Polakom najbliższe jest państwo minimum, a nie państwo maksimum. Szczególnie gdy władza nie umie sprawnie decydować, a chciałaby wiele kontrolować. Stąd popularność rządów PO. Polacy uważają, że dobrze sobie radzi. Byli wystarczająco inteligentni, nawet błyskotliwi, skoro jako pierwsi obalili komunizm. Rozpoczęli proces, który wyzwolił Europę. I mimo leniwych polityków nie stracili wigoru. Ważne jest więc, żeby mieli rządy, które to doceniają. Rozwój kraju zawdzięczamy przedsiębiorczym inicjatywom i umiłowaniu samodzielności obywateli w znacznie większym stopniu niż sprawczym działaniom rządów.
[b]A jeśli to nie wystarcza?[/b]
Problemem nie jest niedobór władzy, lecz brak rozumnych wizji. Gdy wszystko zaczyna zależeć od administracji państwowej bądź samorządowej, zaczynają się problemy. Choć nasze państwo nie jest już opresyjne, jest odbierane jako struktura, która przeszkadza, a nie pomaga obywatelom. A przecież są dziedziny, takie jak bliskie mi planowanie, w których rynek nie zadecyduje choćby o ładzie przestrzennym czy standardach estetycznych, w których mamy żyć. Tutaj władza publiczna jest niezastąpiona. Natomiast jej biurokratyczny aparat chciałby bronić dobra wspólnego zgodnie z zasadą: wszystko, co nie jest dozwolone, jest zabronione. To nonsens.
[b]Pana fioł na punkcie biurokracji jest znany.[/b]
Nie ja mam fioła, tylko fioł panuje. Pod jednym względem Polska się nie zmieniła i jest PRL-em: pod względem sposobu działania biurokracji. Społeczeństwo jest normalne. Ludzie uważają, że jeśli potrafią coś zrobić i jest to zgodne z prawem, władza nie powinna im przeszkadzać. Tymczasem władza nie nadąża za obywatelami i mówi: proszę poczekać, pan musi to uzgodnić, jeszcze tego nie skoordynowaliśmy u nas, nie sprawdziliśmy, czy wolno panu to zrobić…
[b]Jakim przywódcą jest pana zdaniem Donald Tusk?[/b]
Woli być bardziej miły niż skuteczny i skuteczny jest najbardziej w tym, że jest miły. Ale gdyby mnie pani spytała, czy jest lepszym premierem niż poprzedni, to odpowiedziałbym zdecydowanie: tak.
[b]Premierowi Kaczyńskiemu przynajmniej o coś chodziło.[/b]
Tuskowi też o coś chodzi. Niektóre rzeczy przeprowadza. A działa w znacznie trudniejszych okolicznościach gospodarczych niż rząd PiS.
[b]Ta zła koniunktura dopiero się zaczyna. Coś dobrego będzie z przywództwa Tuska?[/b]
Na razie jest tak, że rząd ma dobrą opinię. Jednocześnie społeczeństwo ma złą opinię o wywiązywaniu się z obietnic, które rząd złożył. Skoro rządy w Polsce nie są skuteczne i nie mają wizji Polski, z którą społeczeństwo silnie by się identyfikowało, to wybieramy mniejsze zło.
[b]To premier Tusk jest pana zdaniem mniejszym złem?[/b]
Tusk jest względnie dobrym premierem, gdy Kaczyński okazał się bezwzględnie złym. Mamy wybór między denerwującym, narzucającym się i obsesyjnym rządem Jarosława Kaczyńskiego a przyjaznym, choć nieskutecznym, rządem Tuska. Kaczyński nie zrobił zresztą tego, co zapowiadał. Jego diagnoza była i jest błędna. Nie dlatego jest źle, że jest korupcja, tylko dlatego jest korupcja, że władza źle rządzi. Kaczyński, chcąc dokonać sanacji władzy, szukał ludzi nieuczciwych i układów. Chciał osiągnąć sukces przez konsekwentne usuwanie kolejnych grzeszników.
[b]Chyba słusznie?[/b]
Nie. Wszędzie, gdzie są biurokratyczne blokady, rodzi się korupcja. Jak głosiło powiedzenie z minionej epoki: łapówka to jest ostatni ludzki odruch na drodze do budowy komunizmu.
[b]Nie bardzo rozumiem tę licentia poetica.[/b]
Łapówka jest ostatnim odruchem samoobrony społeczeństwa, gdy jego energia i inicjatywa jest blokowana przez władzę dążącą do zbudowania raju uczciwych.
[b]To brzmi jak rozgrzeszenie łapówkarstwa.[/b]
Żadne rozgrzeszenie. Jeżeli człowiek działa w środowisku chorym – a chore jest środowisko administracji, która nie podejmuje decyzji – powstają obiektywne warunki do korupcji. Poseł Palikot jest twórcą skądinąd istotnej inicjatywy „Przyjazne państwo”. Uważam jednak za błędne założenie, że jeśli zliberalizuje się prawo, a nie wyda walki nawykom administracji, to państwo stanie się życzliwe obywatelom. Urzędnik przyzwyczajony do samowoli, do tego, że może zawsze przyblokować aktywność obywatela, będzie go pytał o grupę krwi, zanim go wysłucha.
[b]Dlaczego akurat o grupę krwi?[/b]
Bo w czwartki będzie załatwiał tych z grupą B, a na przykład w piątki z grupą A – innych nie wpuści za drzwi. Stosowny regulamin wydrukuje sobie gmina czy dzielnica na powielaczu. I urzędnik – nadal mając opisywane przeze mnie zwyczaje – będzie zawsze hamował obywatela.
[b]Zostawmy już na boku biurokrację. Dzisiaj mamy znacznie bardziej skomplikowaną sytuację polityczną niż rok wcześniej. Dwa najważniejsze ośrodki władzy w Polsce bezpardonowo ze sobą rywalizują i nawzajem się blokują.[/b]
Powstało dwugłowe monstrum. Konstytucja na tę kłótliwość nie pomoże. Charakterologiczna niezdolność do rozmowy przy jednym stole. To lekkomyślne w kontekście polityki zagranicznej i presji rosyjskiego imperializmu. Wcześniej w polityce zagranicznej udawało się utrzymać porozumienie, nawet przy kohabitacji z prezydentem Kwaśniewskim. Teraz z niepokojem obserwuję, jak obie strony, motywowane wyłącznie ambicjami, okazują się niezdolne do współpracy nawet tam, gdzie ta współpraca i podział ról naturalnie się rysowały.
[b]Bo oba ośrodki mają taki sam cel: wygrać wybory prezydenckie. A to oznacza chyba totalną sprzeczność interesów?[/b]
Cel ich działań powinien być zupełnie inny – wzmacnianie pozycji i bezpieczeństwa Polski. Nie mam ani litości, ani tolerancji dla takich zachowań. Z niesmakiem obserwowałem przepychanki w sprawie tarczy antyrakietowej. Stronom chodziło tylko o to, by pokazać, kto lepiej postępował, kto lepiej negocjował. Wszystko odbywało się w warunkach wielkiego dyplomatycznego blamażu. I może się jeszcze okazać, że przegraliśmy walkę z czasem i minęliśmy się z koniunkturą. Przykład tarczy potwierdza ważną zasadę, że czas jest pieniądzem polityki. Jeśli rozwiązania przyjdą za późno, jak w kwestii reformy zdrowia, to stracimy wszyscy. Właśnie to jest minimum myślenia państwowego, z którego obie strony konfliktu należy rozliczać.
[b]Jestem pesymistką, jeśli chodzi o to minimum myślenia państwowego u naszych polityków.[/b]
W amerykańskich szkołach średnich za pomocą różnych technik uczą młodych ludzi, by być właściwym człowiekiem we właściwym czasie i na właściwym miejscu. Mam poczucie, że ludzie aspirujący do władzy w Polsce po prostu o tym nie wiedzą ze względu na brak edukacji w tym zakresie, gdy byli jeszcze nastolatkami. W Polsce można zostać prezydentem, nie lubiąc tego, co się robi. Notabene, można mieć tysiące zastrzeżeń do prezydenta Kwaśniewskiego, ale było widać, że lubi to, co robi, lubił zdobywać dla Polski życzliwość, reprezentować ją, pracować z ludźmi i pozyskiwać ich sympatię. Mam wrażenie, że prezydent Kaczyński tego nie lubi.
[b]A premier?[/b]
Tusk najłatwiej akceptuje polityków, którzy nikomu nie przeszkadzają. A premier musi przecież delegować kompetencje. Niepokoi mnie więc sytuacja, że ktoś chciał być ministrem obrony, a został ministrem kultury, a inny chciał być ministrem sprawiedliwości, a jest ministrem infrastruktury. W związku z tym ci ministrowe nie lubią tego, co robią. I efekt tego wszystkiego jest taki, że Polską rządzą ludzie, którzy nie mają serca do roboty, do której się wzięli. Ja lubię rządzić po to, aby coś tworzyć. Wydobywać rzeczy i myśli z niebytu. I pewnie dlatego nie ma mnie wśród nich. Władza dla władzy mnie nie interesuje.
[ramka][srodtytul]Czesław Bielecki [/srodtytul]
Architekt, publicysta, działacz społeczny. W 1984 r. założył pracownię architektoniczną „Dom i Miasto”. Działał w opozycji demokratycznej, publikował w prasie podziemnej jako Maciej Poleski. Był doradcą w rządzie Jana Olszewskiego. Współzakładał Ruch Stu, w Sejmie III kadencji był przewodniczącym Komisji spraw zagranicznych. Zainicjował powołanie Muzeum Komunizmu w Warszawie.[/ramka]