Michael Moore, lewicowy, wręcz lewacki filmowiec (znany z filmów wymierzonych w prezydenta George'a W. Busha) i mieszkaniec Michigan, przewidywał zwycięstwo Trumpa już latem. Wskazywał na wystąpienie kandydata republikanów przed menedżerami Forda w Detroit, słynnej stolicy amerykańskiej motoryzacji, która najlepsze lata ma za sobą. „Powiedział im tak: jeśli chcecie zamknąć te fabryki w Detroit i przenieść je do Meksyku, nałożę na wasze samochody 35-procentowe cło i nikt ich nie kupi. To było niesamowite, bo nigdy żaden polityk, demokrata czy republikanin, nie mówił w ten sposób do tych menedżerów. I to była prawdziwa muzyka dla uszu ludzi mieszkających w Michigan, Ohio, Pensylwanii i Wisconsin. I dlatego każdy pobity, zapomniany, bezimienny robol, będący kiedyś członkiem tzw. klasy średniej, kocha Trumpa. On jest niczym butelka z benzyną, człowiek ręczny granat, na którego czekali. To granat, który mogą w sposób zgodny z prawem cisnąć w system, ten sam system, który ukradł im ich życie" – mówił reżyser, który w końcu wygłosił ten monolog do kamery w dokumencie „Michael Moore in TrumpLand". „Wybór Trumpa będzie największym Donald, kumpel z budowy
Swoją antyglobalistyczną retoryką Donald Trump pociągnął miliony. Jego słowa o niszczącej sile globalnego handlu, manifestującej się w postaci fabryk przenoszonych do Chin czy importu taniej, często nielegalnej siły roboczej zza południowej granicy, zyskiwały posłuch w całym „Pasie Rdzy", aż po Hickory w Karolinie Północnej, ongiś „światową stolicę mebli" zdziesiątkowaną przez tanie produkty z Chin (w tym roku import z Chin osiągnął 3 proc. PKB). Tereny dotknięte przez chińską konkurencję charakteryzują się tym, że były bardziej białe, mniej wykształcone, starsze i biedniejsze niż reszta Ameryki – ocenia się, że w latach 1999–2011 r. z powodu tej konkurencji zlikwidowano w Ameryce 2,4 mln miejsc pracy w przemyśle. Daje do myślenia zestawienie przytaczane przez „The Wall Street Journal": spośród 100 hrabstw najbardziej dotkniętych przez chiński import, w prawyborach Trump wygrał w 89.
Co ciekawe, jak to stwierdziła Salena Zito, dziennikarka, która wytrwale zjeździła podupadłe rejony Ameryki w czasie kampanii, wyborcy Trumpa „brali go serio, ale nie dosłownie, podczas gdy media na odwrót – dosłownie, ale nie na serio". Demokraci porzucili tradycyjnych wyborców, którzy głosowali na nich od czasów Roosevelta i jego „Nowego porządku". Zamienili ich na koalicję wyborczą mniejszości, elit oraz kobiet (głównie singielek), koncetrując się na kosmopolitycznych metropoliach, takich jak Nowy Jork, Chicago, Los Angeles czy Miami. Nic dziwnego, że w głównym przekazie wyborczym dominowały „prawa kobiet" (czytaj: poparcie do nieograniczonej aborcji), kwestia legalizacji tzw. nieudokumentowanych imigrantów, globalne ocieplenie czy – wywołane prezydenckim dekretem – prawo osób transseksualnych do korzystania z toalet według własnych preferencji. Tematy raczej odległe dla pracownika dostającego wypłatę w okolicach płacy minimalnej.
Pytanie, skąd u miliardera z branży nieruchomości, mieszkającego na 26. piętrze Trump Tower na nowojorskim Manhattanie znajomość „zapomnianych Amerykanów". Zapytany przez dziennikarza „The Economist" w czasie prawyborów, Trump tłumaczył to tak: „Mój ojciec budował głównie na Brooklynie i Queensie. Pracowałem z podwykonawcami... nawet jeśli żyję na Piątej Alei, bardzo dużo mnie z nimi łączy". Słowem, Trump, Donek z budowy.
Miliarder naciskał na wszystkie właściwe guziki, trafiając do serc amerykańskich „zapomnianych": nielegalna imigracja, niszczące dla amerykańskich fabryk porozumienie NAFTA, Chiny nadużywające swej pozycji w wymianie handlowej – wszystkie te elementy jako zagrożenie dla dochodów i miejsc pracy klasy średniej.
Jak do tej pory XXI wiek dla Ameryki to dwie superkosztowne wojny (Irak i Afganistan), dług narodowy wynoszący 19 bilionów dolarów, i stale rośnie, pęknięcie dwóch wielkich baniek spekulacyjnych (tzw. dotcomów i na rynku nieruchomości) oraz najgorsza recesja od 75 lat trwająca od grudnia 2007 r. do czerwca 2009 r., która szczególnie uderzyła w amerykańskie rodziny.