Myślę ciepło o południowoafrykańskim Robertson z wielu powodów, nie tylko dlatego, że podczas sierpniowej fali chłodów znalazłem tam ciepły hotel. 200-letnie miasteczko ma niezaprzeczalny urok, piękne białe domy w kolonialnym stylu, neogotyckie, protestanckie kościoły, uliczki w cieniu platanów. Prawdziwe życie dalekie od sielskiego obrazka jest w slumsach na przedmieściach, a za nimi rozciąga się dolina znana z wina i róż. Tym pierwszym zajęła się rodzina znad Loary, która na pustkowia Afryki przyjechała w czasach, kiedy u nas królował Sobieski, a dziś robią w Springfield Estate swe wina „tak naturalnie, jak to możliwe i jak to robiono wieki temu”.