Atrakcyjność Boga nie zmienia się wraz z upływem czasu. To my mniej lub bardziej utrudniamy sobie zauważenie potrzeby istnienia Boga, Jego bliskości. Dziś łatwiej jest żyć, nie podejmując żadnych trwałych zobowiązań lub przeskakując z jednego nastroju w drugi. Docenienie Boga jako prawdy, wiara w to, że jest najwyższym dobrem, rozpoznanie go jako zbawcy – te rzeczy z trudem przychodzą współczesnemu człowiekowi. A Bóg się nie zmienia. Rodzi się dla nas jako człowiek po to, by być bliżej ludzi.
Zauważamy, że również ludzie w społeczeństwach chrześcijańskich bywają dalecy od ideału. Niektórzy załamują ręce i mówią: „proszę, to właśnie chrześcijanie – wierzą w Boga, wieszają krzyże, odmawiają modlitwy, a diabła mają za skórą". Ale przecież nikt nam nie obiecywał całkowitego wyplenienia grzechu i małości na tej ziemi. Niemniej w Polsce w dalszym ciągu żyjemy w świecie pojęć chrześcijańskich. I nawet jeśli czasami stają się one pewnym parawanem obłudy poszczególnych ludzi czy środowisk, to mimo wszystko nie warto zajmować się ich przewracaniem, bo nawet te parawany czasami czegoś uczą i pokazują dokąd pójść. Tam gdzie w imię walki z obłudą przecina się te cienkie nitki łączące słabych ludzi z Bogiem i Jego prawdą, tam zabiera się, zwłaszcza najbardziej samotnym, ostatnią pomoc. ©?—not. kapla
Janusz Kapusta
rysownik, malarz, scenograf
Niektórzy ludzie przeżywają święta Bożego Narodzenia w sposób wyjątkowy i wzniosły, ale są też tacy, dla których religijny wymiar świąt nie ma aż takiego znaczenia, są dla nich pospolitym rytuałem. Ale nawet powierzchowny rytuał też potrafi ulepszać ludzi. Przez chwilę – nawet myśląc tylko o prezentach dla drugiego – stają się lepsi.
Nie męczy mnie więc pewna powierzchowność towarzysząca świętom. Jeżeli niektórzy ludzie lubią komercyjną otoczkę i taki jest stan ich duchowości, to widocznie takiej potrzebują. Najważniejsze, że święta – nie tylko Bożego Narodzenia – zmieniają ludzkie postawy na lepsze. Mamy poczucie, że świętość jest ważna.
Osobiście mam pewien problem z wiarą. W upojnych latach socjalizmu, jeszcze kiedy chodziłem do szkoły, miałem ocenę bardzo dobrą z tego, że Bóg jest, i bardzo dobrą z tego, że Boga nie ma. Na studiach, mając 20 lat, zacząłem myśleć na własny rachunek; moje wyobrażenie o świecie i o Bogu wtedy się rozsypało, nie mogłem znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Szukałem ich w przeszłości, czytając książki. Nie znalazłem. Szukałem w teraźniejszości, też bez zbytniego sukcesu. Jedni mówili, że Bóg istnieje, inni retorycznie pytali: „Gdzie jest Bóg, skoro doszło do Holokaustu?". Jedyną więc nadzieją pozostawała przyszłość. Jeżeli pamięć jest odpowiedzialna za przeszłość, a za teraźniejszość – zmysły, tę część, gdzie może w nas zaistnieć coś, czego nigdy i nigdzie nie było, nazwałem wyobraźnią i postanowiłem ją rozwijać.
Ciągle poszukuję, odkryłem nawet pewne fakty, które wskazują na to, że świat nie jest tak bardzo przypadkowy, jak myślałem wcześniej. To wszystko jest skomplikowane. Uważam się za katolika, od czasu do czasu uczestniczę w życiu Kościoła, i ta tradycja jest dla mnie ważna, ale sam dalej szukam odpowiedzi na swoje pytania. Wydaje mi się, że jednym z najdowcipniejszych osiągnięć Boga jest to, że stworzył ludzi, którzy w Niego nie wierzą. ©?
— not. lub
Joanna Szczepkowska
aktorka, pisarka, felietonistka i pedagog
Może wydawać się, że w ostatnich latach zalewa nas świąteczna komercja, ale przecież każdy z nas widzi obok siebie takie rodziny, które naprawdę świętują i dla których wiara w to, że przychodzi do nas Bóg jest ważna. Tyle że takich osób nie zobaczymy w telewizji, a na ogół to właśnie stamtąd czerpiemy obraz świata. Szaleństwo konsumpcyjne, które tam króluje, powoli opanowuje także rzeczywistość, widać to zwłaszcza w dużych miastach, gdzie ludzie zapominają, co tak naprawdę świętujemy, kiedy mówimy o Bożym Narodzeniu. Jednak na szczęście nie jest to pełny obraz, bo jest wielu ludzi, którzy traktują te święta jako przeżycie religijne, a nie tylko symboliczne.
Wpływ na taki obraz świąt Bożego Narodzenia mają przede wszystkim reklamy, które zagarniają w tej chwili wszystkie sfery duchowości. Kiedy takie słowa jak „Bóg" czy „świętość" zaczęły służyć sprzedaży, w naszych oczach ogromnie zmalało ich znaczenie. Przez to też pojęcie boskości powoli się rozmywa i stąd wielu ludzi przeżywa poważne wątpliwości co do istnienia Boga. Na pewno nie pomaga nam w tym życie w nieustannym pędzie, kiedy nie mamy już czasu na to, by w sercu i w głowie o nim pomyśleć. Bo głównie troszczymy się o swój byt – o powiększanie majątku, o kolejne prezenty, o lepszy samochód niż ten, który ma nasz sąsiad.
A przecież, kiedy mówimy o Bogu, to bardzo trudno ustawiać go na jakimkolwiek innym miejscu niż pierwsze. Nawet jeśli mamy do czynienia z wojującymi ateistami, to dla nich nieistnienie Boga jest podstawą głoszonych przez nich przekonań. A w gruncie rzeczy często nasza niewiara wynika z tego, że nie podejmujemy się jakiegokolwiek wysiłku myślenia o Bogu. Właściwie nawet nie można nazwać tego niewiarą. Jest to raczej powierzchowne życie duchowe. Bóg staje się dla nas po prostu jedną z kulturowych sfer, które człowiek sobie wytworzył i które może w każdej chwili porzucić. Jednak wystarczy zetknąć się z osobą obdarzoną łaską prawdziwej, głębokiej wiary, żeby zobaczyć, jak wielkie obszary naszej duchowości są dla nas niedostępne i jaka pustka panuje w życiu pozbawionym Boga. ©?
—not. kapla
Bronisław Wildstein
publicysta, dziennikarz i pisarz, członek Narodowej Rady Rozwoju
Boże Narodzenie powoli przejmowane jest przez gwałtowny merkantylizm, konsumpcjonizm, wykorzystywane przez korporacje, ludzi zajmujących się komercją – do tego, by zwiększać obroty handlowe. Treść religijna, która jest w nich podstawowa, powoli wyparowuje. W Polsce, na szczęście, ten proces nie jest jeszcze tak zaawansowany, jak w Europie Zachodniej. Mam nadzieję, że to nie będzie u nas szybko postępować, gdyż wymiar religijny Bożego Narodzenia ma podstawowe znaczenie – bez niego święta te tracą swój sens.
W zachodniej Europie religijność, zwłaszcza katolicyzm, w dużej mierze obumiera. Jeśli wymiar religijny konsekwentnie będzie eliminowany ze świąt, to z czasem przestaną one cokolwiek znaczyć. Będzie to czas, w którym ludzie będą sobie dawali jakieś prezenty, albo niekoniecznie będą dawali coś naprawdę.
To zasadniczy problem liberalizmu, który jest ideologią pasożytniczą i mógł narodzić się jedynie w tej konkretnej kulturze, wyrosnąć z określonej antropologii, koncepcji godności człowieka i roli jednostki ludzkiej – tam gdzie, jak w judeochrześcijańskiej tradycji, człowiek stworzony jest na obraz i podobieństwo Boga. Liberalizm ma zatem religijny rodowód, ale z czasem, jako pasożytnicza idea, skonsumował swoje otoczenie kulturowe, zniszczył je. W związku z tym działa przeciwko sobie samemu, gdyż po rozmontowaniu cywilizacyjnych fundamentów liberalizm zmierza do swego samozaprzeczenia.
Nie znamy kultury, która nie byłaby ufundowana na religii. Mówi się, że w tej chwili w zachodniej Europie pojawił się jej nowy, świecki wariant. Ale można mieć co do tego wiele wątpliwości, jako że mówimy o bardzo krótkim okresie rozwoju cywilizacji. Czy naprawdę kultura bez religii może przetrwać? Uważam, że nie.
Kultura wyrasta z religii, a to ona tworzy człowieka. Bez kultury nie ma człowieka, bo kultura przekracza jego czysto biologiczne bytowanie. Zatem pytanie o to, po co nam religia, to w zasadzie pytanie o nas samych – po co jest człowiek. ©?—not. puo
Brygida Grysiak
dziennikarka TVN 24
Żyjemy coraz szybciej, każdego dnia bierzemy na siebie coraz więcej obowiązków, chcemy jak najpełniej wykorzystać każdą chwilę. W święta doświadczamy tego jeszcze bardziej. Widzę to nawet wśród znajomych, którzy chcą się przecież jak najlepiej przygotować do świętowania, chodzą z dziećmi na roraty, uczestniczą w rekolekcjach. Nie mogłabym więc powiedzieć, że duch Bożego Narodzenia całkowicie w nas umarł, a jedyne, z czym kojarzymy ten czas, to komercja czy pusty rytuał.
Jednak kiedy brakuje nam na wszystko czasu, pędzimy przez życie, dzieląc się nim na bieżąco z innymi na portalach społecznościowych, to nasze życiowe priorytety niepostrzeżenie tracą na znaczeniu. Ważniejsze staje się przygotowanie domu, ubranie choinki, kupienie prezentów, upieczenie pierników, sfotografowanie ich i wrzucenie do sieci, żeby inni mieli szansę je zobaczyć. Oczywiście nie mam nic przeciwko temu, traktuję to raczej jako symbol czynności, które determinują przedświąteczny czas, a nie zawsze przecież muszą. My oczywiście ciągle jesteśmy przekonani, że najważniejsi są dla nas bliscy, rodzina, przyjaciele czy nawet wiara i Bóg, ale de facto te wartości, ci ludzie czasami schodzą na dalszy plan. Choć przecież tego nie chcemy. Dziś już wiem, że kiedy Bóg przestaje być centrum mojego życia, nic nie jest w nim na swoim miejscu.
Dlatego też święta, mimo tego zabiegania i chęci domknięcia wszystkich spraw, to jednak przede wszystkim czas na opamiętanie się, złapanie oddechu i dobrej perspektywy. Na próbę zrozumienia na nowo, co tak naprawdę staje się właśnie naszym udziałem. Bóg znowu do nas przychodzi, znowu rodzi się dla nas w tej obskurnej, zimnej stajence. Święta to dobry czas, żeby pomyśleć nad tym, co tak naprawdę robimy ze swoim życiem. Czy jest ono jak ta betlejemska stajenka, w której przyszedł na świat Bóg? Czy raczej jak te kolejne gospody, w których nie było dla Niego miejsca? Tak sobie myślę, że w świecie, gdzie tryumfują wirtualne relacje, gdzie życie wielu przeniosło się do internetu, święta Bożego Narodzenia to dla nas bezcenny prezent. Spotkania z żywym człowiekiem, nie tylko przy wigilijnym stole. A przy tym spotkania z żywym Bogiem.
Symboliczne jest dla mnie to, co robi w tym roku w Warszawie Wspólnota Sant'Egidio. Zamiast wigilii z ubogimi i bezdomnymi przed świętami Bożego Narodzenia, organizuje obiad w Boże Narodzenie. Żeby podzielić się z Nimi nie tylko opłatkiem i jedzeniem, ale żeby z Nimi naprawdę świętować, naprawdę być. Boże Narodzenie to czas na pytania, ile z siebie daję innym. I czy daję to, co mam najlepszego, czy tylko to, na czym mi zbywa. Bóg dał nam swojego Syna. Więcej dać nie mógł.
Często brakuje nam tej żywej wiary, czyli takiej, której doświadczają ludzie mający Boga w sercu i niosący go innym. Łatwiej jest nam deklarować naszą wiarę, wynosić ewangelię na sztandary i wykorzystywać ją przeciwko drugiemu człowiekowi. To albo niczego nie zmienia, albo zmienia na gorsze. Ale żywa wiara, niesiona drugiemu człowiekowi, bez względu na to, czy w polityce, na ulicy w pracy, czy w domu – może zmienić wszystko i w każdym aspekcie naszego życia może przynieść dobre owoce. ©?—not. kapla
Prof. Paweł Śpiewak
socjolog, dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego
Zawsze miałem wrażenie, że święta Bożego Narodzenia są świętami bardzo polskimi. Tradycja rodzinnej kolacji wigilijnej, potem wspólne uczestnictwo w pasterce – to wszystko oddaje religijny wymiar tych świąt. Niezwykle ważne jest to, że w Polsce podczas świąt poczucie więzi rodzinnych i wspólnoty jest silne.
Wiara, jak była nam potrzebna tysiąc czy sto lat temu, tak jest nam potrzebna dzisiaj. Nic w tej kwestii się nie zmieniło. Wielu ludzi nie wyobraża sobie istnienia bez odniesienia do pewnej transcendencji; nie potrafi zrozumieć ludzkiego losu bez odniesienia do Boga. Także ja nie mogę sobie wyobrazić kogoś, kto w naszej kulturze starałby się myśleć o ludzkim powołaniu czy istnieniu bez znajomości Księgi Hioba czy Nowego Testamentu.
Dla mnie osobiście wiara jest bardzo ważna, choć tak naprawdę nie wiem, co to słowo oznacza. Najważniejsza jest bowiem Biblia i to, co z niej wynika, i co w niej jest zakorzenione. Przekłada się to także na moje zainteresowania i działalność publiczną. W końcu co tydzień w „Tygodniku Powszechnym" publikowane są moje komentarze do fragmentów Biblii. Robię to od ładnych kilku lat i nie zamierzam rezygnować. ©?—not. lub
Małgorzata Terlikowska
publicystka
Współczesna kultura sprawia, że Boże Narodzenie przestaje być postrzegane jako święto religijne i pamiątka przyjścia na świat Jezusa Chrystusa. Widzimy to na bardzo różnych płaszczyznach. Pamiętam, że kiedy byłam małą dziewczynką, kartki świąteczne w zdecydowanej większości zawierały elementy religijne. Teraz te same kartki są tego pozbawione. Z kolei na imprezach firmowych składamy życzenia spokojnych świąt i nikomu przez gardło nie chce przejść, że są to święta Bożego Narodzenia. W Stanach Zjednoczonych prezydent Donald Trump spotkał się z krytyką, kiedy powiedział, że z powrotem będzie życzył Amerykanom „Merry Christmas", a nie – tak jak za prezydentury Baracka Obamy – „Happy Holidays".
Popatrzmy też na to, co się dzieje chociażby wokół bożonarodzeniowych szopek. Co jakiś czas z Belgii, Francji czy Holandii napływają do nas informacje o tym, że burmistrz takiego a takiego miasta wydał rozporządzenie, że nie można ich budować, bo ktoś może poczuć się urażony. Albo jeśli już jakaś szopka powstanie, to najlepiej by było, gdyby była ona pozbawiona jakichkolwiek elementów religijnych, albo by wręcz promowała pewne określone ideologie wrogie chrześcijaństwu, tak jak miało to miejsce w przypadku szopki, w której nad żłobkiem z Dzieciątkiem klęczało dwóch Józefów. Takie działania skutkują tym, że ludzie nie wiedzą już, co tak naprawdę świętują. Pokazały to choćby ostatnie badania przeprowadzone wśród dorosłych Brytyjczyków. 20 proc. z nich było przekonanych, że pamiątkę narodzin Jezusa świętuje się w Wielkanoc.
To tylko kilka przykładów, które pokazują, jak aspekt religijny świąt Bożego Narodzenia jest w jawny sposób eliminowany i to na naszych oczach. Ale to, czy poddamy się temu trendowi i czy poddadzą się temu nasze dzieci, tak naprawdę zależy już tylko od nas. Jeśli chcemy wychowywać dzieci w wierze i chcemy, by rzeczywiście te święta były dla nich pamiątką narodzenia Jezusa, to będziemy je do takiego świętowania przygotowywać – budując szopkę, czytając Biblię, chodząc na roraty. My wcale nie musimy poddawać się temu dyktatowi kultury.
Tam, gdzie nie ma Boga, jest tylko głęboka pustka. Gdzie nie ma Boga, tam wkracza depresja i beznadzieja. Bo ludzie potrzebują jakiegoś odwołania się do sacrum, do czegoś znacznie większego. Jeśli nie jest to Bóg, to w życie wkraczają różnego rodzaju bożki – telewizor, internet, zakupy, pieniądze, popularność. Ludzie zamieniają kościoły na centra handlowe i tam zaczynają bożonarodzeniowe świętowanie – z każdym rokiem coraz wcześniej. W Kościele nie ma nawet jeszcze Adwentu, a w świątyniach konsumpcji wszystko jest już nastawione na to, żeby zaglądać nam do portfeli, by przygotować „magiczne" spotkanie z rodziną. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie ma w tym niczego złego, że przecież czas świąteczny to czas dla rodziny. Nie neguję tego. To też jest ważne i potrzebne, ale Boże Narodzenie to jednak coś więcej. ©?
—not. kapla
Ewa K. Czaczkowska
dziennikarka, pisarka, historyk, wykładowca UKSW
To, jak przeżywane są święta Bożego Narodzeni,a zależy od danej osoby, rodziny i środowiska, ale wydaje mi się, że dla większości ludzi mają one wciąż głęboki wymiar religijny i duchowy, chociaż oczywiście w różnej skali. Bez wątpienia widać też wiele pustki duchowej, którą często próbujemy wypełnić przedświąteczną nadaktywnością, komercją. Jesteśmy zbudowani z materii i ducha, dlatego złapanie balansu między tymi dwoma elementami jest konieczne i jednocześnie szalenie trudne. Chyba szczególnie przed świętami Bożego Narodzenia.
Bóg, który do nas na nowo przychodzi w te święta, jest, był i będzie. On jest zawsze obecny, jest przy nas, przy mnie każdego dnia, w każdym momencie mojego życia. Świadomość, że On nigdy nie zawiedzie, że poprowadzi, że jest – daje mi poczucie siły, bezpieczeństwa, poczucie bycia kochaną bezwarunkowo. Bóg ciągle zaskakuje, objawiając się w ludziach, w różnych codziennych sytuacjach. Nie wyobrażam sobie już życia bez ciągłego odniesienia do Niego.
Bez wątpienia świadomość odniesienia do Boga jest ważna nie tylko w życiu indywidualnym, ale też społecznym, które ludzkość od zawsze kreuje wokół jakichś podstaw etycznych, wartości. Jeżeli będą one wynikać z fundamentu religijnego, a konkretnie chrześcijańskiego, to mamy pewność, że będą one zwrócone ku człowiekowi. Będą dobre i dla wspólnoty, i dla życia indywidualnego. Chodzi o takie prawa, o takie zasady społeczne, które dadzą możliwość rozwijania człowieczeństwa w pełni. ©?– not. kapla
Michał Łuczewski
socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego
W Polsce święta Bożego Narodzenia mają zdecydowanie wymiar religijny. Warto w tym czasie zwrócić uwagę na więzi rodzinne oraz więzi w Kościele; w trakcie świąt w kościołach nie tylko wzrasta liczba ludzi biorących udział w mszach świętych, ale również głośniej się śpiewa. W naszym kraju święta – można powiedzieć – wchodzą na poziom narodowy, są elementem religii obywatelskiej Polaków. Istnieje wprawdzie związany ze świętami trend do rozrywania więzi poprzez konsumpcję, ale u nas wciąż mają one zdecydowanie wymiar religijny, narodowy i rodzinny.
Otoczka konsumpcyjna ciekawi mnie w kontekście więzi społecznych. Otóż najbardziej połączeni jesteśmy wtedy, kiedy stanowimy część czegoś większego niż my sami, np. naszej rodziny, narodu albo Kościoła. Konsumpcja jest zaś czymś, przez co nie stajemy się częścią czegoś większego, gdyż sprowadza się ona do wchłaniania. Wywołuje złudzenie, że im więcej będziemy posiadać, np. prezentów, czy też rozdawać wiele prezentów, tym prędzej będziemy kimś. Nie jest to jednak prawdziwe, w rzeczywistości przez konsumpcję stajemy się coraz bardziej samotni. Oczywiście dajemy dzieciom prezenty, one się z tego cieszą, tyle że robią to tylko przez chwilę. Natomiast tym, co będzie je tworzyło, kształtowało, są np. przygotowania do świąt, wspólne śpiewanie kolęd.
Najważniejsze w świętach jest dla mnie to, że jest wtedy inaczej. Podczas świąt wyłamujemy się z kapitalistycznego kołowrotka. To jest moment, gdy transcendencja, Bóg – wygrywa z naszymi małymi bożkami. W świętach Bożego Narodzenia w polskim wydaniu, w odróżnieniu od innych części świata, piękne jest również przeżywanie liturgii, która ma swój dramatyzm.
Wiara w Boga daje naszemu życiu sens, który we współczesnym świecie jest coraz trudniejszy do znalezienia. Niezależnie od tego, kim jesteśmy, jaki jest nasz status polityczny i ekonomiczny, wiara jest najsilniejszym źródłem naszej godności. Jest źródłem najsilniejszej więzi. Zmusza nas bowiem do tego, byśmy wyszli ponad naszą codzienną walkę; byśmy spojrzeli na naszych wrogów jak na przyjaciół; na naszych współmałżonków, rodzinę – jak na przyjaciół; a nawet byśmy na siebie samego, co chyba jest najtrudniejsze, spojrzeli jak na przyjaciela. Bez wiary nasze życie zupełnie by się rozpadło. Chrześcijaństwo jest dla mnie też źródłem nieustannego zadziwienia i inspiracji.
Jesteśmy ludźmi religijnymi, czy tego chcemy, czy nie, i teraz nasuwa się pytanie – jakiej religii służymy? Czy religii archaicznej, która legitymizuje walkę wszystkich przeciwko wszystkim i robi wszystko, byśmy jej nie zauważyli, czy może religii, którą dał nam Jezus Chrystus, oswobadzający nas z tej walki, pozwalający podejść do nieprzyjaciół jak do przyjaciół. Chrystus, który pokazuje nam, czym jest prawdziwa służba nie sobie, tylko innym, a także – czym jest miłość. ©?—not. lub
Marek Horodniczy
prowadzący Scenę Alternatywną TVP Kultura, redaktor Magazynu Apokaliptycznego „44 / Czterdzieści i Cztery", pracuje w Narodowym Centrum Kultury
Dla mnie i mojej rodziny religijny wymiar świąt ma znaczenie fundamentalne. Wszystko to, co wiąże się z ich kulturową czy popkulturową otoczką, jest drugorzędne. W przypadku świąt Bożego Narodzenia ów wymiar religijny jest dwojaki – z jednej strony oczekujemy na powtórne przyjście Chrystusa, z drugiej obchodzimy pamiątkę narodzenia Jezusa. Oba wymiary są ważne i komplementarne.
Człowiek jest istotą religijną, która potrzebuje w coś wierzyć. Stąd atmosfera świąt, mimo że nasza kultura jest niemal zupełnie zeświecczona, ma w sobie jakiś pierwiastek podniosłości i wiąże się z istotnymi dla każdego człowieka sprawami – pojednaniem, rodziną i wzajemnym zrozumieniem. To (pop)kultura doprowadziła do tego, że niezwykła sposobność do nawrócenia, jaką jest Adwent i Boże Narodzenie, zostały zubożone i pozbawione swojego podstawowego znaczenia – a świętujemy przecież fakt, że sam Bóg przybrał postać ludzką i przyszedł na świat, żeby wyzwolić nas z „sideł śmierci". To jest wydarzenie nie z tej Ziemi!
Jakkolwiek podniośle by to zabrzmiało, wiara jest niezbędna do tego, bym mógł stać się „nowym stworzeniem" – nie kimś lepszym czy poprawionym, lecz człowiekiem na wzór Jezusa Chrystusa. O tym, że jest to możliwe, pouczają życiorysy świętych. Jeśli choć odrobinę Pan Bóg pozwala mi podążać tą drogą, a moja wolna wola przylega do Jego woli, staję się szczęśliwym człowiekiem.
Jestem przekonany, że wspólnoty narodowe i społeczeństwa funkcjonują lepiej, gdy są osadzone na fundamencie chrześcijańskim. Kiedy wspólnota znajduje swoje źródła w Bogu i Ewangelii, to – można powiedzieć – idzie ona w dobrym kierunku. Katolicka nauka społeczna jest jakimś drogowskazem pokazującym, co jest dobre, a co złe, i warto brać ją pod uwagę. Niemniej – to oczywiście za mało! Jeśli zapomnimy o obietnicy powtórnego przyjścia Chrystusa i o tym, że chrześcijanin jest w pewnym sensie istotą „nie z tego świata", możemy popaść w niebezpieczeństwo tworzenia „chrześcijańskiego porządku" bez Boga. Tą drogą poszły zachodnioeuropejskie partie chadeckie i wiemy, czym się to skończyło.
Bez wątpienia pragnienie podążania za Ewangelią i przynależność do Kościoła katolickiego przesądzają o charakterze mojej działalności w sferze publicznej. I nie chodzi tu tylko o prace bezpośrednio nawiązujące do wspaniałego dziedzictwa kultury, ale o najgłębsze pragnienie poszukiwania i objawiania prawdy o człowieku za pomocą kultury i sztuki – niezależnie od światopoglądu czy stosunku do religii artystów i ludzi kultury. Ważne jest uczciwe poszukiwanie prawdy. Tak traktuję też moje zaangażowanie w projekt „44 / Czterdzieści i Cztery", a wiele lat temu – we „Frondę".
Osobną kwestią są kompetencje w dziedzinie krytyki sztuki. Za często katoliccy i prawicowi publicyści lekceważą sztukę współczesną, a priori uważając ją za coś gorszego niż „średniowieczne katedry", a już na pewno za coś niebezpiecznego i niejako z zasady antychrześcijańskiego. Mentalność oblężonej twierdzy powoduje, że krytyka sztuki zostaje pozbawiona wrażliwości metafizycznej i szerzej – narzędzi zaczerpniętych z chrześcijańskiego uniwersum, a mogących lepiej i głębiej zdiagnozować postawy twórców i ich dzieła.
–not. lub
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95