Pierścionek kupię sobie sama, czyli emancypacja po chińsku

Chińskie szkoły dobrych manier uczą kobiety poprawnie siedzieć na krześle, parzyć tradycyjną herbatę i nie przesadzać z makijażem. Blogerki, autorki poradników i młode gwiazdki popkultury promują wzorce kobiecości znacznie bardziej drapieżnej i wyzwolonej – znajdując nieprawdopodobny odzew wśród rodaczek.

Publikacja: 21.09.2018 18:00

Zwiastun nowych czasów? Ju Wang (z prawej) uczestniczyła w talent show „Produce 101”, choć – jak sam

Zwiastun nowych czasów? Ju Wang (z prawej) uczestniczyła w talent show „Produce 101”, choć – jak sama przyznaje – nie umie tańczyć ani śpiewać. Z programu najpierw wyleciała, ale ją przywrócono, bo widzowie docenili jej bezkompromisowość i szczerość

Foto: Getty Images

W Chinach zwykło się mawiać, że egzamin na studia jest ostatnim sprawiedliwym testem, jakiemu w ciągu swojego życia będzie poddana kobieta. Każdy kolejny sprawdzian w przyszłości: szukanie pracy, męża, załatwianie codziennych spraw, może być skażony postrzeganiem jej przez to, jak wygląda.

Jeżeli po chińskiej maturze (tzw. gaokao) ma być jeszcze gorzej, wejście w dorosłość nie oznacza niczego dobrego. Gaokao co roku zdaje ponad 9 mln osób, a na studia dostaje się jedynie 40 proc. z nich. Egzamin dosłownie definiuje przyszłe życie. Młodzi przygotowują się do niego tygodniami, rodziny wydają fortunę na korepetycje, a na czas testów na ulicach zamiera ruch, by nic nie rozproszyło młodych w pisaniu. Jednak wciąż sześć na dziesięć osób gaokao nie zdaje i nie ma szansy na karierę na dobrze płatnym stanowisku. Dla ich rodzin oznacza to ogromny wstyd.

Dodatkowo lata obowiązywania tzw. polityki jednego dziecka doprowadziły do liczebnej przewagi chłopców w społeczeństwie, a Chińczycy coraz częściej martwią się o to, czy ich synowie staną się wystarczająco męscy. Chłopcy zaczynają gorzej sobie radzić na egzaminach, stają się maminsynkami, korzystającymi ile tylko się da z pomocy rodziców. W niektórych miastach organizuje się dla nich specjalne zajęcia polegające na „męskich rozmowach" oraz uczy sztuk walki, gry w szachy czy... muzyki rockowej.

Dziewczynki uzyskują na maturze więcej punktów niż chłopcy, ale czeka na nie sufit nawet nie tyle szklany, co ze zbrojonego betonu. Od 2013 r., czyli momentu dojścia do władzy obecnego prezydenta Xi Jinpinga, do 2017 r. Chiny spadły w rankingu nierówności płci prowadzonym przez Światowe Forum Ekonomiczne z 69. na 100. miejsce. Intelekt i kreatywność kobiety nie są w cenie. Liczy się posłuszeństwo oraz to, jak dobrze wpasuje się ona w rolę oczekiwaną przez społeczeństwo.

Popularność zyskują szkoły dobrych manier. W marcu tego roku, tuż po tym, gdy prezydent Xi zniósł ograniczenie kadencyjności, a jego dorobek został oficjalnie wpisany do konstytucji, w mieście Zhenjiang na południu Chin otwarto szkołę „kobiet nowej ery". Nowa era to – rzecz jasna – rządy Xi, który za sprawą zniesieniu limitu kadencji porównywany jest do Mao Zedonga, przewodniczącego, który stworzył Chińską Republikę Ludową i rządził nią nieprzerwanie przez 27 lat. Kobieta nowej ery musi umieć poprawnie siedzieć na krześle (zajmuje się tylko dwie trzecie siedzenia, rozsiadanie się jest nieeleganckie), parzyć herbatę zgodnie z tradycją, malować obrazy i umieć zrobić delikatny, nieprzesadny makijaż.

Młoda Chinka w Pekinie. Ogólnokrajowa Federacja Kobiet już niezamężne 26-latki uznaje za „kobiety re

Młoda Chinka w Pekinie. Ogólnokrajowa Federacja Kobiet już niezamężne 26-latki uznaje za „kobiety resztki” przynoszące wstyd rodzinie

Getty Images

Na łowy? Koniecznie z pluszowym wisiorkiem

Nie trzeba jednak nowego Mao, żeby tworzyć kobietę nowej ery. Od kilku lat w chińskich mediach społecznościowych triumfy święci Yang Bingyang znana pod pseudonimem „Ayawawa". Nazywa siebie „celebrytką crossover"

(z różnych dziedzin), ekspertką od związków oraz najlepiej sprzedającą się autorką. Mówi, iż była jedną z pierwszych Chinek przyjętych do Mensy (w wywiadach twierdzi, że jej IQ wynosi 145 punktów, a do Mensy zapisała się, żeby znaleźć inteligentnego chłopaka). Do tej pory wydała dziewięć książek, w których uczy kobiety wykorzystywania swojej przewagi w społeczeństwie ukierunkowanym na mężczyzn.

Samozwańcza psycholog nie grzeszy skromnością i nie owija w bawełnę. Radzi, by panie nie szukały atrakcyjnych partnerów, tylko brały pod uwagę ich status. Jej zdaniem przystojni mężczyźni są bardziej skłonni do niewierności i mniej chętni do inwestowania w jedną kobietę. Zdaniem Ayawawy bycie z kimś to jak finansowy kontrakt, który można opisać kilkoma zmiennymi. Na potrzeby swojej działalności stworzyła dwa główne wskaźniki: M.V. oraz P.U. Ten pierwszy to „Mate Value", czyli zdolność do stworzenia związku, mierzona takimi kategoriami jak: wiek, wygląd, wzrost, rozmiar stanika, waga, stopień naukowy i pochodzenie rodzinne. Drugi to „Paternity Uncertainty", niepewność ojcostwa – zdaniem Ayawawy chodzi o to, czy kobieta daje jakiekolwiek powody do tego, by jej mężczyzna był zazdrosny i niepewny jej wierności. Idealny przepis na partnera to wysoka wartość M.V. oraz niska P.U.

Ayawawa zarabia na tym, co wciąż nie zostało dość dobrze opisane i zrozumiane w chińskim społeczeństwie. Pozycja kobiety pozostawia wiele do życzenia, a wszystkie decyzje w dorosłym życiu mają prowadzić do jak najszybszego znalezienia partnera. Jednak nie zawsze się to udaje. Ponad ćwierć wieku temu ten problem dostrzegła Hu Xiaomei, pomysłodawczyni radiowej audycji „W nocy nie jesteś sama" w radiu miasta Shenzhen.

W 1992 r., gdy Hu miała dopiero 20 lat i rozpoczynała swoje pierwsze nocne rozmowy ze słuchaczkami, Shenzhen wciąż uczyło się kapitalizmu. Przewodniczący Deng Xiaoping w 1978 r., dwa lata po śmierci Mao, zarządził czas „reform i otwarcia" (gaige kaifang), a niewielkie rybackie miasteczko położone przy granicy z rozwiniętym Hongkongiem było chińskim eksperymentem na otwartym rynku. Peter Hessler w książce „Oracle Bones" (Kości do wróżenia) przypomina, że wówczas nazywano je „miastem z dnia na dzień", a wieżowce dosłownie rosły w oczach. Pracownicy przybywali za lepszymi zarobkami z biedniejszych, centralnych prowincji kraju i trafiali do obcego świata, który niczego nie ułatwiał. Bez rodziny, przyjaciół, a często nawet wspólnego języka w nowej pracy (przykładowo dialekt z Syczuanu jest całkowicie odmienny od mowy na południu Chin), nie było z kim porozmawiać i komu się wyżalić. Pozostawała tylko audycja radia Shenzhen po północy.

Hu przez 15 lat gromadziła 70 proc. słuchaczek, bijąc rekordy popularności. Podobnie jak Ayawawa nie miała przygotowania psychologicznego, jednak jej rozmowy nie miały w sobie drapieżności i materializmu dzisiejszej epoki internetu i celebryckich poradników.

W Chinach XXI w., które w 2018 r. świętują 40. rocznicę reform Denga, łączenie się w pary urasta do rangi przemysłu. Ayawawa przy okazji udzielania porad sprzedaje własne linie kosmetyków. Blogerka Ma Xiaoting uważa się za wynalazczynię „haojiafeng" (dosł. stylu dobrego wydania się za mąż), cyklu porad dla kobiet szukających właściwego partnera. Wśród nich można znaleźć takie przykłady: liczy się tylko jasna, jak najbardziej wybielona skóra; nic tak nie rozczula facetów jak pluszowe wisiorki przy kluczach czy torebkach; styl wybierany dla mężczyzn nie musi się podobać koleżankom; pod żadnym pozorem nie można zapłacić za siebie wcześniej niż na czwartej randce.

Demony starców

Zdanie chińskiej matury zaczyna rzeczywiście wydawać się błahostką przy planowaniu małżeństwa. Ogólnochińska Federacja Kobiet, która niedawno stworzyła szkołę kobiet nowej ery, dekadę wcześniej wprowadziła do masowej świadomości określenie „shengnu", „kobiety resztki". Niezamężnej, tym samym niechcianej przez nikogo, przynoszącej wstyd swojej rodzinie. Granicę wieku wyznaczono pierwotnie na... 27 lat, by obecnie uznawać za shengnu panny 26-letnie. Według badań federacji 90 proc. Chinek bierze ślub przed trzydziestką, a średni wiek na zawarcie małżeństwa to 26 lat. Co jednak robić, gdy ze względu na wspominaną politykę jednego dziecka mężczyzn jest po prostu więcej niż kobiet?

Społeczno-uczuciowy galimatias tworzy przestrzeń zarówno dla autorów poradników, którzy radzą trzymać się starych zasad i szybko szukać męża, jak i dla tych, którzy zachęcają do chodzenia własnymi drogami i stawiania na własne potrzeby, a budowania rodziny, dopiero gdy samej będzie się miało odpowiednią pozycję. Książka „Nie wychodź za mąż przed trzydziestką" Joy Chen jest równie popularna co „Powinnaś wyjść za mąż przed trzydziestką" autorstwa Xu Li. Z pierwszej można się dowiedzieć, jak zostać Dobrą Panią i tym samym umieć wybrać Dobrego Pana (Ms. Right i Mr. Right), wszystko utrzymane w stoickim stylu poznawania samej siebie jako nadrzędnej wartości. Druga pozycja zachęca do łączenia się w pary, gdy nie jest jeszcze za późno, ponieważ kobieta po trzydziestce może być już zbyt zdesperowana w poszukiwaniach i tym samym skazana na nieprzemyślany wybór partnera.

Chen podaje samą siebie za przykład niezależności. Wyszła za mąż w wieku 38 lat, po 20 latach randek i zmian partnerów. Urodziła dwójkę dzieci, mając odpowiednio 39 i 41 lat. Zachęca inne Chinki do zmiany myślenia. W kampanii „Zmień przeznaczenie" firmy kosmetycznej SK-II mówi: – W naszym społeczeństwie matki pospieszają nas, żebyśmy wcześnie wychodziły za mąż. Ale naszym celem nie powinno być małżeństwo, lecz miłość.

Chen dodaje, że pierwszy raz w historii, Chinki mają tak wiele możliwości wyboru i że niewychodzenie za mąż jest także jedną z opcji.

Dwa lata po wzbudzającej wiele emocji kampanii przypomniano sobie o wywiadach udzielanych przez jedną z najbardziej znanych chińskich aktorek Faye Yu, 47-letnią singielkę. Podczas wizyty w popularnym, nieistniejącym już programie „Poza nagłówkami" pytana wprost o to, dlaczego tak długo jest sama, odpowiadała spokojnie, że nie jest to dla niej żaden problem. Prowadzący talk-show drążyli temat pytaniami w stylu: „Czy bycie samą nie przeszkadza ci, kiedy zamawiasz jedzenie? Przecież jedna porcja to zawsze za mało, a dwóch sama nie zjesz", i skrytykowani zostali w mediach społecznościowych za szowinizm w najgorszym wydaniu. Jeden z pisarzy określił ich postawę w poetycki sposób jako „magiczne lustro, w którym odbijają się demony starców".

Być jak Wang

Krótka wizyta na ulicy w dużym chińskim mieście wystarczy, by przekonać się, jak w praktyce wygląda pełna rzeczywistość (za książką Katarzyny Pawlak „Za Chiny ludowe"): shouji huanting zheng, czyli użytkowników smartfonów przyklejonych do ich ekranów w każdym momencie dnia, peiping zu – plemienia wymuszonego towarzystwa, mężczyzn towarzyszących z musu swoim partnerkom podczas zakupów, kenyi zu – plemienia ogryzaczy krzeseł, młodych ludzi przesiadujących w kawiarniach i fast foodach na mieście z braku lepszego pomysłu na spędzenie czasu, wreszcie wanggou nu – niewolników zakupów internetowych przeglądających niewyczerpany asortyment chińskich serwisów e-handlowych. Wszystko pod wspólnym mianownikiem kenlao – jak najdłuższego uzależnienia się od rodziców i życia za ich pieniądze, stronienia zaś od samodzielności.

