Milena ma piętnaście lat. Siedząc z nią w umówionej kawiarni, obliczyłam rok jej urodzenia. Dwa tysiące dziewiąty. Kiedy siedziała przede mną wpatrzona w kartę deserów, dokonywałam innego obliczenia. Ile to będzie dwa tysiące dziewięć odjąć tysiąc dziewięćset osiemdziesiąt dziewięć? Dwadzieścia. Milena zatem urodziła się dwadzieścia lat po osiemdziesiątym dziewiątym roku. Dwie dekady. Te obliczenia były bardzo istotne w związku z rozmową, na jaką się tutaj umówiłyśmy. Piętnastoletnia córka kobiety, która podeszła do mnie na uroczystościach 4 czerwca, ma dowiedzieć się ode mnie czegoś o tamtych czasach, o wypowiedzianym przeze mnie zdaniu i w ogóle o atmosferze tamtych wyborów. Czy mogę poświęcić pół godziny? – Ja nie umiem jej wytłumaczyć – powiedziała matka i rzeczywiście wyglądała na zrezygnowaną. Dziewczyna natomiast robiła wrażenie z góry udręczonej wizją kolejnej rozmowy na tematy historyczne.
W PRL-u nikt nie marzył nawet o tym, żeby wyjść na ulicę i protestować. Jak wytłumaczyć to 15-latce?
Czytaj więcej
A może dobrze by było spojrzeć czasem na nasze dzieci jak na osoby całkiem nieznane? Jacy to ludzie są właściwie?
Czuję, że słowo „strajki” wychodzi mi jakoś patetycznie, mówię z uniesieniem, jak o świętości. Dziewczyna patrzy na mnie i marszczy czoło, jakby chciała zrozumieć proste przecież zdanie.
Oczywiście można by było jej to darować, gdyby nie szkolne zadanie, jakie zostało jej wyznaczone – prelekcja na temat osiemdziesiątego dziewiątego roku. Dlaczego Milena zgłosiła się do tego akurat tematu, ona sama nie wie, ale może z powodu matki, która jej „mówi często o patriotyzmie i tych sprawach” – cytuję słowa dziewczyny. Zgodziłam się z nią porozmawiać, więc siedzimy w kawiarni, a ona ogląda kartę deserów. Jest tego dużo, więc trwa to już dłuższy czas. Najchętniej lody, ale raczej sorbet, tylko jeszcze nie wie jaki. Byle nie pomarańczowy. Pytam ją dlaczego, a ona mówi, że nie lubi pomarańczy. Mandarynki tak, pomarańczy nie. Po prostu babcia jej ciągle kazała jeść pomarańcze i ma „problem przesytu” – cytuję. I kiwi też nie lubi, bo są mdłe. We Włoszech jadła lody ziemniaczane. Nawet dobre, ale Włosi głupi są i w ogóle nudno tam było i gorąco. Wreszcie Milena wybrała trzy sorbety z kolorową posypką i mogłyśmy zacząć rozmowę. – No więc w siedemdziesiątych latach zaczęły się w Polsce strajki – tak zaczynam, bo przecież od czegoś zacząć trzeba. Czuję, że słowo „strajki” wychodzi mi jakoś patetycznie, mówię z uniesieniem, jak o świętości. Dziewczyna patrzy na mnie i marszczy czoło, jakby chciała zrozumieć proste przecież zdanie. – Bo strajków przedtem nie było – dopowiadam i widzę na twarzy Mileny lekki uśmiech. Wnioskuję z niego, że Milena brak strajków kojarzy raczej z dobrostanem. Skoro nie ma strajków, to znaczy, że jest dobrze. – Strajki były zabronione – mówię – tak samo jak demonstracje. W PRL-u nikt nie marzył nawet o tym, żeby wyjść na ulicę i protestować. Dopiero… – Milena mi przerywa, bardzo nagle ożywiona. – Jak rolnicy protestowali, to myśmy musieli objeżdżać trasę, tata pomylił drogi i spóźniliśmy się na festyn. – Milena wraca do sorbetu, a ja widzę, że rozmowa rozjeżdża nam się tak samo, jak drogi jej ojca. – No tak – mówię – ale w demokracji ludzie mają prawo demonstrować, a za PRL-u nie mieli. Milena je swój sorbet w milczeniu, które zaczyna mnie niepokoić. Czy ona przypadkiem nie przyznaje racji tym, którzy zabraniają demonstracji, skoro przez nie można się spóźnić na festyn? – No i w tym czasie było trochę bardzo odważnych ludzi, którzy się sprzeciwiali takim rządom. – Patrzę na Milenę, oczekując choćby maleńkiego znaku zrozumienia i podziwu dla bohaterów. Nic. Z niezmąconym spokojem je sorbet. Po chwili mówi: Nie lubię polityków. – No ale – próbuję tłumaczyć – to nie była polityka, tylko walka o wolność. Polityka jest na wolności, a kiedy niczego nie wolno, to jest walka, a nie polityka. – Milena marszczy czoło. – Przecież politycy ciągle walczą. Nic innego nie robią. – Sorbet zjedzony i Milena chyba już chciałaby wyjść z kawiarni, więc pyta: – To jaka była ta atmosfera, bo wie pani, mam prelekcję. – Atmosfera była... – mówię – była… pierwsze niesfałszowane wybory, więc… – Milena marszczy czoło. – Jak fałszowali, to można zrobić komisję śledczą. Mama zawsze ogląda i mnie wkurza, bo w moim pokoju też słychać… – Pół godziny minęło. Potrzebowałybyśmy co najmniej kilku tygodni. Może miesięcy. Siedzimy przy małym stoliku, a dzieli nas odległość dwudziestu lat. Kosmos.