Przy ocenie sprawy szpitali tymczasowych u badanych uruchomiło się ciekawe skojarzenie, że opozycja tak samo mówiła o 500+. Miał się przez nie budżet zawalić, a nic się nie zawaliło. Obniża to wiarygodność opozycji i na dłuższą metę rodzi dla niej problem. „Mówią, krytykują, a na końcu okazuje się, że znów PiS »dowiózł«". To ma przełożenie na sposób myślenia o wyborach w 2023 r. Wyborcy opozycyjni, pytani o ich wynik, mówią: to będzie spektakularna klęska PiS. Jednak w miarę rozwoju dyskusji dochodzą do wniosku, że z tym PiS nie jest tak łatwo: już się wydaje, że ich mamy, a na końcu często się okazuje, że znowu im się udało.
Nowy Ład może być tak zaprezentowany, by przynieść korzyści obozowi władzy?
Przecieki, które się dotąd pojawiły, dotyczyły konkretnych rozwiązań – podatków, transferów socjalnych. Każda opowieść o czymś zupełnie nowym musi opierać się na rzeczach, które są odbiorcy już znane, czyli opowiadając o przyszłości, trzeba ją opowiadać przez przeszłość. Trzeba mieć coś, co jest punktem odniesienia, coś co ludzie są w stanie sobie wyobrazić – to, co już było. To muszą być proste komunikaty, które w sumie złożą się w spójny przekaz, opowieść, ideę. Jeśli mówimy, że najmniej zarabiający dostaną większą kwotę wolną od podatku, ale odbędzie się to kosztem najlepiej zarabiających, to nie jest opowieść o większej kwocie wolnej. To opowieść o świecie, w którym gorzej sytuowani będą jeszcze mocniej wspierani przez tych uprzywilejowanych, a ten solidaryzm będzie kreowany poprzez system podatkowy. To opowieść o Polsce solidarnej faktycznie zastępującej Polskę liberalną, niepodzielnie rządzącą naszą rzeczywistością przez ostatnie trzy dekady.
Załóżmy, że obozowi władzy to się uda, a ludzie uwierzą w opowieść o budowaniu nowej rzeczywistości. Co wtedy z opozycją?
Koniec pandemii w pewien sposób będzie dla niej momentem rozliczenia. Jeżeli patrzylibyśmy na kluczowe czynniki, to ten Nowy Ład może być pewnym wyzwaniem, okolicznością wymuszającą zmiany po stronie opozycji. Jeśli zmierzamy w kierunku mniej liberalnego, a bardziej socjalnego świata, to sytuacja Lewicy stanie się trudniejsza. Jeżeli patrzymy na rywalizację Koalicji Obywatelskiej i Szymona Hołowni, to koniec pandemii może przynieść rozstrzygnięcie jakiegoś jej etapu. Szczególnie że Hołownia przestaje być postrzegany jako zupełnie nowy podmiot polityki, a uwydatnia się jego wizerunek jako sukcesora PO.
Zaszkodzi mu to, że skorzystał z możliwości szybkiego zaszczepienia się?
Moim zdaniem nie. Przyniósł reszcie 40-latków nawet pewnego rodzaju rozgrzeszenie. Szymon Hołownia tak mocno chce powrotu normalności, że skorzystał z krytykowanego przez siebie błędu systemu – tym samym objął dyspensą wszystkich tych, którzy postąpili podobnie.
Na ile w ogóle można badać nastroje w pandemii?
To jest to, o czym mówiliśmy na samym początku. Mamy wąskie pole stabilizacji, a rzeczywistość jest rozchwiana. Badania robione w jednym tygodniu, nawet z tymi samymi pytaniami, mogą dać bardzo różne wyniki, nawet sprzeczne – opinia publiczna jest bardzo czuła na bodźce. W poniedziałek coś jest OK, a w środę już nie bardzo – ocena premiera, skuteczności obostrzeń. To podlega nieustannym zmianom. Czasami da się wytłumaczyć logicznie, czasami nie. Bo to jest niezwykle silnie powiązane ze sferą emocji. Jak to badać i czy to badać? Aby stawiać hipotezy, interpretować wyniki, niezbędne są badania jakościowe. Nie mamy dzisiaj żadnego oparcia w danych historycznych, nie mamy odniesienia do analogicznej sytuacji z przeszłości.
Najwięcej emocji budzi chyba stwierdzenie, że nie ma powrotu do tego, co było. Dlaczego tak się dzieje?
Nie ma w tym nic dziwnego. Należy pamiętać, jak ludzie lubią działać. Otóż lubią działać w warunkach przewidywalności, która daje poczucie bezpieczeństwa. Pozwala przewidywać przyszłość. Wcześniej, jeżeli działo się A, to żeby uniknąć zagrożenia, musiałem zrobić B. W nowej, nieznanej rzeczywistości, gdy dzieje się A, zupełnie nie wiem, co mam zrobić, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Dlatego ludzie boją się nowych sytuacji, bo oznaczają brak panowania nad sytuacją, rodzą potencjalne zagrożenia. To największy problem z określeniami „nie wrócimy do tego, co było", bo w reakcji pojawiają się pytania: „Co nas czeka? Jaki będzie świat?". Wypływamy poza mapę. Nie wiadomo, kiedy dotrzemy do stałego lądu, gdzie są rafy, a gdzie niebezpieczne prądy.
Marcin Duma jest socjologiem, szefem Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych