Przez ćwierć wieku jej obecności w świecie glamour zabłysły i zgasły dziesiątki gwiazd. W świecie, który wypala kariery szybciej, niż je tworzy, 38-letnia Kate Moss wytrwała i pozostaje jedną z trzech najlepiej opłacanych top modelek na świecie. Według magazynu „Forbes" zarabia 10 milionów dolarów rocznie. Żadna z jej koleżanek nie pozowała tylu światowym fotografom, nie miała tylu kampanii reklamowych, tylu okładek, co ona. 30 okładek samego tylko brytyjskiego „Vogue'a"!
Kate Moss cały czas jest na szczycie. W amerykańskim wydawnictwie Rizzoli właśnie ukazał się album z jej najlepszymi zdjęciami. Jedno zdobi okładkę grudniowego wydania magazynu „Vanity Fair". W środku wywiad, którego modelka udzieliła długoletniemu przyjacielowi, dziennikarzowi Jamesowi Foxowi. Dotąd milcząca, jak przystało na gwiazdę niemego przemysłu, jakim jest moda, teraz opowiada o swoim życiu, pracy, rozstaniu z Johnnym Deppem. Czy szczerze?
Jak twierdzi – nigdy nie brała kokainy, nie miała anoreksji, wstydziła się, gdy na początku swej kariery pozowała do rozbieranej sesji dla kampanii Calvina Kleina. Nigdy nie balowała. Ani słowa o szalonych imprezach w Ritzu, o których huczało całe środowisko mody. Żyła tylko pracą. Jednak trzeba przyznać, że nawet po największych imprezowych maratonach Moss punktualnie stawiała się rano do pracy.
„Modelowanie to praca. Ludzie zapominają, że ja chodzę do pracy – mówi. – Zapominają, że Coleridge House (dom, w którym mieszka obecnie, kupiony za 13 milionów dolarów) kupiła córka agenta biura podróży i barmanki z Croydon, miejsca, które kiedyś Richard Burton określił jako koszmarne bezkształtne przedmieście. Nawet moja mama nie wierzy, że ciężko pracuję".
Co za magia jest w tej dziewczynie, która potrafi wcielić się w każdą rolę – od niewinnej panienki po drapieżną punkówę?
Wszyscy, którzy z nią pracowali, przyznają, że ma w sobie coś nieujarzmionego, niezależnego, coś, co przyciąga uwagę. Praca modelki jest w zasadzie bierna. Ale ona swoją buntowniczością każdemu zdjęciu nadaje osobisty rys.