Zabić ducha

Polityczna funkcja wojennych gwałtów i przemocy wobec kobiet to nie wymysł zachodnich feministek.

Aktualizacja: 28.06.2008 03:02 Publikacja: 28.06.2008 02:26

Pacjentka szpitala w Bukavu na wschodzie Konga, który specjalizuje się w opiece nad ofiarami gwałtów

Pacjentka szpitala w Bukavu na wschodzie Konga, który specjalizuje się w opiece nad ofiarami gwałtów, dokonywanych masowo przez oddziały rządowe i rebeliantów bezustannie walczących o ten region

Foto: Fotolink

Dzieci kobiet zgwałconych przez Serbów w czasie wojny w Bośni mają dziś po kilkanaście lat. Zaczynają zadawać pytania o swoje matki i ojców. Techniki odpowiedzi bywają różne. Stosunkowo najłatwiej mają wychowawcy w domach dziecka, którzy po prostu tłumaczą dzieciom, że matki wyjechały za granicę, co często jest zresztą prawdą. Trudniej jest rodzicom, którzy adoptowali dzieci urodzone w wyniku gwałtu.

W niedawno powstałym bośniackim filmie dokumentalnym „Chłopiec z filmu wojennego” 12-letni Alen Muhic, adoptowany przez rodzinę muzułmanów w Gorażde, opowiada, jak inne dzieci drażniły się z nim, złośliwie wypominając, że nie jest synem swoich rodziców. Jego nowy ojciec wziął go na kolana i powiedział prawdę. Chłopiec przeszedł piekło, podejmował na przemian próby samobójstwa i kontaktu ze swoją biologiczną matką, która nie chciała mieć z nim nic wspólnego.

W najgorszej sytuacji są kobiety, które zatrzymały dzieci i próbują je wychować. Pozbawione mężów, żyją zwykle w beznadziejnych warunkach materialnych i rzadko mogą liczyć na pomoc społeczną. W tradycyjnym społeczeństwie, takim jak bośniackie, zgłaszanie gwałtu przez kobietę jest niemal nie do pomyślenia, a zgłaszanie go kilka czy kilkanaście lat po wydarzeniu budzi podejrzenie władz, że chodzi o próbę wyłudzenia pieniędzy. Wiele kobiet w takiej sytuacji zmuszonych jest oddawać do domów opieki dzieci, które – wbrew dramatycznym okolicznościom ich narodzin – kochają i chcą wychować.

Nikt nie wie, ile dzieci urodziło się w wyniku gwałtów popełnionych – jak ocenia ONZ – na 20 tysiącach kobiet w czasie wojny w byłej Jugosławii. Większość ofiar to Bośniaczki, większość sprawców – Serbowie. Nikt również nie wie, ile matek zdecydowało się na aborcję lub zabicie swoich dzieci po urodzeniu, choć raport UNICEF sprzed trzech lat – pierwsza tego typu próba spojrzenia na położenie dzieci urodzonych w wyniku gwałtów wojennych – wskazuje, że takich wypadków mogło być bardzo dużo. Bośnia i inne kraje byłej Jugosławii kilkanaście lat po wojnie zaczynają normalnie funkcjonować, jednak dla tysięcy kobiet i ich dzieci wojna nigdy się nie skończy, na zawsze pozostaną ofiarami zbrodni, której nie da się wymazać z pamięci, zbrodni, która zabija coś najcenniejszego w człowieku – jego ducha.

Przed kilkoma dniami Rada Bezpieczeństwa ONZ jednogłośnie uznała gwałt za rodzaj „taktyki wojennej”. Sformułowanie to brzmi nieco cudacznie, ale w praktyce oznacza, że wspólnota międzynarodowa traktuje gwałt jako element wojny stosowany celowo do „upokorzenia, zdominowania, zastraszenia, rozproszenia lub wypędzenia członków wspólnoty albo grupy etnicznej”.

W opinii wielu obrońców praw człowieka jest to przełom nie tylko prawny, ale przede wszystkim obyczajowy. Prawny – bo daje konkretne narzędzia do ścigania sprawców gwałtów wojennych i jasno określa ten akt jako środek przemocy, którego cele są znacznie szersze niż cele indywidualnego gwałtu na kobiecie. Jak ujęła to Karin Wachter z organizacji Międzynarodowy Komitet Pomocy, gwałt jako narzędzie wojny służy „zaprowadzeniu dominacji za pomocą terroru seksualnego”. Jako taki gwałt jest również niezwykle skutecznym narzędziem, bo rzeczywiście rozbija wspólnoty, doprowadzając kobiety do choroby albo śmierci, a na koniec zwykle do opuszczenia rodzimej miejscowości. A przecież gdy nie ma kobiet, nie ma wspólnoty.

Czy przyjęcie rezolucji będzie również przełomem obyczajowym, trudniej ocenić. W większość kultur gwałt jest dziś rzeczą niedopuszczalną, a jednocześnie traktowaną jako naturalny element wojny, który sam w sobie nie stanowi oddzielnego problemu. W wielu tradycjach gwałt na kobietach podbitego kraju czy narodu uznawany był od wieków za rutynową część podboju, a ciało kobiety było po prostu łupem wojennym. Gwałcili na potęgę starożytni Grecy i Rzymianie, Stary Testament pełen jest opisów gwałtów na podbitych plemionach, przez całą erę nowożytną – od średniowiecza do współczesności – gwałty, zniewalanie kobiet, a niekiedy przymuszanie ich do poślubiania gwałciciela, który stawał się jednocześnie jej właścicielem, były na porządku dziennym.

Tak było i jest nadal. Kraje takie jak Kongo czy Sudan, gdzie gwałty są po prostu częścią techniki wojny prowadzonej w celu wyniszczenia grup ludności, pokazują, że w tej dziedzinie nic się nie zmienia. Historia wojny w byłej Jugosławii dowodzi natomiast, że stosowanie gwałtów jako metody upokorzenia i zdominowania innych nie jest wymysłem „barbarzyńców” i „dzikusów”, lecz może się wydarzyć w naszych czasach w rozwiniętym kraju Europy.

Jeden z najbardziej wstrząsających opisów systematycznych gwałtów dokonywanych przez żołnierzy w XX wieku zawiera wydana przed sześciu laty książka brytyjskiego historyka Anthony’ego Beevora „Berlin. Upadek 1945”. Autor opisuje szczegółowo zachowanie radzieckich żołnierzy wkraczających na tereny Niemiec. Według jego ocen Rosjanie zgwałcili od 95 do 130 tysięcy kobiet w samym Berlinie. Około 10 tysięcy zmarło bezpośrednio lub pośrednio w wyniku gwałtów, najczęściej popełniając samobójstwo.W całych Niemczech żołnierze radzieckiej armii zgwałcili około 2 milionów kobiet – jak dowodzi Beevor – nie tylko Niemek, ale również Polek, Rosjanek, a nawet Żydówek oswobadzanych z obozów koncentracyjnych. Kobiety, które trafiły wcześniej do niemieckiej niewoli, były uznawane za część łupu wojennego, a ich narodowość czy status nie miały dla czerwonoarmistów znaczenia.

„Rosyjscy żołnierze uważali, że skoro wyzwalają Europę, to wolno im robić, co chcą” – pisał Beevor. I mieli na to placet samego Stalina, nie tylko zresztą na gwałcenie Niemek, ale również kobiet z państw sojuszników III Rzeszy: Węgier, Rumunii i Chorwacji. Gdy jugosłowiański komunista Milovan Djilas zaprotestował przeciwko zachowaniu Rosjan w Chorwacji, Stalin odpowiedział mu: „Czy pan nie rozumie, że żołnierz, który przeszedł tysiące kilometrów w krwi, ogniu i śmierci, musi mieć okazję do zabawy z kobietą?!”.

Rosjanie nie byli karani za gwałty, a niekiedy byli do nich wręcz zachęcani przez dowództwo. Orgia ludzi radzieckich w Berlinie trwała przez prawie dwa lata, do początku 1947 roku. W latach 1945 – 1948 co roku 2 miliony kobiet w Niemczech przeprowadzało nielegalną aborcję, a poziom strachu wśród Niemek był taki, że większość nie wychodziła z domów i przetrzymywała swoje córki w ukryciu. Dramatycznie brzmią fragmenty książki, w których autor opisuje np. zachowanie matek, które, chcąc ochronić własne córki, wyjawiały miejsce ukrycia innych.

Anthony Beevor, dla którego badania te stały się także dramatycznym osobistym przeżyciem, próbuje znaleźć jakieś oparte na logice wytłumaczenie barbarzyństwa czerwonoarmistów, jednak w tym wypadku, jak powiedział, tłumaczenie zachowań kontekstem historycznym czy chęcią odwetu nie wytrzymuje krytyki. „Teza, że wszyscy mężczyźni są potencjalnymi gwałcicielami, zawsze wydawała mi się bezsensowna, jednak po napisaniu tej książki dochodzę do wniosku, że jeśli w grupie mężczyzn dysponujących bronią załamuje się wojskowa dyscyplina, to żołnierze ci po dwóch – trzech latach na wojnie tracą cechy ludzkie i owszem – stają się potencjalnymi gwałcicielami” – powiedział Beevor w jednym z wywiadów.Brytyjska książka została uznana w Rosji za atak na honor radzieckich żołnierzy. Autora oskarżano o kłamstwa, a jego rosyjscy krytycy dowodzili, że nawet jeśli dochodziło do pojedynczych aktów gwałtu, to nie miały one charakteru systemowego albo w ogóle nie były gwałtami, tylko związkami „wyzwolicieli” z „wyzwalanymi kobietami” lub z prostytutkami. Kobiety w tej interpretacji nie występowały w roli ofiar, lecz przyzwalających kochanek.

Rok po książce Beevora w Niemczech wznowiono, wydany pierwszy raz w latach 50., wstrząsający anonimowy pamiętnik niemieckiej kobiety pt. „Kobieta w Berlinie”. Były to zapiski ofiary zbiorowych gwałtów, która, aby przetrwać, związała się z oficerem, co nie uchroniło jej przed dalszymi atakami Rosjan.

Obie książki wywołały w Niemczech dramatyczna falę wspomnień tamtego okresu i pierwszy raz od czasów wojny skłoniło wiele kobiet do podzielnia się swoimi przeżyciami. Najbardziej znana ofiara wojennych gwałtów dokonanych przez czerwonoarmistów, żona byłego kanclerza Niemiec Hannelore Kohl (została zgwałcona przez Rosjan wraz z matką w wieku 12 lat), nie doczekała wydania obu pozycji – popełniła samobójstwo w 2001 roku.

Gwałty Rosjan w Niemczech po II wojnie Światowej czy Japończyków w Chinach w latach 1937 – 1938 (ocenia się, że po zajęciu ówczesnej stolicy Republiki Chin Nankingu Japończycy zgwałcili 20 tysięcy kobiet) były przerażającymi, ale jednak ograniczonymi w czasie do kilku czy kilkunastu miesięcy aktami absolutnego barbarzyństwa. Dziś istnieją na świecie całe obszary, gdzie gwałt jest trwającym długie lata doświadczeniem mieszkających tam kobiet. Najbardziej dramatyczna sytuacja występuje obecnie w dwóch krajach: Sudanie i Kongu, zwłaszcza we wschodniej części kraju, gdzie ciągle toczy się regularna wojna domowa.

W Sudanie sytuacja jest o tyle lepsza, że przynajmniej część ludności mieszka w obozach. Jednak rzadko chroni to przed atakami bojówek zawłaszczających tereny i grupy ludności. Specyficzną cechą przemocy na tle seksualnym w Sudanie jest jej kontekst rasowy. Arabowie często gwałcą czarne kobiety po to, by rodziły arabskie dzieci, bo Murzyni traktowani są jak ludzie drugiej kategorii. Dramatyzm sytuacji pogłębia fakt, że kobiety, które przyznają się do gwałtu, często stają przed sądem za praktykowanie seksu pozamałżeńskiego. Za to przestępstwo według prawa islamskiego w Sudanie grozi kara chłosty, a nawet ukamienowanie.

Jeszcze bardziej przerażająca sytuacja występuje w Kongu. Według ONZ w samej prowincji South Kivu w roku 2006 zarejestrowano 27 tysięcy aktów gwałtu. Ta liczba jest ułamkiem wszystkich gwałtów w kraju, w którym teoretycznie w 2003 roku zakończył się najbardziej krwawy konflikt od czasów II wojny Światowej – zginęło w nim prawie 3,5 miliona ludzi. Piszę „teoretycznie”, bo od rozejmu podpisanego przed pięciu laty kolejne 2 miliony ludzi straciło życie, a gwałt i inne akty przemocy stały się udziałem tysięcy kobiet. Organizacja humanitarna Lekarze bez Granic podaje, że 75 procent przypadków gwałtów, z jakimi ma do czynienia na całym świecie, ma miejsce właśnie we wschodnim Kongu. Ich ofiarą pada tam około 40 kobiet dziennie.

W 2006 roku w Kongu odbyły się wybory, jednak nie wpłynęło to znacząco na sytuację na wschodnim pograniczu kraju. W wojnie biorą udział wojska rządowe, co najmniej trzy kongijskie frakcje rebelianckie i odziały partyzanckie z krajów sąsiednich, zwłaszcza z Rwandy. Wszystkie dopuszczają się masakr ludności, a według ONZ w gwałtach specjalizują się zwłaszcza siły rządowe i oddziały tzw. rastas. Pochodzą oni z Rwandy i stanowią niedobitki Hutu, którzy w 1994 roku dokonali rzezi Tutsi. Według zeznań ofiar rastas mieszkają w buszu, napadają na kongijskie wsie i dokonują najbardziej barbarzyńskich aktów przemocy, gwałcąc, paląc ludzi żywcem albo rąbiąc na kawałki każdego, kto stanie im na drodze.Kongijczycy odrzucają oskarżenia wysuwane czasem przez międzynarodowych obserwatorów, że masowe gwałty są odbiciem kulturowych zwyczajów ich społeczeństwa, zwłaszcza absolutnej dominacji mężczyzn nad kobietami. Ich zdaniem epidemia gwałtów zaczęła się dopiero w połowie lat 90. po przebiciu się do kongijskich lasów tysięcy Hutu z Rwandy i wybuchu wojny domowej, a dopiero dziś przybrała monstrualne rozmiary. Gwałt traktowany jest przez wszystkie strony konfliktu jako metoda zastraszania, kontrolowania i przeciągania na swoją stronę miejscowej ludności.

Międzynarodowi obserwatorzy zauważają także, że gwałt w Afryce staje się w ostatnich latach nie tylko bronią wojskowych. Podczas niedawnych zamieszek w Kenii i obecnych w Zimbabwe aktom terroru i zastraszania dokonywanym przez cywilów towarzyszyły nierzadko gwałty i inne akty przemocy seksualnej. W Kenii były one przede wszystkim elementem czystek etnicznych, zmuszania kobiet do opuszczenia ich domów, a w Zimbabwe stosowane są jako metoda zastraszania przeciwników politycznych prezydenta Mugabe.

Ostatnim niezwykle niepokojącym zjawiskiem związanym z rozprzestrzenianiem się gwałtów i aktów przemocy na tle seksualnym były głośne oskarżenia pod adresem personelu ONZ w krajach Afryki ogarniętych wojną i nędzą. Według raportów mediów z roku 2005 kontrolerzy ONZ stwierdzili np. 68 przypadków gwałtów, pedofilii i zmuszania do prostytucji miejscowych kobiet przez personel ONZ stacjonujący w Kongu. Wśród oskarżonych znaleźli się wojskowi z Maroka, Pakistanu i Tunezji. Cała afera mocno podważyła wiarygodność i tak mało skutecznych działań ONZ w regionie.

Rezolucja ONZ sama w sobie nic nie zmieni. Przyjęta po trudnych negocjacjach z inicjatywy USA, tak jak każda inicjatywa ONZ może się rozmyć w interpretacjach stosowanych przez poszczególne kraje. Trudno sobie wyobrazić, by np. junta w Birmie czy rząd Sudanu specjalnie przejęły się konsekwencjami, jakie z niej wynikają. Jednak nie należy lekceważyć propagandowego charakteru rezolucji.

Jej konkretna wartość polega na tym, że zwraca uwagę na polityczną funkcję gwałtu i przemocy wobec kobiet, która czasem jest pomijana, a czasem traktowana jako wymysł zachodnich feministek. Historia wojen i konfliktów pokazuje, że gwałt bywa brutalnym narzędziem do realizowania celów politycznych, a w męskiej naturze są również mroczne zakamarki, których zwykle nie chcemy zgłębiać.

Zrozumienie tego, a zwłaszcza jednoznaczne postawienie się po stronie ofiary, może pomóc wszystkim, zwłaszcza pokrzywdzonym kobietom i ich dzieciom poczętym w wyniku gwałtu.

Dzieci kobiet zgwałconych przez Serbów w czasie wojny w Bośni mają dziś po kilkanaście lat. Zaczynają zadawać pytania o swoje matki i ojców. Techniki odpowiedzi bywają różne. Stosunkowo najłatwiej mają wychowawcy w domach dziecka, którzy po prostu tłumaczą dzieciom, że matki wyjechały za granicę, co często jest zresztą prawdą. Trudniej jest rodzicom, którzy adoptowali dzieci urodzone w wyniku gwałtu.

W niedawno powstałym bośniackim filmie dokumentalnym „Chłopiec z filmu wojennego” 12-letni Alen Muhic, adoptowany przez rodzinę muzułmanów w Gorażde, opowiada, jak inne dzieci drażniły się z nim, złośliwie wypominając, że nie jest synem swoich rodziców. Jego nowy ojciec wziął go na kolana i powiedział prawdę. Chłopiec przeszedł piekło, podejmował na przemian próby samobójstwa i kontaktu ze swoją biologiczną matką, która nie chciała mieć z nim nic wspólnego.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał