Mało kto interesuje się wyborami w Rosji. Z jednej strony słusznie, bo co to za wybory. Z drugiej jednak strony te wybory-niewybory mają kilka ciekawych aspektów. Na przykład, kto z czytelników odpowie na pytanie, który z czterech oficjalnie zarejestrowanych kandydatów reprezentuje którą opcję? Otóż do wyboru mamy biznesmena, nacjonalistę, komunistę i kandydata niezależnego (odpowiedzi są na końcu tekstu). Wedle całej fałszywej propagandy wojowniczego Zachodu największą popularnością powinien się cieszyć kandydat nacjonalistów z komunistycznym odchyleniem.
Czytaj więcej
Kolonie zwane karnymi w Rosji i na Białorusi są tylko lekko zmodernizowaną formą Gułagu.
Wybory prezydenckie w Rosji. Chodorkowski wzywa, by przeciwstawić się Putinowi. Jak? Idąc w samo południe do urn. Nie żartuję
Inną ciekawostką jest postawa opozycji wobec tych wyborów. To znaczy, nie bardzo wiadomo, jakiej opozycji. Za jednego z jej przywódców uchodzi przebywający na emigracji Michaił Chodorkowski, były oligarcha, były więzień neoGułagu, który 20 lat temu uchodził za najbogatszego Rosjanina z fortuną sięgającą 15 mld dol. Putin nie tylko wsadził go za kratki, zesłał na Syberię, ale i puścił z torbami. To znaczy majątek Chodorkowskiego sięga dzisiaj tylko 500 mln dol. Areszt dla niego wywołał światową falę protestów, nieporównywalną do nieśmiałych obiekcji wobec wymordowania ponad 200 tys. cywilów w Czeczenii niecałe trzy lata wcześniej. Tak czy owak skazanie Chodorkowskiego przyczyniło się, bardziej niż wojna w Czeczenii, do otworzenia oczu Zachodowi, że coś z tą demokracją i praworządnością w Rosji jest niezupełnie tak. I chwała mu za to. Bronili go Barack Obama, Angela Merkel i Lech Wałęsa, a nawet „Gazeta Wyborcza” przyznała mu tytuł Człowieka Roku.
Nie wspominałabym tu Chodorkowskiego, gdyby nie to, że finansuje on głównie emigracyjne i głównie nieskuteczne inicjatywy antyputinowskie – i w związku z tym uchodzi za autorytet, a nawet głowę opozycji. Otóż Chodorkowski wezwał do przeciwstawienia się wyborowi Putina na prezydenta Rosji. A jak to robić? Bardzo prosto – iść do urn wyborczych, najlepiej w samo południe, jeśli ktoś może, i poprzez swoją obecność zamanifestować sprzeciw wobec polityki prezydenta. Nie żartuję. Gdy przeczytałam to po raz pierwszy, myślałam, że jest to chamska i brutalna propaganda samego Putina. Ale okazało się, że nie tylko nie jest to ponury dowcip, ale pomysł poparła wdowa po Aleksieju Nawalnym, Julia, zwana już pierwszą lady rosyjskiej opozycji, też mieszkająca na emigracji. Poradziła ona dodatkowo, by miejscowi, to znaczy rosyjscy dysydenci, wchodzili do kabin i albo dopisywali nazwisko jej męża, albo głosowali na jednego z kandydatów, byle nie na Putina. Podejrzewam, że efekt będzie podobny do tego, jaki osiągnął mój brat w wyborach do Sejmu w 1965 r., wpisując na listę generała Władysława Andersa.