Nie mówię o rocznikowych szampanach czy wyselekcjonowanych Petrusach wartych fortunę. Tu i dostępność niewielka, i poważna bariera cenowa robią swoje. Ale na przykład możemy sobie kupić to, co podawano podczas gali. Czerwony dywan (w tym roku wyjątkowo szampański, nie czerwony), możni tego świata, sławy i kelnerzy roznoszący wina. Tu ktoś może powiedzieć, iż te bankietowe – tak je nazywają importerzy – trunki to nic godnego uwagi, lecz na imprezie tej rangi raczej byle czego nie podają. Zdecydowano się, o dziwo, nie na Kalifornię, ale na Bordeaux.