Macron nie pomoże swemu Amiens

Amiens, jak nasza Łódź, bardzo długo była ogromnym ośrodkiem tekstylnym. Dzieci nie musiały kończyć szkół, bo wiadomo było, że i tak dostaną pracę. Dziś po przędzalniach nie ma śladu, ale dawna mentalność pozostała. Francuzom wciąż się wydaje, że miejsce w samym centrum globalnej gospodarki po prostu im „się należy".

Aktualizacja: 21.12.2018 11:03 Publikacja: 20.12.2018 23:54

Kampania wyborcza, kwiecień 2017, w przeznaczonych do zamknięcia zakładach Whirlpoola w Amiens pojaw

Kampania wyborcza, kwiecień 2017, w przeznaczonych do zamknięcia zakładach Whirlpoola w Amiens pojawia się Emmanuel Macron. Swemu rodzinnemu miastu na razie nie pomógł stanąć na nogi, a teraz, gdy pod naciskiem protestów „żółtych kamizelek” wycofuje się z planu ambitnych reform, będzie o to jeszcze trudniej

Foto: Forum

Emmanuel Macron nie jest jedynym znanym politykiem, który wywodzi się z Amiens. Wszyscy we Francji wiedzą też, kim jest François Ruffin, organizator ruchu protestów „Nuit debout" z 2016 r. i reżyser filmu dokumentalnego „Merci Patron!" („Dziękuję, szefie!"), poświęconego losom robotników fabryk przenoszonych za granicę, a dziś jeden z przywódców radykalnej lewicowej partii Francja Niepokorna.

Choć Ruffin jest tylko dwa lata starszy od Macrona i chodził do tej samej co prezydent szkoły jezuitów „La Providence", w czasach, gdy mieszkali w Amiens, to nigdy się nie poznali.

– To był inny świat. Z jednej strony zamożna burżuazja, z drugiej ludzie, którzy co miesiąc mają trudności ze związaniem końca z końcem – mówi „Plusowi Minusowi" Jean-Marc Chevauché, zastępca redaktora naczelnego głównej gazety regionu, „Le Courrier Picard". – Także i dziś nikt się nie identyfikuje z Macronem. Gdyby przeszedł się po ulicach naszego miasta, wcale nie witano by go z otwartymi ramionami – dodaje.

Ale Macron do 120-tysięcznego Amiens przyjeżdża bardzo rzadko. Co prawda to tu 6 kwietnia 2016 r. ogłosił powstanie ruchu En Marche!, który rok później wyniósł go do Pałacu Elizejskiego. Tak się jednak robi zawsze, aby pokazać, że to inicjatywa oddolna, a nie kolejny przekręt paryskich elit. Ale już na stulecie bitwy pod Amiens, jednego z kluczowych francuskich zwycięstw I wojny światowej w sierpniu 1918 r., prezydenta nie było: przyznał, że nie będzie z powodu czegoś takiego przerywał wakacji. A gdy w listopadzie tego roku zmarł brat żony prezydenta Brigitte, Jean-Claude Trogneux, Emmanuel wpadł tylko na chwilę na uroczystości pogrzebowe.

Największa katedra świata

Nie ma drugiego przywódcy w demokratycznej Europie, który miałby tak wiele władzy, a przez to i obowiązków, jak prezydent Francji. Nie jest mu więc łatwo znaleźć chwilę na powrót do rodzinnego miasta, gdzie zresztą wciąż żyje i pracuje jego ojciec, lekarz, a rodzina żony nadal prowadzi najbardziej znany sklep z lokalną specjalnością – ciasteczkami „macarons". Ale taka przejażdżka nie byłaby dla Macrona czasem straconym. Właśnie w Amiens chyba najlepiej zrozumiałby, jak przez dziesięciolecia kumulował się ogromny potencjał frustracji, który w końcu znalazł ujście w ruchu „żółtych kamizelek" i storpedował wielkie plany prezydenta odgórnej reformy Francji i Europy.

Amiens spada z wysokiego konia. Już za czasów rzymskich było to miejsce strategiczne: główna ulica miasta to dawna Via Agrippa, droga prowadząca ze stolicy imperium do wysp brytyjskich. Tysiąc lat później w Amiens Piotr Pustelnik zainicjował pierwszą wyprawę krzyżową, zmieniając kierunek rozwoju świata. To także tu w XIII wieku powstała najpotężniejsza katedra średniowiecza (te w Sewilli i Mediolanie są co prawda nieco większe, ale dokończono je znacznie później). A w drugiej połowie XIX wieku, w oddalonej o 2 km najbogatszej dzielnicy miasta Henriville, gdzie znajduje się zresztą także dom Macronów, mieszkał i zmarł inny wielki wizjoner: Juliusz Verne.

– Przeniósł się tu na prośbę swojej żony. Ale czuł się u nas znakomicie. Niedaleko jest przecież morze, co pozwalało mu uprawiać największą pasję – żeglarstwo. Droga do Paryża też była nie za długa, a jednocześnie miał spokój, który pozwolił mu napisać największe powieści jak „Tajemnicza wyspa" czy „W osiemdziesiąt dni dookoła świata" – tłumaczy Christian Suteliffe, lokalny przewodnik.

Stoimy przed okazałą kamienicą z wieżyczką i globusem na szczycie, dziś muzeum Verne'a. Choć Pikardia, której Amiens jest stolicą, to dziś obok Pas-de-Calais najbiedniejsza historyczna prowincja Francji, a miasto zostało poważnie zniszczone przez Niemców w maju 1940 r., takich bogato zdobionych budynków w mieście ostało się wiele. Bo też położone między Paryżem i zamożną Flandrią Amiens samo było bardzo poważnym ośrodkiem przemysłu, przede wszystkim tekstylnego. Właśnie dlatego wszystkie budynki publiczne są tu duże: cytadeli, ratusza, prefektury czy muzeum regionalnego nie powstydziłyby się znacznie większe ośrodki, nawet Warszawa.

To było nie do utrzymania

Polska społeczność także korzysta dziś z tego wielkiego dziedzictwa: oddano jej do dyspozycji ogromny, neogotycki kościół św. Remigiusza, kolejną pamiątkę po czasach świetności miasta. Ale dziś Polacy występują tu w zupełnie innej roli niż swego czasu: nie ubogich imigrantów, którzy tylko marzą, aby stać się Francuzami, ale groźnych konkurentów, których kraj wysysa z Amiens ostatnie zakłady pracy.

24 stycznia ubiegłego roku, na trzy miesiące przed wyborami prezydenckimi, amerykański Whirlpool ogłosił zamknięcie w mieście fabryki produkującej pralki i suszarki. W regionie, w którym bezrobocie dotyka co czwartą osobę w wieku produkcyjnym, miało zniknąć przeszło 500 miejsc pracy. Sprawa nabrała takiego rozgłosu, że Emmanuel Macron, już po przejściu wraz z Marine Le Pen do drugiej tury wyborów, przyjechał do rodzinnego miasta 27 kwietnia.

– Wystąpił w roli „skazanego na prezydenturę", ale także profesora, który w ratuszu tłumaczył, że Francja musi najpierw radykalnie obniżyć koszty, postawić na nogi gospodarkę, zanim zacznie dzielić owoce wzrostu. To była wizja liberalno-socjalna, a nie socjalno-liberalna, w takiej dokładnie kolejności – podkreśla Christophe Barbier, znany komentator polityczny radia RTL.

Jednak tego dnia przesłanie Macrona, z pewnością dla ekspertów jak najbardziej słuszne, robotników Whirlpoola nie przekonało. Mieli innego rozmówcę: gdy przyszły prezydent rozmawiał z elitą miasta, na parkingu przed zakładami pojawiła się Le Pen.

– To, że Macron nie jest tutaj, nie spotkał się z załogą, jest sygnałem nieprawdopodobnej pogardy wobec tego, co przeżywają pracownicy Whirlpoola – grzmiała liderka Frontu Narodowego.

Jej słowa okazały się prorocze: półtora roku później to już nie kilkuset pracowników jednego zakładu, lecz setki tysięcy „żółtych kamizelek" w całym kraju, zbuntowało się przeciw reformom, których Francuzi nie rozumieją i które, rzecz jasna, nie mogły przynieść natychmiastowych efektów.

Bertrand Bellanger przeciera oczy ze zdumienia, gdy pokazuję mu zdjęcia Nowego Centrum Łodzi, futurystycznych biurowców powstających wokół dworca Łódź Fabryczna, jednego z najnowocześniej w Europie. To tu znienawidzony w Amiens Whirlpool otworzył centrum finansowe na Europę, Afrykę i Bliski Wschód. Nieopodal koncern ma też zakłady produkujące suszarki na cały kontynent – te same, które jeszcze niedawno powstały w Amiens.

– Ja to wszystko przeżywałem pięć lat temu – mówi na oko 40-letni pracownik ratusza. – Wtedy pracowałem w zakładach oponiarskich Goodyear na drugim końcu miasta. Koszty pracy były siedem razy wyższe niż w Polsce, a wydajność tylko dwa razy wyższa. To było nie do utrzymania – wspomina o produkcji, która w znacznej części została przeniesiona do podkarpackiej Dębicy.

W tamtym czasie mieszkańcy miasta, które przez wiele lat było rządzone przez komunistów, pozostawali jeszcze hardzi. Gdy w 2007 r. amerykański potentat zaproponował załodze system pracy 24 godziny na dobę, aby utrzymać rentowność, związki zawodowe odrzuciły ofertę z oburzeniem. Zaczął się sześcioletni konflikt socjalny, w trakcie którego związkowcy wykorzystywali wszystkie środki prawne, aby uniemożliwić zamknięcie fabryki. W końcu Amerykanie postawili na swoim, zlikwidowano niemal półtora tysiąca miejsc pracy, ale inni potencjalni inwestorzy dobrze zapamiętali, że zaangażowanie funduszy w Amiens to podobnie jak w całej Francji decyzja niemal nieodwracalna, tak trudno jest potem wycofać się z interesu.

Dziś Amiens już tak harde nie jest. Gdy kilka miesięcy temu dyrekcja Dunlopa, ostatniego wielkiego zakładu oponiarskiego w mieście, zaproponowała załodze przejście od 1 stycznia na system pracy przez wszystkie dni w roku i zwiększenie produkcji o jedną szóstą, związki zawodowe nie stawiały już oporu. W ratuszu, departamencie i regionie dawno przestali rządzić komuniści: ich miejsce zajęli konserwatywni Republikanie i liberałowie z UDI.

Duma z Amazona

Droga do odbudowy potęgi miasta będzie jednak bardzo długa. Jeśli w ogóle istnieje.

– W Amiens 80 proc. mieszkańców ma tak niskie dochody, że należą im się mieszkania socjalne. 60 proc. dzieci chodzi do szkół specjalnych, bo wywodzą się z patologicznych rodzin. Mamy też sześć dzielnic z bardzo poważnymi problemami, tam skrajna prawica i skrajna lewica razem uzyskują większość w wyborach. A w całym regionie Hauts-de-France (obejmuje zarówno Pikardię, jak i Nord-Pas-de-Calais) Front Narodowy jest tak silny, że  w wyborach 2015 r. wszystkie pozostałe partie musiały się zjednoczyć, aby go pokonać. W samorządach jedyną opozycją jest więc ugrupowanie Marine Le Pen – mówi „Plusowi Minusowi" Brigitte Fouré, mer miasta.

Amiens, jak Łódź, bardzo długo była ogromnym ośrodkiem tekstylnym. Dzieci nie musiały kończyć szkół, bo wiadomo było, że i tak dostaną pracę. Dziś po przędzalniach nie ma śladu, ale dawna mentalność pozostała, bo w przeciwieństwie do Polski Francja nie przeszła przez terapią szokową i wciąż wydaje jej się, że miejsce w samym centrum globalnej gospodarki po prostu im „się należy".

– Gdy Whirlpool podjął decyzję o likwidacji fabryki w naszym mieście, poszłam spotkać się z ich dyrekcją. Tłumaczyłam, że koszty to nie wszystko, że ważna jest też lokalizacja produkcji. Bo przecież suszarki to luksusowy produkt, który sprzedaje się na Zachodzie, a nie w Polsce. Ale jakoś to do nich nie trafiło – tłumaczy Brigitte Fouré.

To poczucie wyjątkowości, ale i wszechmocy Francji w Amiens, jak i całym kraju, jest powszechne. – Ludzie uważają, że to państwo powinno przyjść z pomocą tym, którzy nie dają sobie rady – mówi Charles Dane, szef ośrodka szkolenia zawodowego Amiens Avenir Jeunes. – W skali całej Francji co roku 100 tys. uczniów wypada z systemu szkolnego bez żadnego dyplomu, bez kwalifikacji. Tak się dzieje po części z powodu programu edukacji, który jest elitarny, niedostosowany do potrzeb rynku pracy. W porozumieniu z przedsiębiorcami staramy się więc uczyć zmarginalizowaną młodzież podstaw zawodów: mechanika, malarza, hydraulika. Najważniejsze to przekonać te dziewczyny, ale jeszcze bardziej chłopców, że są coś warci, że kiedyś prywatne przedsiębiorstwo znajdzie dla nich miejsce – dodaje.

Rok temu w okolicach Amiens Amazon zbudował swój największy ośrodek dystrybucji w kraju. Amerykański gigant wiedział, że może tu dyktować warunki, bo konkurencji na rynku pracy mieć nie będzie. I rzeczywiście, choć firma zatrudnia za minimalną pensję, wymaga maksymalnej elastyczności od załogi i niczego nie produkuje, jest dumą miasta. Bo inwestorów, którzy odbudowaliby tradycję przemysłową miasta, lokalne władze przyciągnąć nie mogą bez zmian reguł gry na poziomie całego kraju. A to w scentralizowanym państwie zależy wyłącznie od Paryża.

– Aby Francja znów stała się konkurencyjna, musi zrobić dwie podstawowe rzeczy. Po pierwsze, zmniejszyć opłaty od zatrudnienia, jakie ciążą na pracodawcy: dziś wynoszą ok. 50 proc. pensji, jeśli pracownik dostaje 2 tys. euro miesięcznie to dla firmy jest to koszt 3 tys. Po wtóre, trzeba zasadniczo poluzować rygory administracyjne, które regulują inwestycje i działalność gospodarczą. Jeśli oba te parametry nie zostaną dostosowane do warunków w innych krajach Unii, Amiens nie odzyska dawnej pozycji – mówi „Plusowi Minusowi" Laurent Somon, polityk opozycyjnej Partii Republikańskiej i prefekt Departamentu Sommy, w którym znajduje się Amiens.

Zapewne Macron miał to w planach. Ale w minionym tygodniu poszedł w odwrotnym kierunku: podwyższył subwencje socjalne o kilkanaście miliardów euro w skali roku, aby powstrzymać rewolucję „żółtych kamizelek". I choć podtrzymuje, że będzie reformował kraj, uwierzyć w to jest coraz trudniej.

– Prezydent zaczął od przebudowy rynku pracy i szkolnictwa zawodowego, chciał stworzyć lepsze warunki dla przedsiębiorców, aby pobudzić wzrost. Dopiero później miał z owoców tego wzrostu wypłacać wsparcie dla najuboższych. Ale ludzie tego nie zrozumieli, uznali, że jest prezydentem bogatych, że działa tylko w interesie przedsiębiorców. To był podstawowy błąd komunikacyjny – wyjaśnia Somon.

Ostatnie wybory regionalne we Francji odbyły się w 2015 r. Wygrali je Republikanie przed Partią Socjalistyczną, dwa ugrupowania, które dziś ledwie utrzymują się na powierzchni. Ale wówczas nie było jeszcze En Marche!, więc w lokalnych władzach na poziomie Amiens, departamentu Sommy i regionu Hauts-de-France Macron nie ma ani jednego przedstawiciela swoje partii. A to oznacza, że na prowincji nikt nie tłumaczy ludziom, na czym polegają intencje Pałacu Elizejskiego, zapewne też nie wprowadzają ich w życie z wielkim zapałem. Raczej trudno będzie prezydentowi podbić samorządy w następnych wyborach w 2020 r., biorąc pod uwagę skalę opozycji, na jaką się natknął wraz z wybuchem manifestacji „żółtych kamizelek".

– Nie mam wrażenia, aby prezydent jakoś szczególnie pomagał Amiens. Dawno wyjechał ze swojego miasta, ma inne rzeczy do zrobienia – nie ukrywa dystansu wobec głowy państwa Brigitte Fouré.

W oczekiwaniu na państwo

Nieco ponad 200 km jazdy autostradą oddziela Amiens od Brukseli. Ale Unia Europejska lubiana tu nie jest. Ludzie widzą w niej raczej wielki manewr korporacji, dzięki któremu mogą one produkować towary w krajach o niższych kosztach produkcji, a sprzedawać tam, gdzie da się sprzedać drożej. Nie docenia się zaś np. tego, że UE zapewnia brak konfliktów zbrojnych.

– 75 lat pokoju zrobiły swoje. Choć Amiens zawsze był na pierwszej linii walk, już Henryk IV zbudował tu wielką cytadelę, to ludzie uważają brak wojen za coś oczywistego, do czego nie potrzeba Brukseli – przekonuje Laurent Somon.

Tradycyjnym sposobem na utrzymanie potęgi Francji były wielkie inwestycje publiczne. Zaczął je urodzony w 1619 r. w nieodległym od Amiens Reims minister finansów Ludwika XIV Jean-Baptiste Colbert. Zakładał manufaktury, chronił rynek wewnętrzny systemem wysokich ceł, wprowadził monopol państwa na produkcję szeregu towarów. W dobie globalizacji i unijnego jednolitego rynku to strategia, która jest nie do przywrócenia, ale w stolicy Pikardii czuć za nią wyraźny sentyment.

– Nieopodal Amiens ma przebiegać kanał Sekwana–Europa Północna. To otworzy zupełnie nowe możliwości dla naszego regionu. Czekamy też na połączenie bezpośrednią linią TGV (superszybka kolej) Amiens z podparyskim lotniskiem Charlesa de Gaulle'a. Wtedy wrócą inwestorzy – mówi pani burmistrz.

Ale Jean-Marc Chevauché przekonuje, że coraz więcej mieszkańców miasta nie ma już takich złudzeń. – Ludzie odwracają się od polityki, coraz częściej uważają, że to zabawa dla burżuazji, która nie zmieni losu zwykłych ludzi. Panuje ogromna apatia – tłumaczy.

Burżuazja z Amiens ma też inną rozrywkę: gdy zrobi się ładnie, wyskakuje na weekend do Le Touquet, luksusowego nadmorskiego kurortu, rodzaju Biarritz północnej Francji. Tu swój dom, dzięki rodzinie Brigitte, ma też Macron. Ale część mieszkańców Amiens, jeśli już wybiera się w to miejsce, spędza czas niekoniecznie na beztroskim wypoczynku. – Ludzie idą na plażę i strzelają do mew. W ten sposób mają darmową kolację – opowiada zastępca szefa „Le Courrier Picard". ©?

Emmanuel Macron nie jest jedynym znanym politykiem, który wywodzi się z Amiens. Wszyscy we Francji wiedzą też, kim jest François Ruffin, organizator ruchu protestów „Nuit debout" z 2016 r. i reżyser filmu dokumentalnego „Merci Patron!" („Dziękuję, szefie!"), poświęconego losom robotników fabryk przenoszonych za granicę, a dziś jeden z przywódców radykalnej lewicowej partii Francja Niepokorna.

Choć Ruffin jest tylko dwa lata starszy od Macrona i chodził do tej samej co prezydent szkoły jezuitów „La Providence", w czasach, gdy mieszkali w Amiens, to nigdy się nie poznali.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał