W zwierciadle skandali

Czy poprzez skandale można opowiedzieć historię kraju? Na ten pomysł wpadli kuratorzy bońskiego muzeum historycznego. Oglądając ich wystawę, zastanawiałem się, czy podobna byłaby możliwa w Polsce

Publikacja: 01.03.2008 00:16

W zwierciadle skandali

Foto: Forum

Jak wyjaśniają autorzy katalogu wystawy prezentowanej Domu Historii RFN” nic lepiej nie wyjaśnia barwy historycznego czasu i problemów, jakie w danym czasie przykuwają uwagę mediów, elit i zwykłych ludzi”.

„Kłamstwo ma krótkie nogi, ale skandal ma lotne skrzydła” – mawia się w Niemczech. O aferach nikt by się nie dowiedział, gdyby nie wolne media. Właśnie dlatego autorzy ekspozycji, wybierając 18 skandali, skupili się na RFN.

Oglądając poczet afer z lat Adenauera, wielkiej koalicji, rządów Brandta i Schmidta i wreszcie epoki Kohla, widz z Polski ma uczucie, że już skądś zna wszystkie te nazwy.

Afera katastrof „Starfighterów”, afery z brunatną przeszłością dygnitarzy rządu czy z powodującym uszkodzenie płodu lekiem Contergan z lubością opisywano w mediach PRL jako dowód degrengolady i zakłamania „bońskiej republiki”. W telewizji NRD istniał specjalny magazyn propagandowy „Der Schwarze Kanal”, którego twórcy wałkowali na wszystkie sposoby skandale zza zachodniej granicy.

Bardzo pouczające jest obserwowanie, jak w kolejnych dekadach istnienia RFN zmieniały się tematy afer. Wpierw opinię publiczną szokowały sprawy obyczajowe, potem młoda generacja wyciągała politykom brunatną przeszłość. Lata 60. to pytania o granice uprawnień obywatelskich i praw mediów do patrzenia politykom na ręce. Lata 70. to z kolei afery nawiązujące do kwestii ekologii i zmian obyczajowych. Wreszcie spory o stosunek do Holokaustu, afery wokół finansowania partii politycznych przez koncerny i na koniec sprawa, w której role się odwróciły. Rzecz dotyczyła zachowania mediów przy porwaniu zakładniczki przez bandytów w Gladbeck. Tak oto medialny wąż zjadł własny ogon – skandalem stał się sposób relacjonowania przestępstwa.

Na filmowym afiszu piękna kobieca twarz o niepokojącym spojrzeniu. Artysta zaakcentował karminowe, zmysłowe usta i napis „Die Suenderin” (Grzesznica). Już plakat filmu Williego Forsta z 1950 roku zapowiadał mroczny, nasycony erotyzmem obraz. Nie jest przypadkiem, że film powstał we Frankfurcie nad Menem, centrum amerykańskiej strefy okupacyjnej. „Grzesznica” nawiązywała do amerykańskiego czarnego kryminału, ale stopień nasycenia fabuły drastycznościami przekraczał daleko to, na co zdobywał się Hollywood. Hildegarda Knef, gwiazda filmu – piękna jak anioł i zepsuta jak diablica – grała w nim Marinę, prostytutkę, która wiąże się z Aleksandrem, malarzem chorującym na raka mózgu.Film usprawiedliwia nierząd Mariny jako cenę zdobycia środków na operację malarza. Gdy operacja nie przynosi poprawy, Marina ulega prośbie malarza i podaje mu truciznę w ramach wspomaganego samobójstwa. Na koniec sama odbiera sobie życie. W filmie nie zabrakło też nagiej sceny malowania aktu Mariny, retrospekcji z matką Mariny zdradzającej jej ojca, którego gestapo wtrąciło do kacetu, i kazirodczego uwiedzenia Mariny przez przyrodniego brata.

