Szczepkowska: Słów kilka o bojkocie TVP

W związku z tym, że telewizja publiczna stała się właściwie oficjalnie telewizją rządową, coraz częściej słyszę pytanie: iść tam czy nie iść? Grać w Teatrze Telewizji czy nie grać? Brać udział w dyskusjach politycznych czy nie? Inaczej mówiąc: bojkotować telewizję publiczną czy nie?

Publikacja: 28.01.2018 16:16

Joanna Szczepkowska

Joanna Szczepkowska

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Stykam się z tak postawionym problemem zarówno ze strony dziennikarzy, jak i aktorów, zwłaszcza tych, którzy o słynnym aktorskim bojkocie w stanie wojennym słyszeli tylko z opowieści. Ci, którzy obecną rzeczywistość widzą w czarnych barwach, jakby oczekiwali jasnego przekazu – gramy czy bojkotujemy. Część wychodzi z założenia, że grając w serialach tej telewizji, nie zahacza się o politykę. Inni po prostu grają bez względu na światopogląd. Zetknęłam się też z pytaniem: „Co pani myśli o politykach czy dziennikarzach z opozycji? Czy powinni brać udział w programach telewizji publicznej?". Zaczyna się więc nasze odwieczne polskie być albo nie być.

Oczywiście problem dziennikarzy i aktorów to dwa różne zagadnienia. Co odpowiadam młodym aktorom? „Nie pytaj. Rób tak, jak uważasz. Bez względu na to, jak postąpisz, zostaw sobie obszar wątpliwości bez udawania, że stoi za tobą jedyna racja". Porównywanie do bojkotu aktorów w stanie wojennym nie ma żadnego sensu. Żyjąc w dzisiejszych czasach, trzeba mieć dużą wyobraźnię, żeby pojąć, że w PRL nie było skrajnie różnych partii i medialnej walki światopoglądów. Sejm nie był terenem bitwy, tylko jednomyślności. Dlatego nagłe milczenie było jedynym możliwym głosem oporu. Nagła nieobecność jedynym i możliwym protestem. Do dziś na mojej półce stoi kartka „Aktorzy, dziękujemy" napisana przez teatralną publiczność i rzucaną aktorom na teatralne sceny. Trudno w to uwierzyć, ale to chyba jedyny przypadek w historii teatru, kiedy publiczność chwaliła aktorów za to, że nie grają.

Rzecz w tym, że wtedy medialne milczenie było głosem, bo inny głos nie był możliwy. Im większa liczba milczących, im większe nazwiska, tym głośniejsze milczenie. Oczywiście że milcząc, pozbawialiśmy polską publiczność koniecznej dawki kultury. Tyle tylko, że w stanie wojennym codziennością były walki z ZOMO, polityczni więźniowie i czołgi na ulicach. Nasz zbiorowy protest był więc rodzajem barykady. A dziś? Czy taki znak od autorytetów miałby sens i czy dałby rezultaty? Pomijając to, że nie wszyscy są zainteresowani sprawami wyższej konieczności, nie wszyscy też przeciwni PiS, to ciągle jeszcze pozostaje pytanie o obecność lub nieobecność w kulturze, nawet w tej codziennej, serialowej. Dlatego w moim przekonaniu każdy musi ten problem wziąć na siebie.

Zupełnie inaczej ma się sprawa z politykami i dziennikarzami. Uważam, że powinni brać udział we wszelkich debatach, oczywiście o ile nie są montowane. Nie ma innego sposobu na to, żeby dotrzeć do szerokiego odbiorcy, zwłaszcza takiego, który ma dostęp tylko do telewizji publicznej. Oczywiste jest to, że osoba o wielkiej osobistej kulturze i wiedzy może się zetknąć z PiS-owskim powtarzaniem tych samych formułek i wyjdzie ze studia z przekonaniem, że straciła czas. Mam jednak wrażenie, że takie wyzwanie trzeba podejmować po to, żeby dać szansę Polakom na wysłuchanie innej racji niż prorządowa.

Oczywiście na poziomie politycznej poprawności każde medium manipuluje bez względu na światopogląd. Kilka miesięcy temu rozmawiała ze mną w swoim internetowym programie wyraźnie nieprzychylna mi dziennikarka Dominika Wielowieyska. „Pani, jak rozumiem brała udział w (lipcowych – red.) demonstracjach?" – zapytała. Co dla przeciętnego widza znaczy: ktoś ją chyba widział w tłumie, ale to nie jest pewne. A przecież nie jest możliwe, żeby ta akurat dziennikarka nie widziała mnie czytającej konstytucję, przemawiającej na Krakowskim Przedmieściu czy pod Sądem Najwyższym. Byłam tam przecież razem z naczelnymi redaktorami jej gazety.

Drugie pytanie dziennikarki brzmiało: „Ale na czarnym proteście pani nie była". Nie było nawet znaku zapytania. Jest zdanie oznajmujące. Jak jest możliwe, żeby w wielotysięcznym tłumie wypatrzyć, że kogoś na pewno nie było? Takie to i inne sztuczki są na porządku dziennym w każdej prasie, w każdej telewizji. Jeśli jednak medium służy bezprawiu, dylemat jest większy. Trzeba wybierać między dwiema mądrościami. Pierwsza to: nieobecni nie mają racji. Druga: milczenie jest złotem. Nawet Hamlet nie odpowiedział sobie na takie pytanie.

Stykam się z tak postawionym problemem zarówno ze strony dziennikarzy, jak i aktorów, zwłaszcza tych, którzy o słynnym aktorskim bojkocie w stanie wojennym słyszeli tylko z opowieści. Ci, którzy obecną rzeczywistość widzą w czarnych barwach, jakby oczekiwali jasnego przekazu – gramy czy bojkotujemy. Część wychodzi z założenia, że grając w serialach tej telewizji, nie zahacza się o politykę. Inni po prostu grają bez względu na światopogląd. Zetknęłam się też z pytaniem: „Co pani myśli o politykach czy dziennikarzach z opozycji? Czy powinni brać udział w programach telewizji publicznej?". Zaczyna się więc nasze odwieczne polskie być albo nie być.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił