Ale gdyby nie wyjeżdżał, przestałby robić to, co lubił. Przyznawał, że praca reportera może uzależnić tak samo jak hazard czy alkohol. Zginął tragicznie w 2004 r., relacjonując wojnę w Iraku. Miał 48 lat.
„Dziwny jest ten świat. Opowieść o Waldemarze Milewiczu" już w tytule nawiązuje do cyklu jego reportaży (w Iraku miał nagrać 43. odcinek). Relacjonował m.in. wojny w Jugosławii, Czeczenii i Afganistanie. Był zwolennikiem dziennikarstwa wojennego, w którym reporter jest w centrum zdarzeń, najlepiej między okopami – wspomina jedna z wielu rozmówczyń Honoraty Zapaśnik. Stworzony przez nią portret dziennikarza pokazuje, że był on całkowicie oddany sprawie i nie potrafił zwolnić tempa.
Od początku chciał pracować w telewizji, w swoich relacjach przekazywał kawałek siebie. Był reporterem z krwi i kości, nie interesowały go relacje z Sejmu, nie przepadał za pracą w redakcji za biurkiem. Perfekcyjnie przygotowany, robił mnóstwo notatek. Czerpał satysfakcję z opowiadania rzeczy, których nikt przed nim nie przedstawił.
Po zbombardowaniu Groznego w Czeczenii od razu pyta operatora „Czy kamera była włączona?". Zawsze czujny, rozglądał się, by nie przegapić żadnego tematu. Widząc kobietę rozwieszającą pranie, podchodzi i zaczyna rozmawiać. Interesowali go zwykli ludzie i ich losy będące konsekwencją wojny. Wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę. Uważał, że nic mu się nie stanie. Kiedy wszyscy dziennikarze jechali w jedno miejsce, Milewicz ruszał w zupełnie innym kierunku. Nie ryzykował dla sławy, po prostu chciał mieć unikalne materiały.
Młodsze pokolenie może go nie kojarzyć, a ówczesny format telewizji zdaje się być przestarzały. Ale już pasja Milewicza jest ponadczasowa.