"Plus Minus": Bardzo krótko był pan aktywnym politykiem. Zasiadał pan jedynie w Sejmie kontraktowym. Czy polityka pana rozczarowała?
Jacek Szymanderski, politolog i socjolog: Nie. Jako poseł byłem jednocześnie szefem OBOP i te dwie posady to było dla mnie trochę za dużo. Mimo to startowałem jeszcze do Sejmu pierwszej kadencji, tylko się nie dostałem. Później próbowałem coś zrobić w BBWR Lecha Wałęsy, ale ta partia nie wprowadziła do Sejmu nawet listy krajowej. Działałem też w SKL, byłem doradcą Artura Balazsa, kiedy kierował resortem rolnictwa, a w 2004 roku wstąpiłem do PO i dosyć długo byłem członkiem tej partii, lecz cztery lata temu przestałem płacić składki i przed rokiem objął mnie proces weryfikacji.
Skreślili pana za niepłacenie składek?
Zadzwonili uprzejmie z pytaniem, czy zapłacę zaległe składki, a ja powiedziałem, że nie, bo już nie miałem chęci na aktywną działalność. Moje koło partyjne stało się sklerotyczne, w tym sensie, że wyłoniła się grupa ludzi, której jedynym celem było, aby rekomendować kandydatów do rady dzielnicy czy miasta. A żeby to robić, trzeba uchronić się od zmian, czyli sprawić, żeby koło było nieaktywne. Spotykaliśmy się więc na jajeczku, na opłatku i po to, żeby rekomendować. Wszelkie dyskusje, pomysły na działalność były tłumione. Dlatego przestało mnie to interesować.