Fidel odchodzi, dyktatura zostaje

Z Markiem Falcoffem rozmawia Piotr Gillert

Publikacja: 01.03.2008 00:33

Fidel odchodzi, dyktatura zostaje

Foto: Rzeczpospolita

RZ: Czemu Fidel postanowił odejść?

Szczerze mówiąc, nie wiemy, skąd taka decyzja. Czy lekarze przekazali mu jakieś bardzo złe wiadomości? Czy może nie jest już w stanie mówić? A może zwyczajnie już nie żyje? Ludzie znający Fidela mówią zgodnie, że nie oddałby władzy nawet na kwadrans, gdyby nie był do tego absolutnie zmuszony. Może więc on tak naprawdę już zmarł, a reżim będzie krok po kroku przyzwyczajał naród do tej myśli, mówiąc najpierw, że odszedł na emeryturę, potem, że bardzo choruje, a dopiero potem, że umarł.

Co stanie się z Fidelem po śmierci? Czy zostanie kimś w rodzaju kubańskiego Mao Zedonga, półmitycznego ojca narodu?

Tak, to dobre porównanie. Będzie symboliczną postacią. Wybudują mu wielki grobowiec, będą hucznie obchodzić co roku jego urodziny. To, co zniknie, to fascynacja, jaką wywoływał u Kubańczyków. Myślę zresztą, że ona już zniknęła. Jeśli nie może wygłaszać przemówień, występować publicznie, to tak jakby już nie żył.

Ale czy Kubańczycy naprawdę go słuchali? Naprawdę ich porywał?

To oczywiście bardzo trudno ocenić. Osobiście spotkałem go tylko raz, siedem lat temu. Wydał mi się nieprawdopodobnie nudny. Ale rzecz jasna był już wtedy stary. W kwiecie wieku pewnie taki nie był. Na przykład gdy się ogląda jego przemówienia jeszcze z początku lat 80., można sobie wyobrazić, jak znaczną miał charyzmę.

Jak niegdyś Porfirio Diaz w Meksyku czy później Peron w Argentynie, Fidel jest z pewnością postrzegany przez część społeczeństwa jako ojciec narodu. Z pewnością jest dużo bardziej popularny, niż to się wielu ludziom w Ameryce zdaje. W końcu był u władzy przez 50 lat, a to połowa historii Kuby. Przywódcy nie utrzymują się u władzy tak długo, jeśli nie potrafią dobrze wyartykułować poglądów znajdujących oddźwięk w społeczeństwie. Bez wątpienia ludzie przyjmą jego śmierć z prawdziwym, wielkim smutkiem – tak jak na przykład przyjęto śmierć Nasera w Egipcie. To jednak mówi więcej o Kubańczykach niż o nim samym. To, że płakano po Naserze, nie świadczy wcale o tym, że zrobił szczególnie dużo dobrego dla swego kraju. Podobnie jest z Fidelem.

Ale może jednak coś się Fidelowi udało? Co pana zdaniem zrobił dobrze?

To trudne pytanie. Być może za jego największe osiągnięcie trzeba uznać to, że znakomicie nauczył się, jak być odpowiednio dużym zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych, by podbudować swój status światowego przywódcy, ale jednocześnie nie na tyle dużym, by sprowokować Amerykę do interwencji. Wykreowawszy siebie samego na bohatera światowego antyamerykanizmu, potrafił czerpać z tego znaczne korzyści. Wielu ludzi, szczególnie w Ameryce Łacińskiej, dopingowało Castro, mimo że sami nie za bardzo chcieliby żyć pod jego rządami. Ale lubili patrzeć z zewnątrz, z boku. Tak jak niektórzy lubią oglądać filmy pornograficzne.

A co do osiągnięć – może edukacja i służba zdrowia, choć z drugiej strony wszystkie kraje Ameryki Łacińskiej poczyniły w tych sferach ogromne postępy. Jeśli chodzi o poziom wykształcenia, to na Kubie może być nieco lepiej niż u innych. Rozmawiałem na przykład z minister edukacji Chile, która była z wizytą na wyspie. Jej zdaniem dzieci uczą się tam pisać i czytać szybciej i lepiej niż w Chile. Ale, jak zauważyła, nie brakuje tam też poważnych problemów, choćby takich, że program jest przesączony ideologią. Poza tym znaczna część wiedzy zwyczajnie idzie na marne. Ten system wypuszcza z siebie całe masy wykształconych ludzi, którzy nie mają co ze sobą począć, trzeba ich „wypożyczać“ do innych krajów. Kuba ma około 7 tysięcy weterynarzy i 20 tysięcy specjalistów od agronomii, a mimo to nie jest w stanie sama się wyżywić. Dlatego tak naprawdę trudno wskazać jakieś poważniejsze osiągnięcie Castro poza tym jednym, o którym już mówiłem: że udało mu się zawładnąć wyobraźnią znacznej części światowych elit intelektualnych i politycznych. Po części było to możliwe dlatego, że Kuba to taki mały kraj. Na przykład Chavezowi, który jest przywódcą dużego kraju, nie za bardzo to wychodzi.

Możemy uważać Chaveza za ucznia Castro?

Raczej za jego tanie wydanie w miękkich okładkach. Wielki meksykański pisarz Carlos Fuentes nazwał niedawno Chaveza tropikalnym Mussolinim. Ponieważ Wenezuela jest dużym krajem z wielkimi złożami ropy, mało kto na poważnie bierze lamenty Chaveza, mało kto mu wierzy, gdy formułuje swe zarzuty pod adresem Ameryki. Ale Kuba to mały kraj, przez lata zdominowany przez Amerykanów, a do tego nie ma wątpliwości, że Amerykanie próbowali obalić Castro, a nawet go zamordować. Wszystko to dodatkowo zagęszczało romantyczną otoczkę wokół jego osoby.

Nie bez znaczenia była chyba też osobowość Fidela?

Tak, na przykład jego umiejętność dramatyzowania własnej postaci. Ale to nie wszystko – potrzebny był też korzystny zbieg różnych okoliczności: kulturowych i geopolitycznych. Nie wydaje mi się, by w dzisiejszym świecie ktoś mógłby wyrosnąć w podobny sposób na przywódcę o tak długim cieniu. Weźmy tego głupiego Evo Moralesa w Boliwii – on także chciałby zostać drugim Castro, ale zwyczajnie nie jest to możliwe. Nie ma warunków, choćby dlatego, że zimna wojna się skończyła, a mit lewicy z lat 60. do końca się wypalił.

Co ciekawe, paradoksalnie Castro zyskał na zakończeniu zimnej wojny. Póki ona trwała, Kubę można było postrzegać jako członka sowieckiej społeczności bratnich państw, a Castro jako radziecką marionetkę. Ale gdy ZSRR upadł, Castro mógł owinąć się w kubańską flagę, odgrywając nacjonalistę, który niejako przy okazji jest też komunistą.

Teraz Fidel odchodzi. Jak pan widzi okres przejściowy? Myśli pan, że reżim dobrze to zorganizował?

Uważam, że znakomicie. Raul Castro miał dużo czasu, by zastanowić się, co zrobi, gdy zabraknie starszego brata. Od co najmniej pięciu lat obstawia kluczowe stanowiska swoimi ludźmi. Zresztą sam do niedawna był ministrem sił zbrojnych, a wojsko jest na Kubie znacznie ważniejsze niż partia – w końcu to armia, a nie partia kieruje gospodarką.

Jaki jest Raul Castro?

Mówiąc krótko: nie jest swoim bratem, ale wie, że nim nie jest. To stanowi jego mocną stronę, bo zna własne ograniczenia. Nie jest charyzmatyczny, nie jest popularny, ale znakomicie zdaje sobie z tego sprawę. Jest zdyscyplinowany i świetnie zorganizowany, nie lubi improwizacji. Podobno jest bardzo przywiązany do rodziny, chce, by jego dzieci i wnuki mogły w spokoju żyć na Kubie, więc nie będzie dążył do polaryzacji społeczeństwa. W odróżnieniu od brata nie pretenduje do miana światowego polityka. Co to właściwie oznacza dla przyszłości Kuby? Reformy czy raczej próbę zakonserwowania ustroju?

Mieszkał pan w Chinach, więc może sobie pan wyobrazić, w którą stronę chcieliby pójść kubańscy przywódcy. Ale jest jeden problem. Chiny to ogromny kraj z prastarą kulturą, własnym językiem i własną kosmologią. Kuba to kraj latynoamerykański, mówi tym samym językiem, którym mówią inni w regionie, jest więc kulturowo gąbczasty. Nie może odwrócić się plecami do zachodniej kultury. To zresztą wywarło na mnie największe wrażenie, gdy po raz pierwszy pojechałem na Kubę: jak bardzo zachodni jest to kraj. Mój przyjaciel Jorge Dominguez, profesor studiów latynoamerykańskich na Harvardzie, mówi, że bardzo chciałby, by Raul postawił na model chiński – bo jest jasne, że musi się to zakończyć klapą. Tego zwyczajnie nie da się zrobić.

Już teraz reżim na Kubie doznaje ideologicznego krwotoku z powodu latyno- amerykańskich turystów odwiedzających wyspę. Wszyscy oni oczywiście mówią po hiszpańsku, więc rozmawiają z Kubańczykami, opowiadają im, na przykład, że w Meksyku były wybory i stara partia rewolucyjna PRI została odsunięta od władzy, albo że w Chile Pinochet ostatnie lata swego życia spędził na walce w sądach. Problemem są też na przykład tysiące lekarzy wysłanych do Wenezueli – zamiast zarazić Wenezuelczyków duchem rewolucyjnym, to oni zarażą się od lokalnej ludności bakcylem swobody, bowiem wedle kubańskich standardów Wenezuela jest krainą wolnych ludzi. Jeśli nie chiński model, to jaki? W którym kierunku pójdzie Kuba?

Może zostać tam, gdzie jest, z paroma niewielkimi modyfikacjami. To może trwać i trwać, wcale nie musi się rozlatywać. Ameryka nie zadaje sobie wielu istotnych pytań w kwestii kubańskiej. Chociażby takiego: czy naprawdę chcemy, by Kuba się zmieniła? Oficjalnie oczywiście chcemy, ale gdy się nad tym zastanowić, to nikt tak naprawdę nie chce kryzysu imigracyjnego. Gdyby na Kubie zapanował neoliberalny model gospodarczy, wywołałoby to znaczną destabilizację, wzrosłoby poczucie niepewności.

USA znormalizowały swe stosunki z Wietnamem, są nawet otwarte na rozmowy z Koreą Północną. Tymczasem polityka wobec Kuby jest niezmiennie bardzo twarda. Czemu akurat Kuba jest traktowana wyjątkowo ostro?

Nie chodzi tu tylko o wpływ społeczności kubańskiej w USA, ale też o wieloletnią urazę, jaką czują do siebie oba państwa. Kubańczycy mają pewne podstawy historyczne, by nienawidzić Ameryki, a Amerykanie nienawidzą być nienawidzeni. Ale to się zmienia. Zniknięcie Fidela oznacza usunięcie jednego z głównych źródeł irytacji w relacjach dwustronnych. Ewoluuje także kubańska społeczność w USA. Od 1994 roku przyjmujemy co roku 20 tysięcy uchodźców z Kuby w ramach dwustronnego porozumienia. Jest ich już ponad 250 tysięcy. Ludzie ci wciąż mają na Kubie rodziny, chcą móc bez problemów wysyłać im pieniądze, dzwonić, jeździć w odwiedziny. Nie chcą słyszeć o polityce, antycastrowskie rozgłośnie radiowe w Miami brzmią dla nich jak odwrotne odbicie propagandowych radiostacji na wyspie. Pod ich wpływem amerykańska polityka wobec wyspy będzie się zmieniać.

Szczególnie ciekawy będzie rozwój sytuacji, jeśli prezydentem zostanie Obama. On nie mówi tego głośno, ale jestem przekonany, że ma pewną sympatię dla kubańskiej rewolucji, jak zresztą wiele innych osób, które wyszły z czołowych amerykańskich uczelni. Obama próbowałby pewnie znieść zakaz podróżowania i embargo gospodarcze, w czym mógłby znaleźć wsparcie ze strony prawicy. Lewica i prawica spotkałyby się w tej sprawie z zupełnie innych pobudek. Lewica – bo chce zachować obecny kubański reżim u władzy, prawica – bo obawia się następstw jego upadku.

Wspomniał pan o sympatii niektórych kręgów intelektualnych Ameryki dla sprawy kubańskiej...

Chodzi mi o charakterystyczne widzenie świata, w którym Trzeci Świat zawsze jest ofiarą. Takie spojrzenie jest oczywiście częściej spotykane poza Ameryką, w Europie Zachodniej. Kuba wiele na takim ujęciu sprawy zyskała: mały biedny kraj, bezlitośnie wykorzystywany, powstaje przeciw ciemiężcy, którym – jak to się znakomicie składa – są Stany Zjednoczone. Ludzie, którzy tak myślą, nie są oczywiście wielbicielami Castro, nie uważają, że na Kubie dzieje się dobrze, ale winą obarczają Amerykę. Wierzą, że gdyby tylko USA zniosły embargo, Kuba ruszyłaby drogą reform.

Jak skuteczne było dotąd embargo?

Całkowicie nieskuteczne. Kubańczycy używają ze względów ideologicznych sformułowania „blokada”, które jest całkowicie nietrafne, bo sugeruje, że nic nie może wpływać ani wypływać poza kubańskie wody terytorialne. Tymczasem to nieprawda. Kuba handluje z całym światem, nawet z Izraelem! Jakie więc znaczenie miałoby zniesienie embarga?

Przede wszystkim zmieniłoby ideologiczny dyskurs na Kubie. Ludzie zaczęliby pytać, czemu nic się nie polepsza, skoro zniesiono embargo. Oczywiście odpowiedź brzmiałaby, że obowiązywało przez pół wieku, więc nie można się spodziewać szybkiej poprawy.

Stanom Zjednoczonym zniesienie embarga dawałoby większą swobodę na arenie międzynarodowej. Stało się ono bowiem dla innych pretekstem do zmiany tematu, gdy tylko podnosimy takie kwestie, jak prawa człowieka czy brak swobód politycznych. Moim zdaniem powinniśmy znieść embargo dzień po upadku imperium sowieckiego. Nasz system działa jednak bardzo powoli, zmiana polityki jest jak zawracanie wielkiego okrętu na morzu.

Podobnie jak u kubańskich komunistów...

W odniesieniu do kubańskiego reżimu nie traktowałbym przymiotnika „komunistyczny” zbyt poważnie. Trzeba rozumieć, że Kuba to przede wszystkim kraj latynoski, a dopiero w dalszym rzędzie komunistyczny. Oczywiście sam reżim określa się tym mianem, odwołując się do marksizmu-leninizmu, ale nie można traktować tego poważnie i myślę, że to nie pomaga zrozumieć tego kraju. Na Kubę trzeba patrzeć przez pryzmat tradycyjnych, patriarchalnych dyktatur, takich, jakie znamy z Dominikany czy Nikaragui. Partia jest znacznie mniej ważna niż armia, rządzący powiązani są rodzinnie.

Kubańczycy mieli w historii dwóch wielkich wrogów – najpierw Hiszpanów, potem Amerykanów. Rewolucja była w dużej mierze podyktowana chęcią uwolnienia się spod kontroli Ameryki.

Czemu jednak dokonano jej pod czerwonymi sztandarami?

Przyczyn należy szukać w geopolityce. Skoro Castro chciał zerwać z Ameryką, to jedynym sposobem na przetrwanie było dla niego wejście w sojusz z innym mocarstwem. W innej epoce być może wybrałby nazistowskie Niemcy albo cesarstwo francuskie. Ale wtedy jedyną alternatywą dla Ameryki był ZSRR. Chruszczow gotów był zapłacić cały rachunek. Do tego oczywiście trzeba dodać to, że Castro w którymś momencie przekonał sam siebie, iż jest marksistą. Poza tym komunistyczna odmiana dyktatury musiała mu się wydawać bardziej skuteczna od tradycyjnej latynoskiej formy, która zezwala na pewną autonomię społeczną i swobodę gospodarczą. Komunizm to – by użyć sformułowania samych marksistów – „bardziej naukowa” forma ustroju.

A czy dziś widzi pan jakiekolwiek oznaki rodzącej się opozycji wobec reżimu? Możliwość zmiany ustroju?

Nie da się tego porównać z dawną Europą Wschodnią. To raczej rozrzucone po kraju skupiska dysydentów. Nie wydaje mi się możliwe, by w przewidywalnej przyszłości doszli do udziału we władzy. Kuba jeszcze przez długi czas pozostanie dyktaturą, zmieniać się może tylko jej rodzaj. Może to być na przykład dyktatura bardziej wydajna gospodarczo i mająca lepsze relacje z USA. Co ciekawe, Raul Castro wydaje się szczerze zainteresowany poprawą tych relacji. On naprawdę chciałby być zwyczajnym latynoskim dyktatorem wspieranym przez Amerykę. Dziś zasadnicze pytanie dla przyszłości Kuby brzmi: jak daleko posunie się w reformowaniu gospodarki. I tak naprawdę tylko to interesuje Kubańczyków. Jeśli Raulowi uda się poprawić sytuację gospodarczą, w krótkim czasie stanie się bardzo popularny. Wielu moich znajomych z kubańskiego środowiska w Miami uważa, że wciąż możliwe jest cofnięcie czasu do 1958 roku. Ale to nie jest możliwe. Tragedią Kuby jest to, że ma bardzo krótką historię jako niepodległe państwo. Przez 400 lat była hiszpańską kolonią, potem pół wieku półkolonią Ameryki, a następnie przez 30 lat utrzymanką Sowietów. Tak naprawdę dopiero od upadku ZSRR jest krajem w pełni niepodległym. I nie za bardzo sobie z tą niepodległością radzi.

RZ: Czemu Fidel postanowił odejść?

Szczerze mówiąc, nie wiemy, skąd taka decyzja. Czy lekarze przekazali mu jakieś bardzo złe wiadomości? Czy może nie jest już w stanie mówić? A może zwyczajnie już nie żyje? Ludzie znający Fidela mówią zgodnie, że nie oddałby władzy nawet na kwadrans, gdyby nie był do tego absolutnie zmuszony. Może więc on tak naprawdę już zmarł, a reżim będzie krok po kroku przyzwyczajał naród do tej myśli, mówiąc najpierw, że odszedł na emeryturę, potem, że bardzo choruje, a dopiero potem, że umarł.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bartosz Marczuk: Przyszedł „zapyziały” rząd PiS i wdrożył supernowoczesne 500+
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Max Verstappen: Maszyna do wygrywania
Plus Minus
Kilim, który ozdobił świat
Plus Minus
Prawo stanu wojennego
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Aleksandria. Miasto, które zmieniło świat”: Padł na twarz i podziękował Bogu