W sali konferencyjnej na PGE Narodowym były tłumy dziennikarzy, ustawiły się kamery największych stacji telewizyjnych. Niektórzy filmowali smartfonami, bo w dobie mediów społecznościowych liczy się szybki przekaz tu i teraz, „łapki w górę” na kanale. Każdy dziennikarz chciał zadać chociaż jedno pytanie, a Jan Urban cierpliwie odpowiadał na wszystkie.
Czasem mrugał porozumiewawczo i zerkał na siedzącego obok Cezarego Kuleszę. To prezes PZPN wyznaczył go na kolejną „ofiarę”, jak napisał w swoim felietonie były reprezentant Polski Radosław Kałużny. Urban śmiał się, kiedy to mówił, ale może gdzieś w głębi duszy już przeczuwa, jaki los go czeka. Inaczej nie będzie, takie są okrutne prawidła polskiej piłki, która pożera najbardziej uznanych trenerów. Jeśli krytyka spadła nawet na Kazimierza Górskiego, to trudno uwierzyć, że ktoś inny zostanie oszczędzony.
Nowy selekcjoner już powinien się szykować na pożegnanie i skrupulatnie notować to, kiedy coś mu się udało, a kiedy znów złośliwy los dał mu pstryczka w nos, utrudniając pracę. Na razie Jana Urbana lubią wszyscy i trudno, żeby było inaczej. Drugiego tak dobrego, uprzejmego i spokojnego człowieka ciężko znaleźć w polskiej piłce. Może jeszcze Jacek Magiera mógłby się z nim równać i nic dziwnego, że to właśnie on będzie najbliższym współpracownikiem nowego selekcjonera.
Wiadomo, że ten duet zapewni wysokie standardy pracy oraz kontaktów z piłkarzami i mediami, ale to raczej nikogo na dłuższą metę nie uratuje. Liczą się wyniki i styl gry reprezentacji, a to już do końca nie jest uzależnione od trenera, nawet najlepszego.
Czytaj więcej
Lubię stawiać na młodych zawodników, ale reprezentacja i klub to dwie różne historie. Nie będę po...