A gdyby tak spróbować coś zmienić i choć trochę przewietrzyć system? Powiew świeżości może przybrać postać Wang Ju, 25-letniej uczestniczki talent show „Produce 101". Wang nie jest ani młoda w kategoriach programu szukającego chętnych do girlsbandu (w Azji takie grupy dosłownie wychowują sobie członków przez lata jeszcze od podstawówki), ani ładna w rozumieniu chińskiej estetyki. Wśród wysokich i ultraszczupłych konkurentek odstaje wzrostem – mierzy 165 cm, i wagą wynoszącą 60 kg. Jej skóra jest zdecydowanie ciemniejsza od tej z reklam wybielających kosmetyków. Makijaż rzuca się w oczy i daleko mu do tego zalecanego w szkole kobiet nowej ery. Wang nosi dużo biżuterii, przyznaje, że nie potrafi tańczyć ani śpiewać. Nie wstydzi się swoich braków. – Połknęłam standardy razem z opakowaniem. Teraz macie wreszcie szanse przedefiniować czołowy chiński girlsband – zwróciła się w jednym z odcinków do widzów, odnosząc się do tego, że o mały włos nie odpadła w jednym z pierwszych odcinków. Na początku Wang nazwano „dama" – „starą ciotką".

„Produce 101" pochodzi z Korei Południowej. Choć moda na młodzieżowe zespoły narodziła się w Japonii, to Koreańczycy pokazali, jak można na tym zarobić. Nie obyło się bez pomocy Ministerstwa Kultury i walizek państwowych pieniędzy krążących pod stołami w eleganckich restauracjach na całym świecie. K-pop podbił Paryż i Meksyk, równolegle sprzedawano K-drama, czyli południowokoreańskie seriale w Teheranie, Bogocie i Hongkongu. Na początku czerwca historyczne pierwsze miejsce na liście amerykańskiego „Billboardu" (najlepiej sprzedających się albumów muzycznych) zajął boysband BTS. Chińczycy korzystają z popularności K-popu, a koreańskie zespoły przygotowują płyty nagrywane po chińsku i angażują do grup najzdolniejsze chińskie gwiazdy. Specjalnie na ten rynek. Celem „Produce 101" jest wyłonienie najlepszych dziewczyn, które dostaną szansę na dołączenie do prawdziwego zespołu. Wang Ju z grupy 101 uczestniczek wyleciała z hukiem zaraz na początku. Dano jej jednak drugą szansę, ponieważ fani zaczęli chwalić jej bezkompromisowość i szczerość.

I tak Wang została okrzyknięta chińską Beyoncé (ze względu na jej imię stworzono nowy pseudonim: Juyonce), Rihanną (Juhanną) i Nicki Minaj (Minaju). Środowisko LGBTQ, które w Chinach musi uważać, by nie narażać się władzom, uznało Wang za swoją ambasadorkę. Media społecznościowe w Chinach huczą od nowych plotek na jej temat, a ci, którzy jakimś cudem jeszcze nie kojarzą nowej idolki, nazywani są juwairen („wairen" znaczy „obcy"). Sama Wang dla widzów stała się jujie, „siostrzyczką Ju".

Co ciekawe, kilka lat wcześniej była bielsza, chudsza i skromniejsza niż obecnie. Nową siebie lubi bardziej, zapewnia z odcinka na odcinek „Produce 101". W programie uczestniczki uczą się tańczyć, śpiewać i pisać teksty własnych piosenek. Wang zaśpiewała ostatnio, iż nie potrzebuje faceta, który da jej pierścionek, ponieważ może go sobie kupić sama.

Moda na bycie jak Wang trwała dwa miesiące, od kwietnia do czerwca 2018 r. W finale talent show Wang nie zdołała się zakwalifikować do zwycięskiej 11, z której następnie utworzono girlsband. Czas pokaże, czy pamięć o niej przetrwa dłużej niż informacje o „Produce 101". Coraz częściej jednak w Chinach zaczyna się zwracać uwagę na tzw. zachowania politycznie niepoprawne i ewidentnie naruszające godność kobiet. Gdy w maju na ekrany trafiła trzecia część serii „Avengers", jedno z kin należących do koncernu Wanda wywołało oburzenie, emitując przed pokazem wytyczne dla kobiet: „Nie pytajcie swoich mężczyzn o imiona superbohaterów, prosimy – siedźcie w ciszy, jedząc popcorn i pijąc colę, nie przeszkadzajcie swoim mężczyznom w ich czasie radości, gdy odbywają swoją pielgrzymkę". Kontrowersyjny zwiastun został szybko usunięty.

Trujący rosół

Ayawawa dzieli mężczyzn na trzy kategorie. Są ci zwykli, monogamiczni. Zajmują się wszystkim sami, dbają o rodzinę, ale nie wybaczają zdrady. Jeżeli zawiedzie ich żona, potrafią się zemścić, zdaniem celebrytki nawet krwawo. Do drugiej kategorii należą panowie na wysokich stanowiskach, ich pozycja przyciąga kobiety. Trzeci to zdobywcy obdarzeni najlepszymi genami z całej grupy. Niewierni, niezainteresowani stałymi związkami – Ayawawa kategoryzuje ich odpowiednio jako kamień, papier i nożyce. Każdy jest w stanie wygrać z jednym typem, a przegrywa z drugim.

Fantazyjne koncepcje blogerki pozwoliły jej zebrać 3 mln fanów w chińskim odpowiedniku Twittera, serwisie Weibo, jednak nawet członkostwo w Mensie nie ustrzegło jej przed poważną wpadką wizerunkową. Ayawawa w maju powiedziała w jednym z wywiadów, że kobiety wykorzystywane podczas II wojny przez japońską armię wyszły na tym lepiej od mężczyzn, bo nie musiały ginąć na froncie. „Przewaga płci" miała dać im szansę na przeżycie. Po tych słowach stała się celem kampanii nienawiści. Konto na Weibo zostało zamknięte na pół roku, a jeden z dzienników związany z Ogólnochińską Federacją Kobiet nazwał jej komentarz herezją i „trującym rosołem z kurczaka".

Temat tzw. kobiet do towarzystwa, jak nazywano niewolnice z Chin i Korei zabierane do wojskowych domów publicznych, jest w Azji Wschodniej świętością i kością niezgody między Pekinem, Seulem i Tokio. Chiny z Koreą tworzą wspólny front, uznając, że pomimo siedmiu dekad od tragicznych wydarzeń Japonia wciąż nie uczyniła zadość cierpieniom ofiar. Sprawujący od końca 2012 r. rządy w Japonii premier Shinzo Abe jest wnukiem byłego zarządcy Mandżurii, gdy było to jeszcze marionetkowe państwo zależne od cesarza (chodzi o Nobusuke Kishi, późniejszego premiera Japonii). Abe nie przeprosi za krzywdy wyrządzone przez nacjonalistyczną armię, ponieważ dla niego oznaczałoby to zdradę nie tylko etycznych, ale też rodzinnych wartości.

Wykorzystane kobiety stały się symbolem zła wojny oraz niepowetowanych krzywd. Z roku na rok liczba żyjących ofiar seksualnego niewolnictwa jest coraz mniejsza, ale pamięć o nich wciąż służy polityce historycznej. Ayawawa, nazywając je oportunistkami, przekroczyła granicę dobrego smaku i zraziła do siebie tysiące fanów.

Bezpowrotnie utracona przyjemność

Do kompletu utrapień młodego pokolenia w Chinach można zaliczyć trend nazywany „sang". Dotyka młodzież, która porzuca marzenia o karierze i realizowaniu własnych ambicji. Zjawisko to bywa określane mianem chińskiej wersji stoicyzmu. Młodzi nie potrafią i nie chcą odnaleźć się w kapitalistycznym świecie ogarniętym żądzą pieniądza, decydują się na życie apatyczne, pozbawione celów i nie realizują marzeń. „Sang" po chińsku oznacza opłakiwanie, nieszczęście oraz ciało zmarłego.

O trendzie tym przypomina serwis „Sixth Tone" zajmujący się opisywaniem kultury nowoczesnych Chin. Według opublikowanej w nim analizy zjawisko dotyka przedstawicieli średniej klasy miejskiej, ludzi młodych, którzy umniejszają swoją wartość, mówiąc, że marnotrawią sobą miejsce, że są bezużyteczni i nie obchodzi ich już nic. Brak chęci do realizowania siebie tłumaczony jest rozczarowaniem rzeczywistością, która zbyt wiele wymaga od młodych. Sang stawiany jest w opozycji do xiaoquexing, koncentracji na przeżywaniu małych przyjemności. Sensem i swoistą siłą napędzającą do dalszego działania może być radość z kupowania ulubionego jedzenia, słuchania muzyki czy podziwiania zachodów słońca. Jak xiaoquexing dotyczy czerpania permanentnej przyjemności z życia, tak sang skupia się na odczuwaniu jej ciągłego braku.

Zjawisko opisywane jest jako problem dotykający rozwiniętych społeczeństw tzw. Pierwszego Świata. Poczucie rozczarowania trudnością życia w świecie opartym na pogoni za bogactwem stawiane jest w opozycji do kłopotów trawiących biedne kraje jak głód, przeludnienie czy brak wody pitnej. Chiński sang jest wypadkową japońskiego rozczarowania społecznego obserwowanego przez socjologów w niższych warstwach społeczeństwa. Ich reprezentanci nie mają potrzeb kulturalnych, związanych z konsumpcją czy komunikacją z innymi. Tworzą grupę, która wymaga coraz mniej, zamiast aspirować do wyższych celów. W przypadku Japonii zjawisko miało mieć początek w czasach spowolnienia gospodarczego po kryzysie finansowym lat 90. ubiegłego wieku.

Chiński trend może być zatem rodzajem sposobu na poradzenie sobie w trudnej społecznie sytuacji. Koszty życia są wysokie, wielu młodych ludzi nie stać na własny samochód czy mieszkanie, a wzrost gospodarczy staje się coraz wolniejszy. Pogoń za karierą wiąże się z narastającym stresem, a będąc sang można świadomie z tego wszystkiego zrezygnować i wieść mniej ambitne, ale spokojniejsze życie. Sang zwalnia z odczuwania porażki, ponieważ nie zakłada stawiania sobie celów, których nie dałoby się osiągnąć. Zjawisko może być jednym z kluczy do zrozumienia mentalności młodego pokolenia Chińczyków. Obserwatorzy przyznają, iż lepiej starać się je zaakceptować, niż negować, uważając jego reprezentantów za życiowych abnegatów. Sang może być bowiem ukrytym w młodym pokoleniu buntem wobec zbyt trudnych realiów.

Chłopak być musi

Popularność Ayawawy blednie przy 26 mln fanów Lu Qi, specjalisty od ratowania związków. Jego zdaniem w Chinach ludzie mają niewielkie pojęcie o życiu uczuciowym, a wiedzę czerpią z telenowel. Lu przypomina, że w tradycyjnej kulturze kobiety miały łatwiej, nawet jeśli ich prawa były o wiele mniejsze niż obecnie. – Feminizm utrudnił, a nie ułatwił im życie – mówi.

Na chiński Nowy Rok (święto jest ruchome, przypada na przełomie stycznia i lutego) serwisy randkowe przeżywają w Chinach oblężenie. Najważniejszy dzień w roku wypada spędzić z rodziną, dlatego najlepiej pokazać się z partnerem, nawet jeżeli jest tylko wynajęty na godziny. Rodzice są zadowoleni i nie padają oskarżenia o bycie „odpadkiem". Potem można wrócić do domu, zwolnić chłopaka i żyć po swojemu. Tylko lepiej się tym nie chwalić, przynajmniej na razie.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95

W Chinach zwykło się mawiać, że egzamin na studia jest ostatnim sprawiedliwym testem, jakiemu w ciągu swojego życia będzie poddana kobieta. Każdy kolejny sprawdzian w przyszłości: szukanie pracy, męża, załatwianie codziennych spraw, może być skażony postrzeganiem jej przez to, jak wygląda.

Jeżeli po chińskiej maturze (tzw. gaokao) ma być jeszcze gorzej, wejście w dorosłość nie oznacza niczego dobrego. Gaokao co roku zdaje ponad 9 mln osób, a na studia dostaje się jedynie 40 proc. z nich. Egzamin dosłownie definiuje przyszłe życie. Młodzi przygotowują się do niego tygodniami, rodziny wydają fortunę na korepetycje, a na czas testów na ulicach zamiera ruch, by nic nie rozproszyło młodych w pisaniu. Jednak wciąż sześć na dziesięć osób gaokao nie zdaje i nie ma szansy na karierę na dobrze płatnym stanowisku. Dla ich rodzin oznacza to ogromny wstyd.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów