwszej kolejności?


Z powodu kryzysu Hiszpania jest bardzo zadłużona. Musimy przeprowadzić audyt tego długu, aby zobaczyć, które zobowiązania są usprawiedliwione, a które nie. Tych drugich w ogóle nie zamierzamy spłacać. A jeśli chodzi o dług prawomocny, rozpoczniemy rozmowy o jego restrukturyzacji, tak aby wierzyciele dali nam trochę oddechu.

Co to znaczy „dług nieprawomocny"?


To są zobowiązania prywatne, które zostały uspołecznione. W Hiszpanii takie zobowiązania zostały zaciągnięte, gdy ratowano banki przed bankructwem w czasie kryzysu. Rząd przeznaczył na to nieprawdopodobne środki. A przecież chodzi o firmy prywatne. Dlaczego my, wszyscy Hiszpanie, musimy odpowiadać za błędną strategię tych instytucji? Wmawiają nam, że bez tego doszłoby do upadku całego systemu finansowego. Niech będzie. Ale dziś tym długiem znów powinny być obciążone banki prywatne, które wyszły z tarapatów. Nie możemy nim być przytłoczeni do końca życia. Albo doprowadźmy do upaństwowienia tych banków.

To uratuje miliony Hiszpanów, którzy nie mogą znaleźć pracy?

Wszyscy, którzy tego potrzebują, otrzymają powszechne świadczenie podstawowe gwarantujące przeżycie. Bo dziś w Hiszpanii nie wszyscy mogą być pewni jutra.

Ale jak to sfinansować? Przecież nawet Niemiec czy Szwecji na to nie stać!

Stać, i to bez problemu. To tylko kwestia woli politycznej. Tyle że przy takim świadczeniu, koncerny nie mogłyby dłużej płacić dziadowskich pensji w wysokości 400 euro miesięcznie. Obecny system działa na korzyść wielkiego biznesu, dlatego blokuje wszelkie zmiany. W Hiszpanii nie jest trudno znaleźć źródła finansowania takiego świadczenia. Uniwersytet w Las Palmas obliczył, że tylko likwidacja korupcji przysporzy kasie państwa 40 mld euro rocznie.

Jak wysokie ma być to świadczenie?

Nasi eksperci obliczyli, że powinno wynieść 645 euro brutto miesięcznie.

Ależ wielu młodych Hiszpanów zarabia niewiele więcej. Natychmiast przestaną pracować.

Nie wierzę w to. Z 645 euro w Hiszpanii pozostaje się człowiekiem biednym. Nie umiera się z głodu, zimna czy chorób, ale prawie każdy chce żyć lepiej.

Z tym że przedsiębiorstwa, które nie będą chciały płacić wyższych stawek, uciekną do innych krajów, choćby Polski. Mamy przecież w Unii jednolity rynek.

Nie potrzebujemy firm, które płacą 400 euro miesięcznie. Wolę, aby sobie poszły, niż zamieniały ludzi w niewolników. Nie chcemy też firm, które płacą od zysku parę procent podatków, a korzystają z infrastruktury publicznej i wykształconych przez państwo pracowników.

Hiszpania zbudowała sukces gospodarczy na budownictwie i turystyce. Gdy pękła nieruchomościowa bańka, okazało się to fatalnym błędem. Tyle że nie uda się dziś odbudować przemysłu, nakładając dodatkowe obciążenia na przedsiębiorstwa.

Błąd polega na tym, że obecny rząd próbuje jedynie pozyskać wielkie koncerny międzynarodowe, zamiast postawić na rodzime przedsiębiorstwa. Także państwo powinno inwestować w rozwój przemysłu i badania. Przez dziesięciolecia z pieniędzy publicznych opłacano uniwersytety, które wyszkoliły znakomitych fachowców. I dziś ci ludzie muszą wyjeżdżać za granicę, do Niemiec, Wielkiej Brytanii, nawet Polski. To jest ogromny potencjał, który tracimy każdego dnia.

Innym skutkiem pęknięcia bańki nieruchomościowej był dramat setek tysięcy Hiszpanów, którzy stracili mieszkania. Co chcą państwo zrobić w tej sprawie?

Powstrzymać eksmisje można w jeden dzień. Dziś są one przeprowadzane przy łamaniu prawa zakazującego wyrzucania z domów ludzi, którzy nie mają żadnej możliwości znalezienia innego lokum. Ten los spotyka rodziny z dziećmi i starców.

Za to musiałoby jednak zapłacić państwo albo banki, do których te mieszkania należały. Premier Mariano Rajoy uznał, że w pierwszej kolejności trzeba ratować państwo przed bankructwem, bo to pogrążyłoby wszystkich. Nie miał racji?

Staliśmy się kolonią Niemiec, bo wypełniamy polecenia rządu, na który nie głosowaliśmy. Niech więc albo dadzą nam głosować w wyborach w Niemczech, albo porzucą politykę, która wpycha Hiszpanię w zaklęty krąg: im bardziej się zadłużamy wobec Niemiec, tym bardziej się stajemy od nich zależni.

Niemcy uratowały strefę euro przed rozpadem, bo kilka lat wcześniej przeprowadziły reformy, na które Hiszpania się nie odważyła.

Tak, tylko że Niemcy wykorzystały wypracowane w ten sposób nadwyżki, aby uzależnić kraje południa Europy. Te państwa potrzebowały w latach 90. ub. wieku i w pierwszych latach tego wieku funduszy, aby spełnić marzenia cywilizacji konsumpcyjnej. I dostały je od niemieckich banków. Ale gdy wybuchł kryzys, Angelę Merkel zaczęło interesować tylko odzyskanie pieniędzy. Dlatego nakazała bezwzględne cięcia wydatków państwa na edukację, ochronę zdrowia, zabezpieczenia socjalne. Wszystko, byle spłacić niemiecki dług.

Grecja, stawiając na populistyczną partię Syriza, przeciwstawiła się Merkel. I dziś jest na skraju bankructwa, gospodarka znów znalazła się w recesji, ludzie nie mają perspektyw. To był dobry wybór?

Oczywiście, że dobry. Grecja już wcześniej stała na skraju bankructwa, ludzie wszystko stracili. Aleksis Cipras przywrócił przynajmniej pomoc najbiedniejszym, elektryczność, wodę. Trzy miliony Greków, którzy nie mieli dostępu do opieki zdrowotnej, teraz znów mogą z niej korzystać. Niemcy traktują Greków brutalnie. Nie chodzi im zresztą o Grecję – to mały kraj, który nie ma dla nich większego znaczenia. Chcą dać przykład tym, którzy w innych peryferyjnych krajach Europy – Hiszpanii, Irlandii, Włoszech, Portugalii – odważyliby się podnieść głowę.

Ależ Grecja otrzymała prawie 250 mld euro pomocy, najwięcej ze wszystkich krajów świata! Ma dostać jeszcze więcej?

Nie chodzi o to, aby dać więcej, ale aby żądać mniej. Tych 250 mld euro to nie jest pomoc, to jest dług, który został zaciągnięty bez zgody narodu, tak jakby to uczynił dyktator. I dziś nie dość, że zabrano ludziom wszystko, co mieli, to jeszcze chce się ich krwi. Bo przecież jasne jest, że Grecja nigdy nie spłaci tego długu.

Hiszpania już teraz ma o wiele większy dług i deficyt budżetowy, niż to dopuszcza traktat z Maastricht. Jeśli Podemos spełni obietnice, finanse państwa po prostu eksplodują. Jak chcą państwo to pogodzić z pozostaniem kraju w unii walutowej?

Hiszpania powinna pozostać zarówno w strefie euro, jak i w Unii Europejskiej. Ale w innej strefie euro, z inną polityką fiskalną. Nie można karać krajów za błędy banków. I to przez trojkę (przedstawiciele Komisji Europejskiej, MFW i Europejskiego Banku Centralnego – red.), instytucje, które przez nikogo nie zostały wybrane.

Hiszpania ratyfikowała traktat z Maastricht, to była suwerenna decyzja.

Jeśli trzeba będzie opuścić strefę euro, aby spełnić nasz program, to trudno: zrobimy to.

Powrót do zdewaluowanej pesety będzie oznaczał załamanie dochodów ludności. Nie da się spłacić ani długu państwa, ani długu obywateli, bo ten pozostanie określony w euro.

Ale dzięki słabszej pesecie będziemy mogli więcej eksportować. Hiszpania ma ogromny potencjał, szczególnie jeśli chodzi o surowce. Przyjedzie też do nas o wiele więcej turystów. Rozwiną się usługi.

Skoro Hiszpania ma taki potencjał, to dlaczego Podemos sprzeciwia się polityce liberalizacji handlu forsowanej przez Brukselę?

Polityka handlowa Unii przynosi żałosne efekty nie tylko dla Europy, ale przede wszystkim dla krajów, które podpisują takie umowy z Brukselą. Musimy być choć trochę solidarni. Żyjemy w gospodarce globalnej i to, co się dzieje na drugim końcu świata, dotyka także nas. Weźmy przykład imigracji. To ogromny problem dla południa Europy. Ale z czego on się bierze? Masa ludzi jest wyrzucana ze swoich domów i szuka lepszego życia nie tylko z powodu braku stabilności politycznej, ale także załamania gospodarki w wyniku umów podpisywanych przez UE. To jest zachęta dla koncernów, aby robiły w tych krajach, co się im tylko podoba. W Kolumbii i Peru potentaci branży górniczej w brutalny sposób przejmują ziemię chłopów przy wsparciu kolumbijskich grup przestępczych. Z Kolumbii imigranci nie przyjeżdżają, bo to za daleko. Ale z Afryki, gdzie mechanizm jest dokładnie taki sam, już tak.

Aby przeforsować tak głębokie zmiany w Brukseli, rząd utworzony przez Podemos będzie potrzebował sojuszników. Szefowa francuskiego Frontu Narodowego Marine Le Pen stawia podobne postulaty co wy.

Tak, wiemy o tym.

I zawrzecie sojusz z Frontem Narodowym?

Nigdy.

Dlaczego?

Zgadzamy się co do analizy problemów. Ale absolutnie nie co do sposobu, w jaki powinny one zostać rozwiązane. Weźmy politykę handlową. Le Pen rzeczywiście także zwalcza globalizację. Ale sprzeciwia się wolnemu handlowi nie po to, aby chronić biedne kraje, lecz by chronić samą Unię. Ma absolutnie gdzieś los ludzi w Kolumbii czy Mozambiku. Dla nas ważny jest każdy człowiek, niezależnie od koloru skóry czy języka, w którym mówi.

Marine Le Pen jest bardzo krytyczna wobec Stanów Zjednoczonych i NATO. To również was łączy.

NATO to sojusz przebrzmiały. Kiedy powstawał, miał sens. Ale dziś? Skoro Unia Europejska prowadzi własną politykę handlową, fiskalną, walutową, to dlaczego nie możemy mieć własnej polityki obronnej? Nie chcemy być dłużej podporządkowani państwu tak zmilitaryzowanemu i agresywnemu, jakim są Stany Zjednoczone.

Rosja pokazała na Ukrainie, jak bardzo potrafi być bezwzględna. W jaki sposób małe kraje Europy mają obronić się przed Putinem bez Ameryki? Francja i Wielka Brytania mają broń jądrową, ale reszta?

Gdybyśmy mieliśmy wspólną politykę obronną, Ameryka nie musiałaby nas bronić. A jeśli chodzi o Ukrainę, Rosji z pewnością można wiele zarzucić, ale Unia Europejska także popełniła błędy, kardynalne błędy. W Parlamencie Europejskim zawsze to podkreślamy. To była polityka niezwykle agresywna i doprowadziła do tego, że skrajna prawica przejęła władzę na Ukrainie, co jest złe dla wszystkich.

Petro Poroszenko to skrajna prawica?

A kto zdelegalizował partię komunistyczną? Kto w dzisiejszych czasach zabrania działania ugrupowaniu, które nie robi nic złego? Nie czuję się komunistką, ale uważam, że komuniści przestrzegali praw człowieka i nie można ich pozbawiać szansy działania. Można zdelegalizować partię ksenofobiczną, taką, która zachęca do przemocy.

Wróćmy do Hiszpanii, w jesiennych wyborach partia Podemos może zdobyć większość, ale sama rządu nie utworzy. Jeśli PSOE nie zgodzi się na wyjście z NATO, utworzycie rząd z socjalistami?

Wyjście z NATO nie jest teraz priorytetem. Najważniejsze jest uratowanie milionów Hiszpanów, którzy nie mają co jeść.

To jakie są warunki koalicji z tymi, którzy obok Partii Ludowej (PP) zbudowali w Hiszpanii system korupcji i doprowadzili do kryzysu z 2007 r.?

Mamy wyraźnie nakreśloną czerwoną linię: przy każdej decyzji, jaką będzie podejmował nowy rząd, dobro ludzi musi być najważniejsze.

To straszny ogólnik.

Ależ skąd! To będzie łatwo ocenić. Chodzi o przestrzeganie praw człowieka i konstytucji Hiszpanii. Podam dwa konkretne przykłady. W Andaluzji 15 naszych deputowanych nie będzie wspierać Susany Diaz (p.o. przewodniczącej rady Andaluzji wywodzącej się z PSOE – red.), dopóki nie spełni ona trzech warunków, którymi są lustracja osób pełniących funkcje publiczne, przeniesienie funduszy publicznych na konta banków, które nigdy nie dopuściły się defraudacji, oraz opublikowanie listy wszystkich krewnych polityków zatrudnionych przez państwo w czasie rządów PSOE i PP wraz z ich zarobkami. Z kolei na poziomie krajowym koalicja z PSOE nie będzie możliwa, dopóki socjaliści nie wycofają się z poparcia dla umowy o wolnym handlu z USA. Kilka dni temu głosowali w Parlamencie Europejskim za klauzulą, która ustanawia system rozstrzygania sporów między państwami i koncernami przez prywatne sądy złożone z trzech sędziów powiązanych z lobby biznesowym. Wydane przez nich wyroki będą egzekwowane z pieniędzy publicznych. To nie do zaakceptowania.

A może nie bawić się w te wszystkie demokratyczne niuanse, tylko pójść drogą Hugo Chaveza, który przebudował Wenezuelę metodami autorytarnymi? W końcu wielu działaczy Podemos mu w tym doradzało.

Chavez rzeczywiście odniósł wielki sukces w ograniczeniu nędzy. Ale tego modelu nie da się przenieść automatycznie w realia społeczeństwa hiszpańskiego. Każdy kraj jest inny.

Ograniczył biedę? W sklepach w Wenezueli nie można kupić nawet mleka!

To są efekty uboczne jego polityki. Ale udało mu się wiele osiągnąć, choćby upowszechnić edukację dzieci. To wszystko dzięki nacjonalizacji strategicznych sektorów gospodarki, takich jak wydobycie ropy. Wcześniej dochody koncernów naftowych uciekały za granicę. Dziś służą rozwojowi kraju.

To może należałoby znacjonalizować Repsol (hiszpański koncern naftowy – red.)?

Nie ma takiej potrzeby, bo dzięki Bogu nie mamy ropy. Ale także chcemy znacjonalizować strategiczne sektory gospodarki, przede wszystkim energetykę i dystrybucję wody. W dzisiejszych czasach nie tylko bez wody, ale także bez elektryczności nie da się żyć.

To program skrajnej lewicy.

Nie jesteśmy skrajną lewicą, ale partią skrajnych potrzeb. Będziemy nacjonalizować tylko tyle, ile będzie konieczne dla przestrzegania praw wszystkich – od najbogatszego do najbiedniejszego Hiszpana.

Jest pani jedną z pięciu eurodeputowanych Podemos, wkrótce może pani objąć ważną funkcję w rządzie, w ten sposób weźmie pani odpowiedzialność za czwartą co do wielkości gospodarkę strefy euro. Jest pani na to gotowa?

Czuję ogromną odpowiedzialność. Ale w Podemos nigdy nie pozostajemy sami. Zawsze jesteśmy wspierani przez koła regionalne i ekspertów.

Ma pani 37 lat i życiorys, który nie składa się z wielu sukcesów. Próbowała pani założyć firmę – skończyło się porażką; wyjazdy w poszukiwaniu pracy za granicę – także porażka; egzaminy na urzędnika – bez sukcesu. Nie ma pani dzieci. Dlaczego pani rządzenie Hiszpanią miałoby być sukcesem?

Te porażki nie zależały ode mnie. To był dramat całego kraju.

Jak to? Przecież wielu Hiszpanów w tym czasie osiągnęło sukces.

Stworzyłam firmę rzemieślniczą. Ale w sierpniu 2012 roku Rajoy podniósł VAT z 18 do 21 proc. Wtedy w Hiszpanii zbankrutowało wiele firm. Wszystkie koszty poszybowały w górę: wynajmu lokalu, elektryczności, wody, surowców. Nie mogłam przerzucić tych kosztów na moich klientów, bo niczego bym nie sprzedała. Kiedy ludzie nie mają na chleb, jak mogą mieć na wyroby rzemieślnicze? Zbankrutowałam.

W starszych demokracjach, Francji czy Wielkiej Brytanii, nie można zostać ministrem, a tym bardziej premierem bez doświadczenia w zarządzaniu dużym miastem, dużą firmą. Pablo Iglesias nigdy tego nie robił, umie za to dużo mówić. Czy to nie groźne dla przyszłości Hiszpanii?

Wręcz przeciwnie. W polityce doświadczenie nie jest atutem. Im więcej funkcji pełnisz, tym bardziej zamykasz się w gabinetach, gdzie działasz dla własnego zysku. Dzień przed wyborem do Parlamentu Europejskiego żyłam w nędzy. Nie starczało mi do pierwszego. Na obiady chodziłam do rodziców, ale oni także nie mieli za co kupić żywności! Moja babcia też nie! Naprawdę nie stracę kontaktu z rzeczywistością.

Hiszpania przypomina mi dziś Francję z 1789 roku, kraj u progu rewolucji, która zmiecie stary porządek, a władzę szlachty i duchowieństwa zastąpi stan trzeci.

Tego byśmy chcieli. W wyborach regionalnych 99,9 proc. naszych kandydatów nie miało żadnego doświadczenia w polityce. Ale wyborcy zawiedli się na tych, którzy wcześniej sprawowali władzę. Aby przebudować Hiszpanię, potrzebni są całkowicie nowi ludzie.

Skąd pewność, że nie popełnią tych samych błędów? Juan Monedero, wiceszef Podemos, nigdy nie zgłosił setek tysięcy dolarów, jakie otrzymał od Chaveza.

Nikt nie jest nieomylny, każdy może ulec szantażowi. Ale chcemy wprowadzić pewne zabezpieczenia. Mówiłam już o możliwości odwołania przez koła Podemos. Zniesiemy zasadę obrotowych drzwi – powszechną w Hiszpanii praktykę zatrudniania byłych polityków przez biznes, przez co w czasie, gdy sprawują władzę, podejmują decyzje korzystne dla przedsiębiorców. Jeśli ktoś przed przejściem do polityki był taksówkarzem czy nauczycielem, po odejściu z polityki powinien wrócić do dawnego zawodu. Wprowadzimy też limit trzech kadencji na wszystkich stanowiskach publicznych.

Przyjechała pani do Polski – kraju, w którym bezrobocie jest trzykrotnie niższe niż w Hiszpanii, mimo że lewica praktycznie nie istnieje. Jak pani to tłumaczy?

Polska przeżywa boom ekonomiczny i to bardzo dobrze. Ale wszystko jest cykliczne. Hiszpania także przez wiele lat szybko się rozwijała. Ludzie myśleli, że tak będzie zawsze, dopóki nie pękła bańka korupcji, kredytu i rynku nieruchomości. Oby tak samo nie stało się w Polsce. Nieskończony wzrost nie jest możliwy.

—rozmawiał Jędrzej Bielecki

Lola Sanchez jest eurodeputowaną lewicowej populistycznej partii Podemos

Plus Minus: Po ostatnich wyborach lokalnych w Hiszpanii kandydaci popierani przez pani partię Podemos są u progu przejęcia władzy w kluczowych miastach, w tym w Madrycie i Barcelonie. Całkiem realne jest też to, że jesienią wygrają państwo wybory i będą współtworzyć rząd. Kraj stoi na skraju rewolucji?

Lola Sanchez, eurodeputowana hiszpańskiej lewicowej partii Podemos:
Wypełnimy nasz program co do joty. Każdy działacz podpisał umowę, która zakłada, że zostanie odwołany, jeśli złamie obietnice.

Co zrobicie w pierwszej kolejności?


Z powodu kryzysu Hiszpania jest bardzo zadłużona. Musimy przeprowadzić audyt tego długu, aby zobaczyć, które zobowiązania są usprawiedliwione, a które nie. Tych drugich w ogóle nie zamierzamy spłacać. A jeśli chodzi o dług prawomocny, rozpoczniemy rozmowy o jego restrukturyzacji, tak aby wierzyciele dali nam trochę oddechu.

Co to znaczy „dług nieprawomocny"?


To są zobowiązania prywatne, które zostały uspołecznione. W Hiszpanii takie zobowiązania zostały zaciągnięte, gdy ratowano banki przed bankructwem w czasie kryzysu. Rząd przeznaczył na to nieprawdopodobne środki. A przecież chodzi o firmy prywatne. Dlaczego my, wszyscy Hiszpanie, musimy odpowiadać za błędną strategię tych instytucji? Wmawiają nam, że bez tego doszłoby do upadku całego systemu finansowego. Niech będzie. Ale dziś tym długiem znów powinny być obciążone banki prywatne, które wyszły z tarapatów. Nie możemy nim być przytłoczeni do końca życia. Albo doprowadźmy do upaństwowienia tych banków.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą