Romantyk geopolityki

Chciał jedynie, by Europa była trochę bardziej solidarna. Niewielu go rozumiało

Publikacja: 16.04.2010 19:53

Romantyk geopolityki

Foto: ROL

Wywiad dla telewizji France 24, 15. czerwca 2007 r.

Ulysse Gosset, France 24: Który kraj w Europie i który z prezydentów europejskich jest dzisiaj panu najbliższy? Pan mówi: „Nie jestem skrajną prawicą, jestem konserwatystą”. Kto zatem jest panu najbliższy w Europie?

Lech Kaczyński: Jest kraj, z którym identyfikuję się całkowicie: to Polska.

**

Proste pytanie, prosta odpowiedź. I całkowicie zrozumiała w przypadku polityka, dla którego patriotyzm nie ograniczał się do ceremonialnych rytuałów, przypadających w udziale każdej głowie państwa.

„Kto zatem jest panu najbliższy w Europie?”. Gdyby Ulysse Gosset, znany francuski korespondent, zadał to samo pytanie któremukolwiek z unijnych polityków, usłyszałby zapewne coś okrągłego, trywialnego. Na przykład: „Całą Europę noszę w sercu”. Albo: „Najbliżej jest mi do tych premierów i prezydentów, którzy wyznają podobne, europejskie wartości”. Ewentualnie: „Staram się utrzymywać przyjazne stosunki z większością przywódców”.

Lech Kaczyński nigdy nie udawał, że jest wygładzonym, perfekcyjnie zaprogramowanym dyplomatą. Jego wypowiedzi nigdy nie były okrągłe, nie były błahe i płytkie. Potrafił być w nich romantyczny, czasami zadziorny, czasami chropowaty, często niespójny. Niekiedy zbliżał się niebezpiecznie do granicy, której w dyplomacji przekraczać się nie powinno. Zdarzało się, że budził jednocześnie i podziw, i oburzenie, co wydaje się połączeniem absurdalnym, lecz tak właśnie było podczas historycznej eskapady do Tbilisi na początku sierpnia 2008 r.

Trzeba by wznowić artykuł piąty

Wywiad dla „Reutersa”, 9 kwietnia 2008:

Czy w pana ocenie Ukrainie jest w pewnym sensie bliżej do Unii Europejskiej niż Turcji?

Lech Kaczyński: „W jakimś sensie tak, z punktu widzenia kulturowego, przy czym jeżeli chodzi o Turcję, to jest jej własny wybór. Bo trzeba sobie powiedzieć jasno – przy całej olbrzymiej przyjaźni ze strony polskiego państwa do Turcji, pewnej tradycji, silnej pamięci o fakcie, że Turcja nigdy nie uznała polskich rozbiorów – Turcja musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy ma być krajem, tutaj najlepiej się odnieść do lepszej połowy ludzkości – kobiet, co najmniej w chustach albo i w czadorach, czy ma być krajem kobiet, no, w nie za długich spódnicach. No to jest… elementarny wybór kulturowy”.

A zatem polski prezydent oceniał szanse przyjęcia Turcji do UE przez pryzmat losu Turczynek. Zobaczymy, czy nad Bosforem będzie więcej czadorów czy minispódniczek – zdawał się mówić Lech Kaczyński. Czy jest na świecie polityk, który odważyłby się na podobnie mało dyplomatyczną analizę? Równie nieporadną, co uroczą?

A jednocześnie tak… prawdziwą?

W tym samym wywiadzie dziennikarz pyta: „Jeżeli Gruzja i Ukraina stałyby się członkami NATO (…) i powiedzmy doszłoby do jakichś zatargów na granicy gruzińsko-rosyjskiej w przyszłości, co by pan powiedział sceptykom w kwestii na przykład…”. „Że nie dojdzie” – wtrąca Kaczyński. A może by doszło – dodaje – i wtedy "pewnie trzeba by było ten artykuł piąty wznowić. Ale właśnie przynależność do

NATO znacznie zmniejsza możliwość tego rodzaju konfliktu, chociaż nic na świecie nie jest antidotum stuprocentowym”.

„Trzeba by wznowić artykuł piąty…”. Proste pytanie, prosta odpowiedź.

NATO działa wedle traktatu waszyngtońskiego i dla Lecha Kaczyńskiego było czymś naturalnym, że w przypadku ataku na jednego z członków paktu pozostali przyjdą mu z pomocą. Bo takie są zasady, bo solidarność między sojusznikami jest świętością.

Kaczyński postulował czasami rzeczy, delikatnie mówiąc, mało prawdopodobne, jak np. wstąpienie do Unii Europejskiej Azerbejdżanu. Innym razem w jego słowach pobrzmiewały tony niemal liryczne. W przemówieniu do amerykańskich biznesmenów w nowojorskim Metropolitan Club we wrześniu ub.r. mówił: „Tradycją mojego narodu jest walka za wolność waszą i naszą. Ta tradycja jest mi niezmiernie bliska, ale przywiązanie do niej to – wbrew krytykom – niejedyna przesłanka mojej polityki. Odrzucając wszelkie sentymenty, przesłankę najważniejszą stanowią interesy mojego kraju, Europy i świata. Stąd też pragnę bardzo, aby ziściła się wizja autentycznie lepszego świata, którą przedstawił pan prezydent Obama. Ale jednocześnie chciałbym, żeby ceną za wciąganie do współpracy poszczególnych państw nie było porzucenie najwyższych wartości: prawa narodów do niepodległości i demokracji, która w niejednym miejscu kształtuje się i krzepnie powoli, na którą trzeba niekiedy trochę poczekać; także prawa Europy do suwerenności w sferze energetyki. Podkreślam, że nie idzie tutaj tylko o Polskę, lecz o wszystkie kraje Unii Europejskiej i do niej aspirujące – o cały krąg cywilizacyjny, do którego należymy. Nie dlatego warto go bronić, że jest to cywilizacja jedyna, są wszak inne; ani dlatego, że to cywilizacja nasza; lecz dlatego, że właśnie ta cywilizacja jest szczególnie przychylna człowiekowi”.

Zawsze o solidarności

Wizja polityki zagranicznej Lecha Kaczyńskiego opierała się na trzech filarach: solidarność, wolność oraz bezpieczeństwo.

Solidarność była w tej triadzie elementem kluczowym. Solidarność w Unii Europejskiej miała dać bezpieczeństwo Polsce i wolność krajom, które wolności nie zaznały, lub narodom, które bały się jej utraty. Prezydent miał nadzieję, że uda mu się przełożyć piękną tradycję polskiej „Solidarności” na język unijnej i natowskiej dyplomacji.

Wyobrażał sobie Unię i sojusz północnoatlantycki jako wspólnotę lojalnych wobec siebie, równych i godnych partnerów. W tym sensie był najbardziej proeuropejskim z europejskich polityków. Nie zgadzał się jednak na to, by pod przykrywką fałszywej, unijnej solidarności, toczyła się brutalna walka o narodowe interesy.

W rozmowie z czeską telewizją publiczną w maju 2007 roku Lech Kaczyński tłumaczył, dlaczego nie podoba mu się projekt konstytucji europejskiej (poprzedniczki traktatu lizbońskiego odrzuconej w referendach we Francji i Holandii).

Wśród wielu argumentów wymienił i ten: „W trzeciej części konstytucji zawarto przepisy dotyczące pomocy publicznej, ale jest wyjątek dla terenów dawnej NRD. Czyli, jak widać, Niemcy dostrzegają różnicę między krajem, który nie przeżył komunizmu, i krajem, który przeżył. (…) Dlaczego jednak wyjątek dotyczy tylko NRD, a nie Czech, Polski, Bułgarii, Rumunii i innych krajów, które komunizm przeżyły?”.

„Niesolidarność państw” – konstatuje dziennikarz. „Właśnie – ciągnie prezydent. – W tej chwili abstrahuję od tego, że to jest przywilej dla Niemców, mówmy tylko o tym, że widocznie jest dostrzegana różnica, że reguły pomocy publicznej nie mogą być takie same w krajach, które nie przeżyły komunizmu i krajach, które komunizm przeżyły”.

Jego spotkania z przywódcami z całego świata, zazwyczaj przedłużane, przeradzały się w wykłady na temat sytuacji politycznej w Europie Środkowo-Wschodniej. Lech Kaczyński przyjmował wówczas rolę dobrodusznego, używającego przystępnego języka profesora, występującego w interesie wszystkich krajów regionu.

Podczas długiej rozmowy z Georgem W. Bushem amerykański prezydent nawet nie próbował włączyć się do dialogu. Bush, jak to określa jeden ze współpracowników Lecha Kaczyńskiego, miał dość „specyficzny zasób wiedzy” na temat współczesnego świata, siedział więc tylko, słuchał, i między jednym a drugim kęsem sałatki, rzucał: „Yes… sure… yes… You are absolutely right”.

Podobnie wyglądała rozmowa w cztery oczy z wiceprezydentem Joe Bidenem w październiku ub.r. Kaczyński opowiadał mu m.in. o stosunku Rosji do byłych krajów bloku sowieckiego. Biden kiwał głową i powtarzał: „I am not naive, Mr. President.

I am not naive” („Nie jestem naiwny”).

Lech Kaczyński zawsze mówił o całym regionie. Zawsze mówił o solidarności.

Wywiad dla „Kuriera Wileńskiego”, 9 września 2006 r.:

„Jeżeli chodzi o strategiczne cele Polski, to my chcemy realizować je z Litwą nawet wtedy, kiedy Litwa nie leży bezpośrednio na szlakach z tym związanych. Jako przykład: dostarczanie do Europy, a także do naszych dwóch państw gazu i ropy z krajów leżących głęboko na południowy wschód od Polski. Mimo że Litwa jest tu trochę z boku, my uważamy, że jest w naszym interesie, żeby i wasz kraj też z tego korzystał, aby brał udział w rokowaniach”.

Wywiad dla rumuńskiego dziennika „Romania Libera”, 14 lutego 2007 r.:

„Pragniemy, by dystans pomiędzy naszymi krajami a pierwszymi krajami Unii Europejskiej został jak najbardziej zmniejszony. (…) W tym celu powinniśmy pracować wspólnie. (…) Jeżeli mowa o strategii lizbońskiej, to walczmy wspólnie, by nas nie zostawiono gdzieś na uboczu. (…) Jest również problem zatrudnienia personelu z Rumunii i Polski w instytucjach Unii Europejskiej. Mam tu zresztą na myśli nie tylko obywateli naszych dwóch państw, ale także Bułgarów i Litwinów czy obywateli innych nowych krajów członkowskich Unii”.

Wywiad dla „Newsweeka”, 18. sierpnia 2008 r.: (tydzień po wojnie rosyjsko-gruzińskiej)

„Prezydent Sarkozy miał (…) obowiązek podjąć inicjatywę [rozmów z władzami rosyjskimi], ale byłoby lepiej dla Unii i dla Polski, a sądzę, że także dla Gruzji, gdyby to skonsultował. (…) Sarkozy powinien zdać sobie sprawę, że Unia to nie tylko Francja, Niemcy i czasem Wielka Brytania. Wspólnota ma istotnych członków w Europie Środkowej. Jeśli Unia ma istnieć, dobrze działać, nie może nie uwzględniać tej części Europy”.

Wywiad dla „Gazety Wyborczej”, 10 stycznia 2009 r.:

„Takie kraje jak Ukraina, Gruzja, Azerbejdżan zostały przez historię pokrzywdzone i należy im to wyrównać. Są także cele pragmatyczne związane z tranzytem ropy i gazu. To była podstawa mojej inicjatywy krakowskiej [szczytu prezydentów Polski, Ukrainy, Gruzji, Litwy, Azerbejdżanu i przedstawiciela prezy- denta Kazachstanu]. (…) Nigdy nie myślałem o ropie i gazie znad Morza Kaspijskiego tylko dla zaspo- kojenia naszych potrzeb. Chodzi o dostawy do Europy”.

Eurosceptyczna karykatura

Idealistyczna wizja Kaczyńskiego okazała się jednak zbyt archaiczna dla większości przywódców zachodnich. Dla Niemiec i Francji upór polskiego prezydenta w sprawie przyjęcia Ukrainy i Gruzji do NATO był niezrozumiały i groźny, szczególnie w kontekście stosunków tych dwóch państw z Rosją. Dlatego też pogłębiało się rozczarowanie Kaczyńskiego europejskimi sojusznikami i i rosło jednocześnie jego zaangażowanie w negocjacje z USA w sprawie tarczy antyrakietowej.

Zachodnie stolice irytowała także zwłoka Kaczyńskiego w procesie ratyfikacji traktatu lizbońskiego, nie mogły bowiem pojąć, że ktoś, w imię europejskiej solidarności właśnie, chce najpierw uszanować suwerenną decyzję Irlandczyków.

Kaczyński wielokrotnie powtarzał, że należy kontynuować proces rozszerzania UE, a drzwi do Europy powinny pozostać otwarte. W artykule napisanym w lipcu 2006 r. dla dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung” wspólnie z ówczesnym prezydentem Litwy Valdasem Adamkusem, znajdziemy zalążki późniejszej idei Partnerstwa Wschodniego: „Za nieodzowne uważamy poszukiwanie rozwiązań i mechanizmów, które włączałyby stopniowo kraje aspirujące do członkostwa w UE w system acquis communautaire, na przykład w ramach projektów właściwych dla europejskiej polityki sąsiedztwa. Wprowadzając te kraje (…) w strefę unijnych mechanizmów i interakcji, przyczynimy się do przyspieszenia w nich procesu transformacyjnego”.

Tu także jednak Kaczyński zderzał się ze ścianą obojętności lub wręcz niechęci ze strony liderów innych państw Unii. Stąd jego frustracje, stąd przejaskrawione, czasami nieprzemyślane wypowiedzi, które z miejsca podchwytywały zachodnie media, malując przez cztery lata tę samą karykaturę „eurosceptycznego” prezydenta RP.

Któż dzisiaj pamięta te oto słowa:

Wywiad dla „Irish Times”, 16 lutego 2007 r.:

„Uważam, że UE jest przykładem ogromnego sukcesu, nawet dla Polski i to mimo że jesteśmy członkiem od niespełna trzech lat”.

Przemówienie na Westerplatte, 1 września 2009 r.:

„Sojusz europejski jest i będzie potrzebny. Unia Europejska to bardzo interesujący eksperyment w dziejach ludzkości, ale i zakończony sukcesem. Warunkiem była wspólnota zasad i rezygnacja z imperialnych marzeń”.

Owszem, Lech Kaczyński był w polityce zagranicznej romantykiem, ale nie były mu obce reguły Realpolitik. Był bardzo twardym negocjatorem, co pośrednio przyznawali niemal wszyscy zachodni przywódcy w kondolencjach wysyłanych po katastrofie w Smoleńsku.

Wiedział, że nie da się stworzyć silnego, trwałego bloku państw Europy Środkowo-Wschodniej, jeśli nie załatwi się kilku spraw z przeszłości. Podczas uroczystości na Westerplatte przeprosił Czechów za zajęcie Zaolzia, jednym tchem kreśląc historyczną paralelę z wydarzeniami w Gruzji: „My do swoich grzechów przyznać się potrafimy (…). Naruszenie integralności Czechosłowacji było błędem. Naruszenie integralności jest złem także dzisiaj. Mieliśmy okazję się o tym przekonać w zeszłym roku” – mówił.

W Pawłokomie, w obecności prezydenta Wiktora Juszczenki, Lech Kaczyński pochylił głowę nad ofiarami polskich represji na Ukraińcach. W tym samym czasie unikał bezwarunkowego potępienia zbrodni ukraińskich na Wołyniu, nie zważając na krytykę ze strony środowisk kresowiaków (a także „Rzeczpospolitej”).

W przypadku sporu wokół pisowni polskich nazwisk na Litwie także zachowywał daleko posunięty umiar. We wspomnianej rozmowie z „Kurierem Wileńskim” mówił m.in. : „Sprzecznych interesów mamy niewiele. (…) My byśmy chcieli, żeby polepszyła się sytuacja szkół polskich na Litwie. Jest także sprawa pisowni nazwisk. Bo to jest taki litewski obyczaj. Ja mam bliskich przyjaciół Sienkiewiczów pochodzących z Litwy – Tatarów litewskich. W czasie wojny nazywali się Sienkieviciusami. Ja nie widzę powodów, dlaczego tak miałoby być. No, ale widocznie Litwini tak to widzą i trzeba na ten temat rozmawiać”.

My mówimy nie!

Tbilisi, plac Rustawelego, 12 sierpnia 2008 r.:

„Jesteśmy po to, żeby podjąć walkę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nasi sąsiedzi pokazali twarz, którą znamy od setek lat. Ci sąsiedzi uważają, że narody wokół nich powinny im podlegać. My mówimy nie!”.

Adam Michnik, „Gazeta Wyborcza”, 10 września 2008 r.:

„Niesłychanie wysoko oceniam podróż prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Tbilisi. Pierwszy raz poczułem się dumny z tego, że prezydent mojego państwa w tak godny sposób, a zarazem tak zgodny z polskim i moim wyobrażeniem etosu wolności, honoru, tradycji historycznej i rozumu politycznego dał temu wyraz w Gruzji. Kaczyński zrobił maksimum tego, co mógł w tym momencie zrobić. Była to sytuacja nadzwyczajna, bo bombardowano gruzińskie miasta. W takiej sytuacji należy szukać nadzwyczajnych odpowiedzi. I Kaczyński ją znalazł”.

Ten obraz pozostanie na zawsze w mojej pamięci: Lech Kaczyński, rozchełstany, zmęczony, ale buńczuczny. Drobny mężczyzna, stojący na tle dużo wyższych przyjaciół: Saakaszwilego, Juszczenki i prezydenta Estonii Toomasa Hendrika Ilvesa. Mały, polski rycerz, który przez kilka minut był Napoleonem, Dalajlamą, Mandelą, Ronaldem Reaganem i marszałkiem Piłsudskim w jednej osobie.

Żegnaj, romantyku.

Plus Minus
„Posłuchaj Plus Minus". Jędrzej Bielecki: Jak Donald Trump zmieni Europę.
Plus Minus
„Kubi”: Samuraje, których nie chcielibyście poznać
Plus Minus
„Szabla”: Psy i Pitbulle z Belgradu
Plus Minus
„Miasto skazane i inne utwory”: Skażeni złem
Plus Minus
„Sniper Elite: Resistance”: Strzelec we francuskiej winnicy