Wywiad dla „Newsweeka”, 18. sierpnia 2008 r.: (tydzień po wojnie rosyjsko-gruzińskiej)
„Prezydent Sarkozy miał (…) obowiązek podjąć inicjatywę [rozmów z władzami rosyjskimi], ale byłoby lepiej dla Unii i dla Polski, a sądzę, że także dla Gruzji, gdyby to skonsultował. (…) Sarkozy powinien zdać sobie sprawę, że Unia to nie tylko Francja, Niemcy i czasem Wielka Brytania. Wspólnota ma istotnych członków w Europie Środkowej. Jeśli Unia ma istnieć, dobrze działać, nie może nie uwzględniać tej części Europy”.
Wywiad dla „Gazety Wyborczej”, 10 stycznia 2009 r.:
„Takie kraje jak Ukraina, Gruzja, Azerbejdżan zostały przez historię pokrzywdzone i należy im to wyrównać. Są także cele pragmatyczne związane z tranzytem ropy i gazu. To była podstawa mojej inicjatywy krakowskiej [szczytu prezydentów Polski, Ukrainy, Gruzji, Litwy, Azerbejdżanu i przedstawiciela prezy- denta Kazachstanu]. (…) Nigdy nie myślałem o ropie i gazie znad Morza Kaspijskiego tylko dla zaspo- kojenia naszych potrzeb. Chodzi o dostawy do Europy”.
Eurosceptyczna karykatura
Idealistyczna wizja Kaczyńskiego okazała się jednak zbyt archaiczna dla większości przywódców zachodnich. Dla Niemiec i Francji upór polskiego prezydenta w sprawie przyjęcia Ukrainy i Gruzji do NATO był niezrozumiały i groźny, szczególnie w kontekście stosunków tych dwóch państw z Rosją. Dlatego też pogłębiało się rozczarowanie Kaczyńskiego europejskimi sojusznikami i i rosło jednocześnie jego zaangażowanie w negocjacje z USA w sprawie tarczy antyrakietowej.
Zachodnie stolice irytowała także zwłoka Kaczyńskiego w procesie ratyfikacji traktatu lizbońskiego, nie mogły bowiem pojąć, że ktoś, w imię europejskiej solidarności właśnie, chce najpierw uszanować suwerenną decyzję Irlandczyków.
Kaczyński wielokrotnie powtarzał, że należy kontynuować proces rozszerzania UE, a drzwi do Europy powinny pozostać otwarte. W artykule napisanym w lipcu 2006 r. dla dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung” wspólnie z ówczesnym prezydentem Litwy Valdasem Adamkusem, znajdziemy zalążki późniejszej idei Partnerstwa Wschodniego: „Za nieodzowne uważamy poszukiwanie rozwiązań i mechanizmów, które włączałyby stopniowo kraje aspirujące do członkostwa w UE w system acquis communautaire, na przykład w ramach projektów właściwych dla europejskiej polityki sąsiedztwa. Wprowadzając te kraje (…) w strefę unijnych mechanizmów i interakcji, przyczynimy się do przyspieszenia w nich procesu transformacyjnego”.
Tu także jednak Kaczyński zderzał się ze ścianą obojętności lub wręcz niechęci ze strony liderów innych państw Unii. Stąd jego frustracje, stąd przejaskrawione, czasami nieprzemyślane wypowiedzi, które z miejsca podchwytywały zachodnie media, malując przez cztery lata tę samą karykaturę „eurosceptycznego” prezydenta RP.
Któż dzisiaj pamięta te oto słowa:
Wywiad dla „Irish Times”, 16 lutego 2007 r.:
„Uważam, że UE jest przykładem ogromnego sukcesu, nawet dla Polski i to mimo że jesteśmy członkiem od niespełna trzech lat”.
Przemówienie na Westerplatte, 1 września 2009 r.:
„Sojusz europejski jest i będzie potrzebny. Unia Europejska to bardzo interesujący eksperyment w dziejach ludzkości, ale i zakończony sukcesem. Warunkiem była wspólnota zasad i rezygnacja z imperialnych marzeń”.
Owszem, Lech Kaczyński był w polityce zagranicznej romantykiem, ale nie były mu obce reguły Realpolitik. Był bardzo twardym negocjatorem, co pośrednio przyznawali niemal wszyscy zachodni przywódcy w kondolencjach wysyłanych po katastrofie w Smoleńsku.
Wiedział, że nie da się stworzyć silnego, trwałego bloku państw Europy Środkowo-Wschodniej, jeśli nie załatwi się kilku spraw z przeszłości. Podczas uroczystości na Westerplatte przeprosił Czechów za zajęcie Zaolzia, jednym tchem kreśląc historyczną paralelę z wydarzeniami w Gruzji: „My do swoich grzechów przyznać się potrafimy (…). Naruszenie integralności Czechosłowacji było błędem. Naruszenie integralności jest złem także dzisiaj. Mieliśmy okazję się o tym przekonać w zeszłym roku” – mówił.
W Pawłokomie, w obecności prezydenta Wiktora Juszczenki, Lech Kaczyński pochylił głowę nad ofiarami polskich represji na Ukraińcach. W tym samym czasie unikał bezwarunkowego potępienia zbrodni ukraińskich na Wołyniu, nie zważając na krytykę ze strony środowisk kresowiaków (a także „Rzeczpospolitej”).
W przypadku sporu wokół pisowni polskich nazwisk na Litwie także zachowywał daleko posunięty umiar. We wspomnianej rozmowie z „Kurierem Wileńskim” mówił m.in. : „Sprzecznych interesów mamy niewiele. (…) My byśmy chcieli, żeby polepszyła się sytuacja szkół polskich na Litwie. Jest także sprawa pisowni nazwisk. Bo to jest taki litewski obyczaj. Ja mam bliskich przyjaciół Sienkiewiczów pochodzących z Litwy – Tatarów litewskich. W czasie wojny nazywali się Sienkieviciusami. Ja nie widzę powodów, dlaczego tak miałoby być. No, ale widocznie Litwini tak to widzą i trzeba na ten temat rozmawiać”.
My mówimy nie!
Tbilisi, plac Rustawelego, 12 sierpnia 2008 r.:
„Jesteśmy po to, żeby podjąć walkę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nasi sąsiedzi pokazali twarz, którą znamy od setek lat. Ci sąsiedzi uważają, że narody wokół nich powinny im podlegać. My mówimy nie!”.
Adam Michnik, „Gazeta Wyborcza”, 10 września 2008 r.:
„Niesłychanie wysoko oceniam podróż prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Tbilisi. Pierwszy raz poczułem się dumny z tego, że prezydent mojego państwa w tak godny sposób, a zarazem tak zgodny z polskim i moim wyobrażeniem etosu wolności, honoru, tradycji historycznej i rozumu politycznego dał temu wyraz w Gruzji. Kaczyński zrobił maksimum tego, co mógł w tym momencie zrobić. Była to sytuacja nadzwyczajna, bo bombardowano gruzińskie miasta. W takiej sytuacji należy szukać nadzwyczajnych odpowiedzi. I Kaczyński ją znalazł”.
Ten obraz pozostanie na zawsze w mojej pamięci: Lech Kaczyński, rozchełstany, zmęczony, ale buńczuczny. Drobny mężczyzna, stojący na tle dużo wyższych przyjaciół: Saakaszwilego, Juszczenki i prezydenta Estonii Toomasa Hendrika Ilvesa. Mały, polski rycerz, który przez kilka minut był Napoleonem, Dalajlamą, Mandelą, Ronaldem Reaganem i marszałkiem Piłsudskim w jednej osobie.
Żegnaj, romantyku.