Emmanuel Macron nie jest jedynym znanym politykiem, który wywodzi się z Amiens. Wszyscy we Francji wiedzą też, kim jest François Ruffin, organizator ruchu protestów „Nuit debout" z 2016 r. i reżyser filmu dokumentalnego „Merci Patron!" („Dziękuję, szefie!"), poświęconego losom robotników fabryk przenoszonych za granicę, a dziś jeden z przywódców radykalnej lewicowej partii Francja Niepokorna.
Choć Ruffin jest tylko dwa lata starszy od Macrona i chodził do tej samej co prezydent szkoły jezuitów „La Providence", w czasach, gdy mieszkali w Amiens, to nigdy się nie poznali.
– To był inny świat. Z jednej strony zamożna burżuazja, z drugiej ludzie, którzy co miesiąc mają trudności ze związaniem końca z końcem – mówi „Plusowi Minusowi" Jean-Marc Chevauché, zastępca redaktora naczelnego głównej gazety regionu, „Le Courrier Picard". – Także i dziś nikt się nie identyfikuje z Macronem. Gdyby przeszedł się po ulicach naszego miasta, wcale nie witano by go z otwartymi ramionami – dodaje.
Ale Macron do 120-tysięcznego Amiens przyjeżdża bardzo rzadko. Co prawda to tu 6 kwietnia 2016 r. ogłosił powstanie ruchu En Marche!, który rok później wyniósł go do Pałacu Elizejskiego. Tak się jednak robi zawsze, aby pokazać, że to inicjatywa oddolna, a nie kolejny przekręt paryskich elit. Ale już na stulecie bitwy pod Amiens, jednego z kluczowych francuskich zwycięstw I wojny światowej w sierpniu 1918 r., prezydenta nie było: przyznał, że nie będzie z powodu czegoś takiego przerywał wakacji. A gdy w listopadzie tego roku zmarł brat żony prezydenta Brigitte, Jean-Claude Trogneux, Emmanuel wpadł tylko na chwilę na uroczystości pogrzebowe.
Największa katedra świata
Nie ma drugiego przywódcy w demokratycznej Europie, który miałby tak wiele władzy, a przez to i obowiązków, jak prezydent Francji. Nie jest mu więc łatwo znaleźć chwilę na powrót do rodzinnego miasta, gdzie zresztą wciąż żyje i pracuje jego ojciec, lekarz, a rodzina żony nadal prowadzi najbardziej znany sklep z lokalną specjalnością – ciasteczkami „macarons". Ale taka przejażdżka nie byłaby dla Macrona czasem straconym. Właśnie w Amiens chyba najlepiej zrozumiałby, jak przez dziesięciolecia kumulował się ogromny potencjał frustracji, który w końcu znalazł ujście w ruchu „żółtych kamizelek" i storpedował wielkie plany prezydenta odgórnej reformy Francji i Europy.