Śmierć Stanisława Pyjasa dała impuls do powstania Studenckich Komitetów Solidarności

Wzburzenie śmiercią Staszka Pyjasa ujawniło powszechne pragnienie uczestnictwa, oporu, sprzeciwu. Tysiące studentów na ulicach demonstrowało niechęć do władzy. W tej atmosferze 40 lat temu powstał Studencki Komitet Solidarności.

Publikacja: 12.05.2017 09:45

Na dwa tygodnie przed powstaniem SKS współpracownik KOR Paweł Bąkowski zorganizował spotkanie krakow

Na dwa tygodnie przed powstaniem SKS współpracownik KOR Paweł Bąkowski zorganizował spotkanie krakowskiej i warszawskiej opozycji (z Warszawy przyjechali wtedy: Antoni Macierewicz, Wojciech Ostrowski, Andrzej Celiński i Stefan Kawalec). Po 40 latach spotkali się ponownie uczestnicy tamtej narady oraz działacze SKS (od lewej): Adam Jastrzębski, Zbigniew Skóra, Bogusław Sonik (z psem), Danuta Sotwin (obecnie Skóra), Ziemowit Pochitonow, Małgorzata Gątkiewicz (obecnie Kotarba), Liliana Batko (obecnie Sonik), Andrzej Bryk, Paweł Bąkowski, Stefan Kawalec, Tomasz Schoen, Józef Śreniowski, Krystyna Czerni, Teresa Honowska (obecnie Kapela), Beata Ruszar, Piotr Kapela, Józef M. Ruszar i Ewa Zając

Foto: Materiały autora tekstu

Pierwsza niekomunistyczna organizacja studencka pojawiła się w PRL w 1977 r. w Krakowie, a następnie rozpleniła po większych ośrodkach akademickich. Studenckie komitety Solidarności powstały w Warszawie, Gdańsku, Poznaniu, Szczecinie i we Wrocławiu. Ściślej mówiąc, nie tyle była to organizacja, ile dość szeroki ruch akademicki, ale zinstytucjonalizowany w postaci powoływania w każdym z tych miast rzeczników SKS. Mimo represji komitety przetrwały do wielkiego strajku z 1980 r. i wraz z rozpoczęciem roku akademickiego rozwiązały się, by zrobić miejsce następcy: powstającemu – już legalnie – Niezależnemu Zrzeszeniu Studentów (powołanie takiej organizacji było postulatem, jaki pojawił się podczas „czarnych juwenalii"). Starsi działacze zakładali na swoim terenie NSZZ Solidarność.

Śmierć i podejrzenia

7 maja 1977 r. rano śmieciarze znaleźli w sieni kamienicy przy ul. Szewskiej 7 w Krakowie ciało studenta piątego roku polonistyki, Staszka Pyjasa. Już około 11 w „Żaczku" milicja przeprowadziła rewizję w akademickim pokoju i zaczęła przesłuchiwać studentów. Wstępna wersja – która stanie się tezą oficjalną, szybko powielaną przez komunistyczne gazety – była prosta: pijany student spadł ze schodów i się zabił. Ale przyjaciele z akademika i duszpasterstwa dominikanów „Beczka" znali okoliczności, które rzucały podejrzenie na Służbę Bezpieczeństwa.

Po pierwsze, Staszek był krakowskim współpracownikiem Komitetu Obrony Robotników (KOR) i był inwigilowany przez SB. Po drugie, kilka dni wcześniej pojawiły się anonimy nawołujące do fizycznej z nim rozprawy, a także sugestie, że jest esbeckim kapusiem (w co adresaci nie uwierzyli i rzecz została zgłoszona do prokuratury), a po trzecie, dzień wcześniej pojawił się po południu u Bogusława Sonika, studenta prawa, który był inicjatorem złożenia skargi do prokuratora o „groźbę karalną" i po tym kontakcie słuch o nim zaginął. Nikt go nie widział. Oczywiście, mógł pójść się napić – w PRL-u piło się dość często i dużo – ale z kim? Zbliżały się jego imieniny. Miał zbyt wielu przyjaciół, aby musiał pić do lustra! Student mieszkający w ludnym akademiku, mający na mieście wielu kolegów i serdecznych przyjaciół, nie musiał szukać przygodnego towarzystwa. Psychologiczne prawdopodobieństwo takiego zdarzenia nie istniało.

Ale był jeszcze inny argument. Najbliższy przyjaciel, Bronisław Wildstein, poszedł do kostnicy, dał w łapę komu trzeba i obejrzał ciało. Ślady wskazywały na ciężkie pobicie. Zresztą, pobieżna obserwacja sieni, w której znaleziono ciało, sugerowała, że jeśliby miał spadać ze schodów, to chyba „lotem koszącym". Powszechna opinia była jednoznaczna: jeśli to był wypadek, to „przy pracy". Widać tajniacy przesadzili w straszeniu opozycjonisty i podrzucili ciało w bramie. Taką też opinię przekazano do Jacka Kuronia, a KOR wydal oświadczenie o podejrzanej śmierci swego współpracownika.

Następne dni były gorączkowe i chaotyczne, pełne różnych inicjatyw, ale szły w jednym kierunku: nie pozwolić na wyciszenie sprawy. W „Żaczku", w „Beczce", w duszpasterstwie akademickim św. Anny i w domach krakowskich współpracowników KOR trwały nieustające narady, co robić i co jest możliwe. Staszek zginął na tydzień przed juwenaliami. A była to wówczas niezwykle ważna impreza, pełna szalonej witalności. Dziś, kiedy w każdy weekend młody człowiek atakowany jest przez wiele atrakcyjnych propozycji, trudno sobie wyobrazić znaczenie gigantycznej zabawy, która na trzy dni zamieniała Kraków w ogromny spontaniczny teatr przebierańców, ad hoc organizowanych grup muzyczno-wokalnych i trup teatru ulicznego. Poza spontanicznymi objawami radości studencki karnawał wspomagany był przez kluby i imprezy zorganizowane przez Socjalistyczne Zrzeszenie Studentów Polskich (SZSP), a także władze miasta oraz uczelni. Na szarym tle PRL-owskiej rzeczywistości był to oślepiający widok malowany oszalałym pędzlem późnego van Gogha.

Wszyscy przyjaciele Staszka, a także dalsi koledzy nie mieli wątpliwości, że śmierć w niejasnych okolicznościach, a raczej prawdopodobne morderstwo, to nie jest czas na zabawę. Dowodów nie było i być nie mogło, ale poszlaki były zbyt ewidentne, aby milczeć. Ale czy można zatrzymać potężną machinę juwenaliów? Zdania były podzielone i debaty trwały niemal do końca. Poza tym organizatorzy ewentualnego bojkotu narażali się na zarzut wykorzystywania śmierci przyjaciela do „politycznej rozróby" – taką sugestię suflowali niektórzy studenci, a potencjalny zarzut był traktowany poważnie i z niepokojem.

Dopiero później, kiedy był to jeden z głównych wątków prasowego ataku, można było się zorientować, że sugestia niekoniecznie wynikała z etycznej wrażliwości. O dziwo, najmniej widoczny był strach przed podejmowaniem jakiejkolwiek akcji, a przecież publiczne wystąpienie przeciwko aparatowi władzy było właściwie autodonosem. To rodzice i dziadkowie organizatorów, którzy mieli w kościach stalinowskie represje, byli przerażeni. W jawnym wystąpieniu młodzi widzieli raczej rachityczną obronę przed represjami niż zagrożenie.

Zresztą, władze dodatkowo drażniły. Trzy ówczesne gazety odmówiły zamieszczenia nekrologu, a w zamian opublikowały lakoniczną notkę na temat studenta, który pijany spadł ze schodów, i podały iź miał sporą zawartość alkoholu we krwi. SB natrętnie fotografowała uczestników pogrzebu i kręciła film na cmentarzu w rodzinnych Gilowicach. W nocy usuwano kwiaty i znicze pozostawione w sieni kamienicy na Szewskiej, gdzie spontanicznie organizowano modlitwy, do których przyłączali się odwiedzający ludzie. Całe miasto żyło tą sprawą, a za pośrednictwem Wolnej Europy wieść o śmierci Staszka poszła na całą Polskę.

Bojkot zamiast zabawy

Tymczasem różne grupy studentów przygotowywały się do akcji informacyjnej i bojkotu. Działacze „Beczki" wykupili wszystkie czarne opaski żałobne (w tamtych czasach nosiło się je na rękawie na znak żałoby). A kiedy zabrakło ich w pasmanteriach – produkowała je mama Danuty Sotwin (obecnie Danuta Skóra), która także uszyła kilkadziesiąt czarnych flag. Jako czarne „szturmówki" niesiono je podczas pochodów i demonstracji, a także udekorowano nimi ul. Szewską. W pierwszym i drugim dniu juwenaliów także kilka innych ulic przylegających do Rynku zostało udekorowanych na czarno metodą „małego sabotażu", o którym czytano w „Kamieniach na szaniec" i innych książkach o okupacji. Akcję przeprowadzili „Beczkowicze" i uczniowie Technikum Kolejowego – członkowie grupy samokształceniowej prowadzonej przez autora tego tekstu w dominikańskim duszpasterstwie szkół średnich „Przystań". Liderami tej młodzieży byli Marek Kowal, Kazimierz Dąbrowa i Hanna Kozińska. W czasie akcji zdarzały się wzruszające oznaki sympatii ze strony lokatorów kamienic, którzy pomagali zawiesić symbole żałoby w trudno dostępnych miejscach.

W Krakowie nie było jeszcze podziemnej poligrafii, więc tylko na maszynie do pisania, przez kilka warstw kalki, przepisywano krótką informację o śmierci Pyjasa i apel o podjęcie żałoby zamiast zabawy. Z Warszawy tzw. młody KOR, czyli starsi o kilka lat koledzy, mający za sobą Marzec '68, przyjechał ze wsparciem i drukami: tysiącem klepsydr i wielokrotnie większą liczbą ulotek.

Akcja przebiegała pomyślnie. W piątek po południu studenci z „Żaczka" i „Beczki" podchodzili do pierwszych grup przebierańców z informacją o śmierci Staszka i apelowali o udział w żałobie. Chętni otrzymywali czarne opaski i ulotkę. Na ogół szybko wracali do domów, porzucali juwenaliowe stroje i wracali na Rynek. Wieczorem było oczywiste, że więcej jest żałobników niż rozbrykanej młodzieży. Sobota przypieczętowała zwycięstwo. Tylko w niektórych klubach bawiono się wytrwale.

Kilku studentów (Wiesława Beka, Andrzeja Musielaka i Krzysztofa Dawidowicza), a także trzech KOR-owców (Antoni Macierewicz, Wojciech Ostrowski i Wojciech Malicki) zatrzymała Gwardia Juwenaliowa i oddała w ręce milicji. Za to pojawiali się nowi chętni do pracy: Zbigniew Skóra z AGH, Anna Krajewska i Zdobek Milewski z grupą harcerzy, Ziemowit Pochitonow z Wyższej Szkoły Rolniczej – za kilka miesięcy to oni zostaną rzecznikami SKS, kiedy starsi koledzy skończą studia.

Zabrakło ulotek i klepsydr. Wtedy studentki malarstwa z ASP Joanna Barczyk i Dorota Martini zmobilizowały kolegów, którzy na dużych planszach z kartonu ręcznie sporządzili klepsydry. Powieszone na ścianie kamienicy na Szewskiej i w kilku miejscach w Rynku były pilnowane przez grupy studentów, aby nikt ich nie zrywał. Powstały w ten sposób punkty informacyjne, bo od czasu do czasu ktoś z pilnujących odczytywał „Oświadczenie KOR". Dochodziło do awantur i przepychanek z Gwardią (Ela Majewska po prostu pogryzła tych, którzy chcieli ją zatrzymać), grupy ludzi przepłaszały SZSP-owców. Pod klepsydrami-plakatami natychmiast pojawiły się kwiaty i znicze. Z Krakowa poszedł do centrali SZSP w Warszawie teleks: „Przy Rynku utworzono kilka ołtarzyków, broniąc ich piersiami, nie można było ich zdjąć, bo podnosili protest; w miejscu, gdzie zginął student, utworzono coś w rodzaju kapliczki".

Czarne juwenalia

Niedziela 15 maja była dniem demonstracji. Poranna msza akademicka u ojców dominikanów zakończyła się pochodem czarnych flag na ul. Szewską. Przeor dyskretnie wycofał o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego, jako najbardziej zaangażowanego w opozycję duszpasterza, i tradycyjną „dziewiątkę" odprawiali tylko o. Tomasz Pawłowski z o. Joachimem Badenim, który wygłosił przejmujące kazanie o studencie, który „w tej chwili milczy. Ale głośno woła. Bardzo głośno i wzywa do męstwa, odwagi i wewnętrznej wolności". Na Rynku zbierali się ludzie – nie tylko studenci. Odwiedzali sanktuarium na Szewskiej, wysłuchiwali przemówień na Rynku. Istniała groźba prowokacji albo po prostu starcia żałobników z tradycyjnym pochodem, który wieczorem szedł z hali Wisły pod ratusz, aby wręczyć klucze do miasta nowo wybranej najmilszej studentce Krakowa. Delegacja studentów prosiła magistrat o odwołanie tej imprezy, ale nie znalazła zrozumienia. Wtedy Paweł Bąkowski (działacz KOR z Warszawy), który pamiętał Marzec '68, a poza tym czytał rozprawy o sposobach rozbijania demonstracji przez wojsko, zaproponował, aby wyprowadzić ludzi z Rynku pod Wawel i spokojnie zakończyć całą akcję. Poza tym trzeba było poinformować o powstaniu Studenckiego Komitetu Solidarności.

Dzień wcześniej w mieszkaniu Liliany Batko (obecnie Sonik) przy ul. Grodzkiej 27, gdzie odbywała się permanentna narada, postanowiono bowiem powołać Studencki Komitet Solidarności. Powodów było kilka. Po pierwsze, organizatorzy bojkotu chcieli ujawnić swoje nazwiska, aby nie być anonimowymi osobami aresztowanymi przez SB. Ludzie nie znali tych nazwisk, ale przecież władza wiedziała, kto jest odpowiedzialny za największe demonstracje od czasów marcowych protestów. Wprawdzie autor tego tekstu i Bogusław Sonik byli wcześniej u kardynała Wojtyły i mieli zapewnienie, że Kościół będzie bronił organizatorów bojkotu, ale strach nie był objawem przeczulenia. Także doświadczenia rosyjskich dysydentów, a w Polsce KOR oraz Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela wskazywały, że jawność działań i nazwisk stawia aparat represji w trudniejszej sytuacji.

Poza tym dynamika rozwoju sytuacji pokazywała, że rodzi się nowy ruch, bo wzburzenie śmiercią kolegi ujawniło powszechne pragnienie uczestnictwa, oporu, sprzeciwu. Tysiące studentów na ulicach demonstrowało niechęć do władzy, a w szczególności do SZSP, które tę władzę reprezentowało i wspólnie z tajną policją represjonowało kolegów.

Niedziela minęła spokojnie. Wieczorem ruszył pochód z ulicy Szewskiej, pełnej zgromadzonych ludzi. Ale wyjście na Rynek było zablokowane przez kilkuset tajniaków. Przepuścili oni czoło pochodu z transparentami i świecami, a następnie zablokowali wyjście. Pochód szedł dalej ulicą Grodzką na Wawel, a liderzy niczego nie zauważyli, bo przyłączyło się kilka tysięcy ludzi czekających na Rynku. Niżej podpisany odczytał „Oświadczenie KOR", „Oświadczenie o powstaniu Studenckiego Komitetu Solidarności" i zaprosił do zapisywania się do nowej organizacji. Po odśpiewaniu hymnu narodowego demonstranci spokojnie się rozeszli.

Tymczasem zgromadzeni na Szewskiej nie mogli się przebić przez kordon. Zresztą, nie chcieli awantury. W końcu energiczne studentki (Liliana Batko, Małgorzata Gątkiewicz, Elżbieta Krawczyk i Iwona Galińska) wezwały do zwykłego „w tył zwrot". Ludzie posłuchali i drugi pochód ruszył Plantami pod Wawel. Strach był niemały, bo wyłączono latarnie i w ciemności, trzymając się za ręce, ludzie powoli zbliżali się do murów. Z zarośli słychać było szelest butów tajniaków, którzy eskortowali demonstrantów, ale wbrew obawom nikt ich nie zaatakował. Pochód zakończył się spokojnie. Liliana Batko odczytała „Oświadczenie SKS", odśpiewano „Boże, coś Polskę" i kolejnych kilka tysięcy ludzi bezkonfliktowo rozeszło się do domów.

Następnego dnia, w poniedziałek, w kościele św. Teresy w Łodzi odbyła się msza św. w intencji Staszka Pyjasa, po której odczytano krakowską deklarację, a studenci – miejscowi współpracownicy Komitetu Obrony Robotników – zbierali podpisy poparcia dla idei powołania SKS w Łodzi. W tej akcji nie wziął już udziału reprezentant łódzkiego KOR Józef Śreniowski, ponieważ zaczęły się aresztowania. W Warszawie zamknięto w więzieniu tzw. młody KOR. W atmosferze terroru i aresztowań nie powstał w Warszawie SKS, choć skład był gotowy i planowano ogłosić jego powstanie 19 maja, po mszy w akademickim kościele św. Anny, która odbyła się w intencji zabitego studenta. Dopiero kilka dni później rzecznicy krakowskiego SKS dowiedzieli się, że na juwenalia nie dotarła też duża grupa studentów z Lublina na czele z Marianem Piłką. Zostali zatrzymani na którejś stacji po drodze.

Ruch jest wszystkim

Po juwenaliach w Krakowie wrzało nadal. Wprawdzie prasa urządziła nagonkę na obałamuconych studentów podżeganych przez korowskich prowokatorów, ale SKS szybko się rozrastał. Ostatnie miesiące roku akademickiego upłynęły na wielkiej akcji informacyjnej. Rzecznicy SKS w towarzystwie młodszych koleżanek i kolegów odwiedzali ważniejsze wykłady i po wyjściu profesora informowali o kłamstwach prasy, przedstawiali przebieg wypadków i agitowali za powstaniem nowej organizacji. Odzew był spory.

Jednocześnie przyjaciele Pyjasa brali udział w śledztwie jako świadkowie, zdając sobie sprawę z pozorowania rzetelności przez prokuratora Henryka Sołgę, jego uzależnienia od SB i niewiarygodności ekspertów medycyny sądowej, w szczególności osławionego prof. Zdzisława Marka (po latach przyznał, że nawet nie widział ciała i tylko podpisał ekspertyzę). Prokurator wydał polecenie sprawdzenia pisma 40 tys. studentów w celu znalezienia autora anonimów (nazywających Pyjasa kapusiem SB), choć przecież zdawał sobie sprawę, że pisane były przez służby.

Pojawił się też świadek – Stanisław Pietraszko mieszkający w „Żaczku", kolega Pyjasa jeszcze z liceum w Żywcu. Zeznał, że widział kolegę wychodzącego wraz z nieznajomym o godzinie 17.40. Pietraszko mógł podać dokładny czas spotkania, ponieważ właśnie kupował coś w kiosku, spiesząc się na oglądanie meczu w telewizji. Z podanego rysopisu eksperci sporządzili tzw. portret pamięciowy nieznanego mężczyzny. 2 sierpnia Pietraszko został znaleziony w Zalewie Solińskim w Bieszczadach, dokąd nagle udał się z nieznajomymi, przerywając sobie pisanie pracy magisterskiej. Topielec był w czepku i kąpielówkach. Rzecz w tym, że nie umiał pływać i cierpiał na wodowstręt. Śledztwo wykazało, że przypadkowe utonięcie nastąpiło bez ingerencji osób postronnych. Akta się nie zachowały, podobnie jak ekspertyzy.

Latem starsi stażem rzecznicy SKS zorganizowali obozy szkoleniowe w górach dla aktywnych studentów z młodszych roczników. Tak przygotowywano późniejszych aktywistów: Ewę Kulik, Beatę Pawlak, Wojciecha Sikorę, Grzegorza Małkiewicza czy Tadeusza Kensego. Zawzięcie też dyskutowano, czy organizować struktury, czy też pozostać przy formule luźnego ruchu społecznego. Przeważyła druga opcja, zwłaszcza że wielu działaczy ukończyło studia. Tak powstała luźna federacja rozmaitych inicjatyw – od studenckich pism „Indeks" i „Sygnał" (Zbigniew Skóra, Andrzej Mietkowski, Jan Polkowski), przez bibliotekę niezależnych publikacji (Ewa Kulik, potem Anna Smolarczyk), opozycyjny klub dyskusyjny w mieszkaniu Bogusława Sonika, po zorganizowanie niezależnych wykładów akademickich w klasztorze Sióstr Norbertanek (autor tego tekstu, Wojciech Oracz, Tadeusz Konopka, Teresa Honowska). Powstały też krakowskie ekspozytury redakcji „Robotnika" i Niezależnego Pisma Młodych Katolików „Spotkania". Opis wspólnych działań całego środowiska, jak walka ze zbiorem zastrzeżonym w Bibliotece Jagiellońskiej, obrona wyrzuconych z uczelni kolegów (Ziemowita Pochitonowa, Wojciecha Oracza), bojkot wyborów do Sejmu czy inne akcje – to już historia następnych czterech bardzo trudnych lat, poszerzona pojawieniem się inicjatyw związanych z Ruchem Obrony Praw Człowieka i Konfederacji Polski Niepodległej. Służba Bezpieczeństwa miała swoich informatorów (Lesław Maleszka i Henryk Karkosza należeli do najważniejszych), ale zrodzony z protestu ruch społeczny był nie do zatrzymania.

Przełom nastąpił w sierpniu 1980 r. Bronisław Wildstein, Anna Krajewska i niżej podpisany wspomagali strajk w Stoczni Gdańskiej. Jesienią 1980 r. Bogusław Sonik, Anna Szwed i wielu innych działaczy SKS współorganizowali krakowską „Solidarność"; w Rzeszowie czynił to Tadeusz Kensy, a w Kielcach Elżbieta Krawczyk. Młodsi asystowali przy powstaniu Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Historia zmieniła skalę zadań i odpowiedzialności. ©?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Pierwsza niekomunistyczna organizacja studencka pojawiła się w PRL w 1977 r. w Krakowie, a następnie rozpleniła po większych ośrodkach akademickich. Studenckie komitety Solidarności powstały w Warszawie, Gdańsku, Poznaniu, Szczecinie i we Wrocławiu. Ściślej mówiąc, nie tyle była to organizacja, ile dość szeroki ruch akademicki, ale zinstytucjonalizowany w postaci powoływania w każdym z tych miast rzeczników SKS. Mimo represji komitety przetrwały do wielkiego strajku z 1980 r. i wraz z rozpoczęciem roku akademickiego rozwiązały się, by zrobić miejsce następcy: powstającemu – już legalnie – Niezależnemu Zrzeszeniu Studentów (powołanie takiej organizacji było postulatem, jaki pojawił się podczas „czarnych juwenalii"). Starsi działacze zakładali na swoim terenie NSZZ Solidarność.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie