Są takie potknięcia, które po pewnym czasie zaczynają niepokoić. Przestajemy współczuć biednemu nieudacznikowi; zamiast tego z każdą chwilą zaczynamy się go coraz bardziej obawiać. Co jeśli to taniec, a problem jest ze mną, bo nie słyszę muzyki? Myślę, że taka myśl musiała przyjść choć raz do głowy każdemu, kto w swoim życiu otarł się o jakiegoś świętego. Że to stąd ta irytacja, którą zazwyczaj wzbudzają u swoich współplemieńców; złość podpalająca stosy i rzucająca kamienie. Świętość dla postronnego obserwatora jest w pierwszej kolejności odmianą dziwactwa. Niepokojąco pociągającej niezdarności.
Czytaj więcej
Proszę potraktować ten list jak paczkę chusteczek. Wypadła Pani z torebki, a ja akurat przechodziłem obok i je podniosłem. Minęliśmy się przypadkiem. Fragmentem, jednym tysięcznym Tajemnicy.
Tak jak telewizje puszczają w wakacje powtórki seriali, jest to też czas wracania do sprawdzonych lektur. W końcu hamak nie jest miejscem, w którym chciałoby się rozczarować czytaną książką. Lenistwo jest narzędziem najostrzejszej selekcji. W tym przypadku przeszedł ją tylko Evelyn Waugh i jego „Powrót do Brideshead”. Jeden z bohaterów tej powieści jest najbardziej tragiczną odmianą postaci: niespełnionym świętym. Podlega innemu rodzajowi grawitacji od tego, które rządzi ruchami wszystkich pozostałych. Jest ślepo posłuszny najdziwaczniejszym, odczuwanym wyłącznie przez samego siebie żądaniom. Żyje wśród ludzi, ale każdym swoim gestem, słowem, rysem twarzy wystawia im rachunek własnej obcości. Jednych to uwodzi, innych odstręcza. Ale ani pierwsza, ani druga grupa nie jest adresatem całego tego dziwactwa. Istnieje ono, odbywa się samo dla siebie. I na tym polega wielka tragedia tej postaci. Uzależnia się ona od alkoholu, bo tylko on wypełnia pustkę po upojeniu, którego źródła nie potrafi odkryć i bez którego zarazem życie wydaje się całkowicie nie do przyjęcia.
Ta negatywna, odwrócona hagiografia jest przekonująca dużo bardziej od wszystkich żywotów świętych razem wziętych. Bo każdy z nich z osobna ma w sobie posmak prześwietlonej kliszy.
Ta negatywna, odwrócona hagiografia jest przekonująca dużo bardziej od wszystkich żywotów świętych razem wziętych. Bo każdy z nich z osobna ma w sobie posmak prześwietlonej kliszy. Za dużo w nich blasku, ludzki wzrok przestaje sobie z nim radzić. Momentami mają one w sobie (niech to porównanie zostanie mi wybaczone) coś socrealistycznego. Jakieś współzawodnictwo w przodownictwie dobroci; tysiąc procent normy doskonałości. To coś, co można przeżyć – żyjąc przy tym bardziej niż w jakichkolwiek innych okolicznościach, to pewne. Ale z całym szacunkiem, słuchać ani czytać się o tym nie da. To jakby sprowadzić romanse do opisu rodzinnej sielanki; powieści przygodowe do wyceny rynkowej wartości odkrytego skarbu. Jakby nic się tam nie ważyło, wszystko od początku było pewne i ustalone; nie było żadnej katastrofy, z której cudem tylko udało się uratować. Mroku niezasługującego na rozświetlające go ni stąd, ni zowąd światło.