Ich debaty zaś, niezależnie od tego, że stanowią show, pozwalają wychwycić tendencje, które – przy wszystkich różnicach – dotykają także polskich polityków. Nie inaczej jest z obecnymi prawyborami, które po stronie republikańskiej stały się starciem cywilizacji. Naprzeciw siebie stanęli bowiem politycy, którzy deklarują pewne wartości i tacy, którzy gotowi są je odrzucić.
Takim właśnie politykiem pozostaje kreowany na ultrakonserwatystę Donald Trump. I wcale nie chodzi o jego życie osobiste (dalekie od konserwatywnych wzorców), ale o poglądy moralne. Trump nie ukrywa, że jeszcze kilkanaście lat temu był zwolennikiem aborcji, a obecnie uznaje, że choć powinno się ograniczyć jej dopuszczalność, to przynajmniej w przypadku kazirodztwa, gwałtu czy choroby dziecka powinna być dopuszczalna. Konsekwentne poglądy pro life uznaje zaś za... ekstremizm. Sztab wyborczy Jeba Busha, deklarującego się jako katolik, wygłasza podobne opinie, oskarżając Teda Cruza czy Marca Rubio, że są oni zbyt jednoznacznie za życiem. – Jeśli w świecie Teda Cruza kobieta zostanie zgwałcona, będzie musiała donosić dziecko gwałciciela – oznajmił senator Lindsey Graham, wspierający Busha w kampanii prawyborczej. Identyczne niemal opinie wygłasza Chris Christie. U tego ostatniego to jednak nie zaskakuje, bowiem – choć teraz próbuje się tego wyprzeć – jeszcze kilkanaście lat temu deklarował wspieranie Planned Parenthood.