Zbigniew Bujak: Wepchnęliśmy Białoruś w ręce Moskwy

W cieniu strachu przed atakiem Rosji na Ukrainę rozgrywa się dramat Białorusinów. Jeśli my, Polacy, jesteśmy do czegoś potrzebni Europie, to właśnie teraz jako doświadczeni kreatorzy i świadkowie procesów społecznych w tej „naszej" części kontynentu.

Aktualizacja: 25.02.2022 12:23 Publikacja: 25.02.2022 10:00

Zbigniew Bujak: Wepchnęliśmy Białoruś w ręce Moskwy

Foto: AFP, Wojtek Radwański

Polski rząd, budując potężny stalowy płot, ustanowił granicę między Unią Europejską i Białorusią, wpychając tym samym Mińsk we władanie Moskwy. Jerzy Giedroyc, za nim cała opozycja demokratyczna lat 70. i Solidarność zrobili wszystko, co mogli i powinni, aby Litwa, Białoruś i Ukraina weszły do kręgu cywilizacyjnego Europy Zachodniej. To nie było proste zadanie. Żelazna kurtyna i sowieckie dywizje okazały się najmniejszym problemem. Trzeba było zmierzyć się i poradzić sobie z potężnym oporem środowisk „kresowych" owładniętych sentymentem i wizją powrotu I Rzeczypospolitej. Zarazem brak nam nawet dziś świadomości, że to już wtedy, w I RP nasze zaniechanie wobec ziem ówczesnego teatru zdarzeń politycznych doprowadziło nas do obecnego stanu.

Utrata Mińska, jako przyczółka Zachodniej Europy na wschodzie jest kolejnym etapem, po utracie w XVI w. Smoleńska. Lubimy Matejkę? Czujemy dumę, gdy patrzymy na jego obrazy? To popatrzmy na jego Stańczyka! Ten Stańczyk już wtedy rozumiał nie tylko, że Smoleńsk jest stracony, on już wiedział, że geopolityczna ignorancja polskiej elity politycznej, niezdolność do strategicznego myślenia będzie prowadzić do dalszych strat i dominacji Moskwy na kolejnych obszarach Europy. Niestety, ta historia niczego naszych „polityków" nie uczy.

Czytaj więcej

4 czerwca 1989. Każdy chciał być z Lechem Wałęsą na plakacie

Serce Europy

Wzywam ich dziś do wpatrzenia się w mapę polityczną naszego kontynentu. Na tej mapie Europy, od Atlantyku po Ural, Mińsk leży w samym centrum. Jest sercem Europy – a to serce już pracuje na rozruszniku zainstalowanym przez Moskwę. Jeśli ktoś uważa, że poszedłem za daleko w tym porównaniu, to niech się przyjrzy, pod czyją melodię tańczy i śpiewa wielu europejskich przywódców.

Przyglądając się uważnie naszej mapie, zauważymy, że Moskwa, Smoleńsk i Mińsk leżą na jednej linii. Jeśli pociągniemy ją dalej prosto, to docieramy do Warszawy (przez Białystok) i podążając dalej prosto – do Paryża. Ta podróż po mapie nie jest retorycznym chwytem. Każda szkoła politycznego działania zaczyna się od wpatrywania w mapę. Skuteczni politycy zalecają, aby każdy dzień zaczynać i kończyć przyjrzeniem się mapie i globusowi. Naszych polityków, a także, niestety, naszą opiniotwórczą elitę stokroć bardzie zajmuje zaglądanie do teczek, kuchni i sypialni. To naturalny efekt w świecie opartym na postprawdzie, „faktach prasowych" i „zdarzeniach medialnych". W takim świecie trzeba grać na emocjach. Sam nieraz usłyszałem radę, że „muszę odwołać się do emocji". Zastanawia mnie zresztą, czy ci wybitni „eksperci" rozumieją i wiedzą, co jest na końcu rywalizacji odwołującej się do emocji? Ja wiem. Być może to właśnie ich pociąga. Możliwe, że podświadomie. To wojna. A wśród wojen ta najbogatsza w emocje i namiętności to wojna domowa i religijna.

Geostrategiczne znaczenie Mińska jest oczywiste dla czołówki białoruskiej opozycji. Nie trzeba więc prowadzić nadzwyczajnych geostrategicznych analiz. Wystarczy potraktować z należytą uwagą liderów, przeciwników Łukaszenki, którzy goszczą w naszym kraju. Geopolityczne znaczenie Mińska zna i docenia Moskwa. To odciska się na życiu Białorusinów. Takie doświadczenie to źródło wiedzy pewnej i głębokiej, która odpowiada na pytanie, dlaczego i do czego Moskwa potrzebuje Białorusi.

Ta wiedza zatem jest. Jak to więc możliwe, że nie tylko europejska, ale i polska klasa polityczna zdaje się kompletnie nie rozumieć znaczenia tej metropolii w środku Europy? Paryż i Berlin może bagatelizować znaczenie Mińska. Nam nie wolno. W II wojnie światowej Białorusini ponieśli największe straty ludności liczone procentowo (25,3 proc.). To jest swoista cena za miejsce w środku Europy. Ale jest to też wskazanie, jaką wartość ma ten obszar w geostrategicznej grze mocarstw.

Dzisiaj politycy w Europie i w Ameryce poważnie traktują zagrożenie rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Im bardziej ktoś jest o tym zagrożeniu przekonany, tym bardziej powinien spojrzeć na mapę. Znaczenie Białorusi dla operacji wojennych w tej części Europy nie pozostawia żadnych złudzeń. Dzisiaj to problem dla Ukrainy. Jeśli jednak spojrzymy na północ, to zobaczymy, co czeka nas i kraje bałtyckie.

Zrozumienie powagi obecnej sytuacji w naszej części Europy odnajduję jedynie w tekstach i wypowiedziach nestorów demokratycznej opozycji i Solidarności. Wielu z nas widzi potrzebę nowego porozumienia społecznego. Czesław Bielecki wzywa wręcz do powołania rządu zgody narodowej. Z jego diagnozą zgadzam się w pełni.

Wołanie o rząd zgody narodowej wydaje się w naszym polskim bigosie politycznym wołaniem na puszczy. Gdy jednak nie widać znikąd ratunku, trudno, trzeba wołać, choćby i na puszczy, rzucać grochem o ścianę i gadać, gadać choćby i do obrazu.

Czytaj więcej

Dwa konkurencyjne mity Solidarności

Stracona epoka i nowe pokolenie

Na dzisiaj niewiele możemy zrobić. Stalowa zapora i zasieki z drutu żyletkowego stają się symbolem naszej polityki wschodniej i jej ostatecznym zwieńczeniem. To nie tylko efekt rządów obecnej ekipy. Te zapory to także efekt Partnerstwa Wschodniego. Ponoć mieliśmy duży udział w tworzeniu tego programu. Mamy w Polsce biuro Wspólnoty Demokracji. Z polskiej inicjatywy powołaliśmy też Europejski Fundusz na rzecz Demokracji. Misje tych instytucji i programów są nakierowane na pomoc takim krajom, jak Białoruś i Ukraina. Wobec zdarzeń na wschodzie Europy pora poddać gruntownej refleksji metody, narzędzia i programy tych instytucji.

Strata pieniędzy nie jest dla Europy bolesna. Mamy ich tyle, że rozdajemy bez opamiętania. Czasu natomiast szkoda. Dla Białorusi minione 30 lat to stracona epoka. Czy jest jakieś światło w tunelu? Na Białorusi, Ukrainie, ale także w samej Rosji następuje pokoleniowa zmiana. Dla demokratycznych działaczy z tych krajów jest oczywiste, że za tym idzie fundamentalna zmiana co do oczekiwań. Przywódcy obserwujący manewry swoich armii stają się z ich perspektywy niczym dzieci ustawiające swoje ołowiane żołnierzyki, plastikowe czołgi i papierowe samoloty. Te młode pokolenia gdzie indziej widzą zagrożenia, na innych polach toczą już swoje batalie. Problemy klimatyczne sprawiły, że odczuwają wspólnotę losu z sąsiadami i potrzebę współpracy, a nie wojny.

Ten przewrót mentalny młodego pokolenia przerodzić się może w każdej chwili w przewrót polityczny. Czy euroatlantycka wspólnota demokratyczna jest świadoma i przygotowana na współdziałanie z tym rodzącym się ruchem systemowych reform? Nie! Widać to po reakcjach europejskich polityków zahipnotyzowanych ruchami pancernych dywizji Putina.

Czytaj więcej

Jachty nie z tego świata, czyli kapitanowie własnej duszy

Geny współpracy i destrukcji

My w Polsce powinniśmy pamiętać ten nastrój obaw, a często wręcz przerażenia europejskiej klasy politycznej, szczególnie niemieckiej, naszą solidarnościową rewolucją. Właśnie dlatego powinniśmy być świadomi, że właśnie na naszych oczach zachodzą procesy społeczne i polityczne, które wymagają najwyższej uwagi, pełnej mobilizacji i narodowej zgody. Jeśli my, Polacy, jesteśmy do czegoś potrzebni Europie, to właśnie teraz jako doświadczeni kreatorzy i świadkowie procesów społecznych w tej, „naszej" części kontynentu.

Tu wraca jednak pytanie Czesława Bieleckiego o zdolność naszych obecnych elit do zawieszenia wewnętrznych walk i skonstruowania rządu zdolnego do udzielenia odpowiedzi na zagrożenia na wschodzie. Czy zwycięży gen współpracy? Czy on w ogóle jeszcze w nas jest? Pokolenie Solidarności zna go i pamięta bardzo dobrze. Też się spieraliśmy, i to ostro. Ale tamte spory prowadziły nas krok po kroku do wolności politycznej i wolnego rynku w ramach Unii. Obecne spory to dominacja genu destrukcji i to wobec rozwijającej się ofensywy Moskwy.

Nasi ukraińscy przyjaciele zachowali spokój pomimo rosyjskich dywizji u swoich granic. Niepokoją ich jednak panikarskie decyzje europejskich rządów. W ich efekcie Ukraina ponosi ogromne straty na wszystkich polach. Gospodarki, kultury, nauki. Zadaniem polskiej dyplomacji jest nie tylko powstrzymać te paniczne reakcje. Moskiewska prowokacja powinna zakończyć się wzmocnieniem Ukrainy. Przed militarną agresją obronią się sami, ale potrzebują do tego wzmocnienia swojego państwa i gospodarki. Instytucje i organizacje na polu gospodarczym, naukowym, kultury i sztuki, oświaty całego obszaru euroatlantyckiego mogą w tym pomóc, otwierając się na wszelkie kontakty i współpracę z ukraińskimi partnerami. Taka współpraca to najskuteczniejsza zapora wobec imperialnych zapędów Moskwy.

Dla Ukraińców wojna trwa. Wiedzą też, że obecne napięcie i zainteresowanie ich krajem miną. Gdy politycy Europy i Ameryki zajmą się innymi, swoimi problemami, Moskwa może zrobić z zaskoczenia kolejny krok. Marionetkowe republiki Ługańska i Doniecka Moskwie nie wystarczają. Dopiero większy organizm, Noworosja, otwiera drogę do dyktowania warunków Europie. Moskwa nie rezygnuje z tego strategicznego projektu. Jest tylko kwestią czasu, kiedy zdecyduje się na wojenne działanie, aby przywrócić ten byt do istnienia. Powstrzymać może ją wyłącznie silna Ukraina. Silna nie tylko swoją armią i uzbrojeniem, ale też swoim miejscem i statusem w euroatlantyckiej rodzinie narodów.

Gdy byłem przed paru laty na linii frontu, spytałem ukraińskich żołnierzy w okopach, co sądzą o tych młodych Ukraińcach, którzy wyjechali do Polski, Czech, Niemiec. Pracują, studiują, dorabiają się. Czy nie powinni być tutaj? Odpowiedź tych dobrowolców urzekła mnie: Niech pracują, niech się uczą, niech poznają Europę. My tu sobie poradzimy. A gdy już sobie poradzimy, to będziemy bardzo potrzebowali ich wiedzy, umiejętności, ich znajomości Europy. Dopiero w takiej perspektywie nasza walka ma sens, nabiera znaczenia.

Autor jest politykiem i politologiem, w okresie PRL był działaczem podziemia antykomunistycznego, uczestnik obrad Okrągłego Stołu w roku 1989, poseł na Sejm I i II kadencji

Polski rząd, budując potężny stalowy płot, ustanowił granicę między Unią Europejską i Białorusią, wpychając tym samym Mińsk we władanie Moskwy. Jerzy Giedroyc, za nim cała opozycja demokratyczna lat 70. i Solidarność zrobili wszystko, co mogli i powinni, aby Litwa, Białoruś i Ukraina weszły do kręgu cywilizacyjnego Europy Zachodniej. To nie było proste zadanie. Żelazna kurtyna i sowieckie dywizje okazały się najmniejszym problemem. Trzeba było zmierzyć się i poradzić sobie z potężnym oporem środowisk „kresowych" owładniętych sentymentem i wizją powrotu I Rzeczypospolitej. Zarazem brak nam nawet dziś świadomości, że to już wtedy, w I RP nasze zaniechanie wobec ziem ówczesnego teatru zdarzeń politycznych doprowadziło nas do obecnego stanu.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Żadnych czułych gestów