Tak wiceminister sportu komentował kilkanaście dni temu bardzo dobrze udokumentowane przez dziennikarzy Wirtualnej Polski zarzuty, że w pandemii dorobił się, sprzedając samorządom z wysoką marżą nieposiadające atestów maseczki, przekonanym, że kupują je prosto od polskiego „wiodącego producenta maseczek" – jak reklamował swoją fikcyjną fabrykę obrotny polityk. Gdy dziennikarze ujawnili sprawę, partia Jarosława Kaczyńskiego zareagowała jak zawsze w takich sprawach – politycy nabrali wody w usta, prokuratorzy udawali, że nie widzą, sam minister obiecał rzecz wyjaśnić w sądzie i wszyscy po prostu przeczekali. Skutecznie, bo choć oczywiście niczego nie wyjaśniono, dzisiaj nikt już o maseczkowym biznesie nie pamięta. Zresztą gdzie tam Mejzie do respiratorowego barona, który przekręcił państwo na dużo większą kasę i włos mu z głowy nie spadnie. Jarosław Kaczyński nie takie przekręty wybacza, żeby utrzymać władzę. I nawet trudno się dziwić, skoro wybaczają także okradani w ten sposób obywatele.