Nagromadzenie takich przekroczeń obyczajowych musiało wzbudzić protesty. Od zakończenia wojny minęło dopiero pięć lat i usprawiedliwienie eutanazji budziło jak najgorsze skojarzenia. Ale najwięcej oburzenia wywoływała ogólnie amoralna atmosfera filmu. Najostrzej protestowały organizacje katolickie, na czele z takimi biskupami, jak Simon Konrad Landersdorfer z Passawy. Przed kinami organizowane były pikiety.

W Oberhausen doszło do przepychanek przed kinem, zdarzały się wypadki wrzucania na salę śmierdzących substancji. W wielu miastach Bawarii czy Szwabii burmistrzowie wydawali zakaz projekcji. Z kolei lewica występowała w obronie wolności twórczej. W Ratyzbonie radni z SPD protestowali przeciw zakazowi emisji filmu wydanego przez burmistrza z CDU.

Spór o „Grzesznicę” wygrała w końcu lewica. W 1954 roku federalny sąd administracyjny osłabił prawa samorządów do występowania przeciw przedstawieniom i filmom z racji kontrowersji obyczajowych.

Kolejnym skandalem obyczajowym RFN była sprawa Rosemarii Nitribitt. W październiku 1957 roku w jednym z mieszkań we Frankfurcie nad Menem znaleziono zwłoki 24-letniej tlenionej blondynki. Panna Nitribitt była luksusową prostytutką znaną z kontaktów z członkami politycznej i biznesowej elity metropolii nad Menem. Media rzuciły się na tę sprawę, podejrzewając, że dziewczyna mogła stać się kłopotliwa dla którejś z grubych ryb świata polityki i biznesu.

Nieprzypadkowo autorzy wystawy ozdobili ekspozycję opowiadającą o sprawie Nitribitt szykownym czarnym kabrioletem Mercedes. To symbol Niemiec końca lat 50., ponownie sytych i smakujących luksus, republiki z na nowo ustawionym establishmentem epoki Konrada Adenaurea.

Śledztwo nie doprowadziło do znalezienia sprawcy, choć przez pewien czas oskarżano i przetrzymywano w areszcie kochanka Nitribitt. Media oskarżyły policję o tuszowanie sprawy z racji nacisków z najwyższych sfer rządowych. Taką wersję wypadków przedstawił rok po zabójstwie film „Panna Rosemarie” według scenariusza dziennikarza Ericha Kuby’ego, przyjaciela Heinricha Bölla i współpracownika „Sterna” i „Spiegla”. W swoim filmie pokazuje on los kobiety-zabawki, która gdy zaczyna protestować przeciw instrumentalnemu traktowaniu, zderza się z siłą ówczesnej grupy trzymającej władzę. Gdy w mieszkaniu filmowej Rosemarie pada strzał, spod jej domu rusza kolumna limuzyn stylizowanych na wozy rządowych służb specjalnych.

Film „Panna Rosemarie” był niezwykle wczesną zapowiedzią rewolty lat 60. Młode pokolenie znajdowało w filmie Kuby’ego potwierdzenie swojego obrzydzenia adenauerowską elitą polityczną lat 50. – kasty zakłamanej i dwulicowej.

W tym samym klimacie parę lat potem w lutym 1963 w Berlinie Zachodnim lewicujący dramaturg Rolf Hochhuth wystawił swoją sztukę „Namiestnik”.Przedstawienie oskarżało papieża Piusa XII o zbrodniczą obojętność wobec zagłady Żydów. Prowokacyjnym zabiegiem Hochhutha było uczynienie pozytywnym bohaterem oficera SS starającego się ratować rzymskich wyznawców judaizmu.

Znów lewica uderzyła w ton oskarżenia papieża o dwulicowość i moralne zepsucie. Katolicy oburzali się z kolei, że na cel ataku i krzywdzących uogólnień Hochhuth wybrał akurat Kościół katolicki, jedną z niewielu sił, która w Niemczech lat 30. zdobyła się na protesty wobec nazizmu. Co ciekawe, autorzy wystawy pominęli liczne przesłanki wskazujące, że Hochhuth wykorzystywał podsunięte mu materiały spreparowane przez KGB, które mściło się na papieżu za zdecydowanie antykomunistyczną postawę. „Namiestnik” rozpoczął czarną legendę Piusa XII, która trwa do dziś.

Zaczęło się od artykułu „Warunkowo bezpieczni”, który, powołując się na wyniki niejawnej kontroli NATO, informował, że Bundeswehra jest w fatalnym stanie i bez kurateli Amerykanów nie mogłaby przeciwstawić się ewentualnej inwazji Armii Radzieckiej na Europę.

Oburzony ujawnianiem tajnych raportów o stanie obronności państwa pułkownik rezerwy Friedrich von der Heydte złożył 11 października 1962 roku doniesienie o zdradzie państwa dokonanej przez redakcję „Spiegla”. Dwa tygodnie potem mocny człowiek niemieckiej chadecji, minister obrony Franz Josef Strauss, wystąpił o aresztowanie autora tekstu i redaktora naczelnego Rudolfa Augsteina. Redakcja tygodnika w Hamburgu i jego biuro w Bonn zostały poddane policyjnej rewizji.

Augstein natychmiast zrozumiał, że akcja władz to darmowa reklama i rozgrywka, której rząd Adenauera przy nowym stanie nastrojów społecznych nie zdoła wygrać. Dlatego w asyście fotoreporterów sam zgłosił się na policję.

Szef „Spiegla” trafnie wyczuł nastroje. W obronie dziennikarzy demonstrowali studenci i lewica. Konrad Adenauer początkowo bronił akcji przeciw „Spieglowi”, ale szybko stanął wobec frondy we własnym rządzie ministrów z FDP, którzy demonstracyjnie podali się do dymisji. Pod ich naciskiem Adenauer podał wiążący termin swego ustąpienia ze stanowiska szefa rządu, którego dotrzymał. Augstein został po 103 dniach zwolniony z aresztu, a media pokazały, że politycy muszą się z nimi liczyć. 13 maja 1965 roku roku Trybunał Federalny RFN stwierdził, że nie istniały dowody na potwierdzenie świadomej zdrady tajemnicy państwowej przez dziennikarzy.

Równolegle rząd Adenauera borykał się z inną aferą. Theodor Oberlaender na początku lat 50. był liderem politycznego Bloku Wypędzonych, który w 1953 roku wszedł do CDU. Dla Adenauera była to likwidacja potencjalnie konkurencyjnego bloku na prawicy, a nagrodą za to był dla Oberlaendera fotel ministra do spraw wypędzonych. Kanclerz RFN zlekceważył wojenną działalność Oberlaendera. Jak się potem okazało, był on oficerem nadzorującym z ramienia Abwehry ukraiński batalion kolaborantów Nachtigall oskarżany o masakrę Żydów i polskich profesorów we Lwowie w czerwcu 1941 r.

W 1960 oskarżenia wróciły na fali rozliczeń młodego pokolenia z wojenną przeszłością ludzi Adenauera. Ober-lander bagatelizował zarzuty, ale też nie był w stanie zaprzeczyć, że jego losy splatały się z wieloma ponurymi masakrami. Do akcji wkroczyły tajne służby sowieckie i enerdowskie. Zarzucały media RFN sfabrykowanymi materiałami, które wręcz kreowały ministra na reżysera lwowskich masakr. W Polsce, gdzie pamięć o masakrze elity Uniwersytetu Jana Kazimierza była żywa, propaganda PRL sprawnie używała sprawy Oberlaendera do zdezawuowania rządu Adenauera. W NRD przeprowadzono z kolei zaoczny proces skazujący ministra za lwowskie masakry na dożywocie. W końcu w 1963 r. pod naciskiem opinii publicznej Oberlaender podał się do dymisji. Na politycznej emeryturze popierał skrajną prawicę i zmarł w opuszczeniu w 1998 roku.

W 1966 roku wybuchł kolejny skandal dotyczący brunatnej przeszłości. Kanclerzem rządu wielkiej koalicji CDU – SPD został polityk chadecki Kurt Kiesinger. Był szeregowym członkiem NSDAP i w czasie wojny szefem działu propagandy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, ale w 1948 roku komisja denazyfikacyjna uwolniła go od wszelkich zarzutów o współudział w zbrodniach. Jego postać pośrednio uwiarygodnił Willy Brandt, lider SPD i członek ruchu oporu, który przyjął w rządzie Kiesingera funkcję wicekanclerza. Jednak to, co w latach 50. było po cichu akceptowane, w końcu lat 60. stawało się – i Bogu dzięki – skandalem. Kiesinger mimo wszystko był pierwszym powojennym kanclerzem z przeszłością w NSDAP. Młoda lewica rozpoczęła akcję kampanii przeciw „kanclerzowi naziście”.

Jej kulminacją była demonstracja młodej aktywistki antynazistowskiej Beate Klarsfeld. „Dziewczyna w białym sweterku”, jak nazwała ją potem niemiecka prasa, dostała się 7 listopada 1968 jako dziennikarka na zjazd CDU w Berlinie Zachodnim, by demonstracyjnie podbiec do Kiesingera i spoliczkować go z okrzykiem „Nazi-Kiesinger! Musisz odejść!”.

Tak naprawdę nie był to policzek: zadzierżysta aktywistka palnęła po prostu kanclerza w ucho – ale „policzek Klarsferld” stal się symbolem moralnego rachunku, jaki młoda generacja wystawiała pokoleniu ubrudzonemu w III Rzeszy. Co ciekawe, przeciw Kiesingerowi i w obronie sądzonej za swój wybryk Beate Klarsfeld występował wówczas Günter Grass, o którego służbie w Waffen SS mało kto wówczas wiedział.

Cienie nazistowskiej przeszłości powróciły raz jeszcze, ale już raczej w groteskowej postaci w latach 80. Wówczas to w 1983 roku znany tygodnik „Stern” został umiejętnie oszukany przez fałszerza i hochsztaplera Konrada Kujaua, który podsunął tygodnikowi rzekome dzienniki Hitlera. Fałszerstwo szybko wyszło na jaw, rzucając się cieniem na wiarygodność hamburskiego tygodnika, a Kujau odsiedział za swój czyn cztery i pół roku więzienia. W odróżnieniu od Beate Klarsfeld – nikt go nie żałował.

O ile w latach 60. lewica na czele z SPD lubiła występować w roli moralnych sędziów „epoki adenauerowskiego zakłamania”, o tyle lata 70. i 80. to wysyp skandali, w których szpetnie się kompromitowała już cała klasa polityczna.

„Afera Flicka” z lat 80. pokazała, jak wielkie koncerny zasilały kasy wszystkich wielkich partii od CDU poprzez FDP do SPD w celu uzyskania zwolnień podatkowych.

Nazwa sprawy pochodziła od koncernu Flick, którego właściciel potrafił owinąć sobie wokół palca takich polityków, jak graf Otto Lambsdorff z FDP czy skarbnik CDU Walter Kiep.

Sumy, jakie partie lewicy i prawicy otrzymały między 1975 a 1980 rokiem w zamian za zwolnienia podatkowe wypłacano w ramach skomplikowanego łańcucha darowizn i oblicza się je na ok. 25 mln dolarów. Śledztwo w tej sprawie trwalo sześć lat – od 1981 r. do 1987 r. W opinii dużej części mediów śledczy oszczędzili polityków z najwyższej półki, choć pomniejsi bohaterowie afery ponieśli kary. Jedynym pozytywem, jaki wynikł ze sprawy, jest dziś tzw. „Darowizna Flicka”, czyli fundusz utworzony z zakwestionowanych sum. Finansowane są z niego projekty upamiętniania ofiar nazizmu.

Zepsucie w dwóch czołowych niemieckich partiach wyszło na jaw także w latach 80. przy okazji niewyjaśnionej do końca afery rozpoczętej ujawnieniem brudnych chwytów, jakie stosowano w politycznej rywalizacji chadeków i socjaldemokratów w Szlezwiku-Holsztynie. Zakończyła się ona w październiku 1987 roku ponurym akordem – polityka CDU Uwe Barschela znaleziono martwego w jednym z genewskich hoteli. Mimo wielu śladów wskazujących, że w sprawę aktywnie włączona była enerdowska Stasi – autorzy wystawy unikają takich odniesień. W ogóle nie poruszono sprawy lewych kont, jakie zakładano w CDU za rządów Helmutha Kohla.

Ekspozycja w Domu Historii RFN przypomina głównie sprawy, które były kamieniami milowymi historii zachodnich Niemiec. W wypadku NRD, gdzie oficjalnie nie było skandali, autorzy wystawy przypomnieli tylko jedną aferę, która zresztą rozpoczęła rozpad „państwa niemieckich robotników i chłopów”.

Oto w maju 1989 roku władze potraktowały kolejne wybory do rad narodowych jako rytuał z wynikiem 98,85 proc. głosów oddanych na Front Narodowy, czyli oficjalną „czapę” ugrupowań kontrolowanych przez władze NRD.Jak się jednak okazało, enerdowska opozycja obserwowała wybory i wystąpiła z protestami przeciw licznym fałszerstwom i nieprawidłowościom. Władze zaskoczone taką nieproszoną kontrolą odpowiedziały agresywną propagandą potępiającą „rozrabiaczy”. Przeciw sfingowanym wyborom na rynku w Lipsku demonstrowało wtedy aż 72 ludzi. Fala protestów działaczy opozycji, którzy nie bali się występować przeciw „cudom nad urną”, już jesienią tego roku zdmuchnęła ekipę Honeckera.

Każdy skandal miał swój własny morał i zmieniał Niemcy – niekiedy na lepsze, niekiedy na gorsze. Oglądając wystawę, zastanawiałem się, czy podobna byłaby możliwa w Polsce. Część afer w opinii obrońców III RP w ogóle nie miała miejsca. Inne, jak np. afera FOZZ, nie wiążą się z żadnym głębszym procesem. Jak przedstawiono by w hipotetycznym Domu Historii RP aferę Rywina? Przecież w opinii tak znanych publicystów, jak Ludwik Stomma, żadnej takiej afery nie było, a byłego magnata filmowego wypadałoby raczej przeprosić, niż wiązać nadal jego imię z czymkolwiek niegodnym.

O ile bowiem afery, z których wyciąga się konstruktywne wnioski, wzmacniają społeczeństwo – o tyle afery, w których jedna czy druga strona idzie w zaparte – dzielą obywateli. W Polsce skandali, w których opisie zgodna była lewica i prawica, wyliczyć można niezwykle mało. Każda strona lubi wytykać skandale rywalom – o „swoich” lubi mówić już znacznie mniej. Autorzy kończą wystawę propozycją: a teraz, drogi widzu, sam wpisz na komputerze, co uważasz za skandal dzisiejszej RFN. Na specjalnym wyświetlaczu przelatują hasła wpisane przez zwiedzających: podwyżka diet deputowanych Bundestagu, mordy honorowe wśród muzułmańskich imigrantów, lewe konta rekinów biznesu, handel kobietami, swoboda aborcji czy gloryfikowanie terrorystów z RAF. Które z nich przejdą do historii republiki berlińskiej?

Wystawa czynna do 24 marca w Domu Historii RFN w Bonn, a od maja w jego filii w Lipsku. Szczegóły na stronie www.hdg.de

Jak wyjaśniają autorzy katalogu wystawy prezentowanej Domu Historii RFN” nic lepiej nie wyjaśnia barwy historycznego czasu i problemów, jakie w danym czasie przykuwają uwagę mediów, elit i zwykłych ludzi”.

„Kłamstwo ma krótkie nogi, ale skandal ma lotne skrzydła” – mawia się w Niemczech. O aferach nikt by się nie dowiedział, gdyby nie wolne media. Właśnie dlatego autorzy ekspozycji, wybierając 18 skandali, skupili się na RFN.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy