Dwie strony politycznego sporu i dwa przeciwstawne bieguny Bliskiego Wschodu. Zarazem dwa filary cywilizacji o równie długiej i ważnej dla świata tradycji. Dwie kultury i dwie państwowości o niebanalnych ambicjach, celach i – bez wątpienia – przyszłości. Wiele je łączy, ale jeszcze więcej dzieli. Dziś, niedługo po masywnym ataku irańskich dronów i rakiet na państwo żydowskie, cały świat drży, czy izraelska odpowiedź nie spowoduje eksplozji, która może zamienić cały region w wielką górę popiołu. Tak się może zdarzyć, choć wierzę, że żadna ze stron nie zaryzykuje zniszczenia wyjątkowego dziedzictwa, które chroni.
Izrael i Iran: Dwie strony konfliktu na Bliskim Wschodzie
Izrael i Iran – z dzisiejszej perspektywy liczą się przede wszystkim różnice, bo Izrael to jednak kraj demokratyczny. Kraj Żydów, nie innych narodowości, znaczony mocnym podziałem etnicznym, niemniej kraj, gdzie władzę wybiera się w procedurach większościowych i gdzie przynajmniej próbuje się przestrzegać znanych na Zachodzie standardów wolnościowych. Można nie lubić premiera „Bibiego” Netanjahu, nie akceptować metod rządzenia lokalnej prawicy, oburzać się na żydowskie osadnictwo na okupowanych terenach Zachodniego Brzegu i potępiać brak humanitaryzmu operacji wojskowej w Gazie, ale trudno porównywać Izrael do teokratycznego reżimu, który od z górą 40 lat kontroluje Teheran. Iran to kraj, gdzie rządzą duchowni, porządkiem prawnym jest szariat, a społeczeństwo trzymają (nomen omen) w szachu sfanatyzowane oddziały strażników rewolucji. Na ulicach rządzi policja obyczajowa, w publicznych egzekucjach morduje się homoseksualistów i strzela z karabinów snajperskich do zbuntowanych dzieci.
Czytaj więcej
Bogowie nigdy nie umierają. Ale ci, którzy uzurpują sobie prawo do boskości – zawsze.
To jedno, gorsze oblicze tego kraju. Jest jednak i drugie, z pewnością ważniejsze. To wspaniała tradycja, oszałamiająca kultura, fascynujące dziedzictwo cywilizacyjne i niezwykła, niespotykana w świecie gościnność. Naprawdę trudno nie zakochać się w tej piękniejszej twarzy Iranu od pierwszego wejrzenia. Uległem jej urokowi przed laty, kiedy gnany fascynacją tradycjami nizarytów peregrynowałem po górach północnego Iranu, a potem przez Wielką Pustynię Słoną – Dasht-e Kavīr, do najpiękniejszego miasta świata – Isfahanu.
Mało widziałem krajobrazów tego kraju. Stanowczo za mało, wyrzucam sam sobie, ale o ile byłbym dziś uboższy, gdyby nie pamięć historycznego Kazwinu, łysej skały Alamut z ruinami twierdzy, która była centrum duchowym sekty asasynów, orlich gniazd Samiran, Lamassar i Girdkuh, szarych fal Morza Kaspijskiego nieopodal Raszt, świeżej baraniny serwowanej przez zaprzyjaźnionych górali w dolinach Elbursu, tonącego w mgle świętego jeziora zoroastrian, mostów Isfahanu. Mało? Czyżby? Całego świata się nie obejmie, ale już to, czego miałem okazję dotknąć, zobaczyć, posmakować, każe mi myśleć o Iranie jako o utraconym raju całej ludzkości.