Krykiet jest religią w Azji Południowej, tak samo jak bejsbol na Kubie. W Stanach stracił nieco wyznawców, ale ciągle cieszy się wyjątkowym statusem. Skoro więc Barack Obama przyjechał na Kubę jako pierwszy prezydent amerykański od 88 lat, musiał zobaczyć wyjątkowy mecz. Na Estadio Latinoamericano zmierzyły się drużyna MLB (amerykańska zawodowa liga bejsbola) Tampa Bay Rays i reprezentacja Kuby. Wspólna gra była symbolem pojednania dwóch zwaśnionych od lat państw. Przed meczem Indii z Pakistanem nie było tak sympatycznie, pojawiło się nawet zagrożenie, że spotkanie w ogóle nie dojdzie do skutku, ale wszystko dobrze się skończyło.
Polityka i sport idą w parze od lat. Sport bywa narzędziem polityki i bronią masowego rażenia (bo przyciąga masy) w rękach cynicznych polityków. Eduardo Galeano, zmarły w ubiegłym roku pisarz urugwajski, w książce „Blaski i cienie futbolu" zanotował: „Futbol jest ludem, a władza futbolem: Jesteśmy ludem – mówili wojskowi dyktatorzy". I wykorzystywali piłkę do swoich niecnych celów, czy to w Brazylii, kiedy rządził prezydent generał Emilio Garrastazu Medici, czy w Argentynie Jorge Videli. Sport powinien łączyć, a nie dzielić, ale to utopia. Już George Orwell twierdził, że sport to wojna minus wystrzały.
W sam raz dla Tarantino
Sportowcy czasami starają się być obok polityki, a czasami są gorliwymi sługami politycznej sprawy. Koreańczyk z Północy Ho-Jun Li został pierwszym mistrzem olimpijskim igrzysk w Monachium w 1972 roku, jeszcze zanim polityka wdarła się na te igrzyska w sposób najbardziej tragiczny z możliwych, wraz z zamachowcami z organizacji Czarny Wrzesień, zabijającymi izraelskich sportowców. Koreańczyk 60 razy strzelał z karabinu sportowego i tylko raz nie trafił w dziesiątkę. – W jaki sposób osiągnął pan tak fenomenalny wynik? – pytali dziennikarze, którzy licznie stawili się na konferencji prasowej. – Cały czas powtarzałem sobie, że strzelam do wroga – wypalił niemal jak z karabinu bohater dnia. Brzmi to raczej jak anegdota, ale prawdziwość tej historii potwierdza w książce „Osobista historia olimpiad" dziennikarz sportowy Tadeusz Olszański, który był w Monachium i słyszał to na własne uszy. Konferencję natychmiast przerwano, incydent opisały zachodnie media, a wschodnie oczywiście przemilczały.
Paręnaście lat wcześniej, na igrzyskach w Melbourne w 1956 roku, Węgrzy mierzyli się w piłce wodnej z ZSRR. Kiedy wchodzili do basenu, by rozegrać półfinałowy mecz, wiedzieli już, że radzieckie czołgi rozjechały powstanie w Budapeszcie. Zmobilizowani węgierscy zawodnicy prowadzili 4:0 i wówczas rozpoczęła się bitwa w wodzie. Ervin Zador wyszedł z basenu zakrwawiony, kiedy otrzymał potężny cios od zawodnika rosyjskiego Walentina Prokopowa. Rozpoczęła się regularna bitwa w wodzie oraz na trybunach. Po kilku minutach walki sędzia przerwał mecz, a policjanci musieli eskortować zawodników do szatni. Węgrzy ostatecznie zdobyli złoto, a Rosjanie brąz. Powstało na ten temat dobre kino – film fabularny „1956 Wolność i miłość" oraz dokumentalny „Freedom's Fury", za którym stał – jako producent – Quentin Tarantino. Nic dziwnego, napisany przez życie scenariusz był w sam raz dla Tarantino: z bijatyką, wyrazistymi bohaterami i antybohaterami oraz krwią, która zabarwiła wodę w basenie.
W Polsce mamy własną legendę sportowych zmagań z polityką w tle, wykuwaną najczęściej w starciach z „wielkim bratem" ze Wschodu. Kiedy Gerard Cieślik, tokarz z Huty Batory, strzelał, sam Lew Jaszyn był dwukrotnie bezradny, a Stadion Śląski oszalał z radości, kibice znosili bohatera z boiska na rękach (1957). Hokeiści wygrali z Rosjanami w Spodku (1976), choć niewiele wcześniej dostawali takie baty, że nawiązanie równej walki wydawało się nieprawdopodobne. Trzy miesiące później siatkarze Huberta Wagnera pokonali Rosjan na igrzyskach w Montrealu (1976) i w kraju zapanowała euforia. Wreszcie (1980) w jaskini lwa, czyli Moskwie, Władysław Kozakiewicz pokazał nieprzychylnej publiczności wiadomy gest.