Tęsknota za małą Moskwą

Jurij Iwanowicz Asaułow przywiózł z Polski album ze zdjęciami Legnicy, kilka opakowań cukierków ze sklepu przy dworcu i szalik legnickiego Konfeksu z napisem „Zawsze w moim sercu”. To o Legnicy. Jurij wrócił do małej Moskwy po 46 latach. Po prostu musiał.

Aktualizacja: 20.06.2009 06:31 Publikacja: 19.06.2009 21:19

Tęsknota za małą Moskwą

Foto: Fotorzepa, Justyna Prus prus Justyna Prus

Przez 48 lat stacjonowania w Legnicy wojsk ZSRR przez miasto przewinęło się kilkaset tysięcy żołnierzy radzieckich. Nikt nawet nie wie dokładnie, ilu ich było.

Nikt nie wie też, ile jest radzieckich dzieci Legnicy, ale na pewno bardzo wiele. Niektórzy tylko tęsknią. Inni – tak jak Jurij – wracają. Szukają śladów nieznanego całym pokoleniom polskich legniczan miasta w mieście. Szukają swoich domów, szkół, brodzą po dawnych koszarach, spacerują po legendarnym sowieckim Kwadracie, tonącej w zieleni ekskluzywnej dzielnicy willowej. Przez blisko pół wieku Polacy mieli do niej zakaz wstępu. Nas, legniczan oddzielał od Kwadratu mur i ponury radziecki wartownik.

[srodtytul] „Ciągle mówię o Legnicy”[/srodtytul]

Żonę Jurija Asaułowa, panią Tatianę, spotkałam w jednej z moskiewskich galerii, gdzie pracuje jako znawca sztuki. Gdy usłyszała, że jestem z Legnicy, przyniosła album ze zdjęciami, które w Polsce zrobił jej mąż. Na nich było moje miasto: znajome ulice, domy, stadion, Kaczawa. Gdy później się spotkaliśmy, Jurij mniej więcej co pięć minut pytał: „Czy jeszcze nie zanudziłem? Rodzina ma mnie już dosyć. Ciągle mówię o Legnicy”.

Kiedyś, dobrych pięć lat temu, jechałam pociągiem z Piatigorska do Moskwy. Obok mnie siedział potężny Azer. – A skąd pani jest? – zapytał. – A z Polski – odpowiedziałam. – Z jakiego miasta? – Nic to pewnie panu nie powie. Z Legnicy. – Jak to nic nie powie! Służyłem tam przecież w pułku śmigłowcowym – powiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

Weronikę Koniajewą poznałam w Petersburgu. Też zupełnie przypadkowo – przez wspólnych znajomych. Jej ojciec, kapitan armii radzieckiej, został oddelegowany na służbę do Polski, wprawdzie nie do samej małej Moskwy, ale pod Bolesławiec. Jednak Weronika Legnicę pamięta, zwłaszcza tosty z serem sprzedawane na dworcu...

[srodtytul] „Legnica Forever” [/srodtytul]

Żeby ich spotkać, wystarczy odpalić Internet. Na rosyjskich portalach społecznościowych, takich jak Vkontakte czy Odnoklassniki, jest po kilka grup, na których spotykają się radzieccy legniczanie. „Legnica – miasto mojego dzieciństwa”, „Legnica Forever”... Oprócz tego strony radzieckich szkół nr 30 i 32. Lekko licząc, to kilka tysięcy ludzi, którzy tęsknią, wspominają, porównują stare fotografie, szukają dawnych szkolnych kolegów, przepytują tych, którym udało się wrócić do miasta: „I jak tam jest? Dużo się zmieniło? A czy ktoś wie, co się dzisiaj znajduje w naszej szkole? Czy widzieliście już „Małą Moskwę”?”.

„Już ponad trzydzieści lat minęło, odkąd pożegnałem się z Legnicą. Mówią, że Londyn jest słynny ze względu na swoją mgłę. A w Legnicy mgła też jest szczególna – rano pachnie spalonym węglem, a w ustach można poczuć smak miedzi” – napisał mi w e-mailu Władimir Pridanow spod Samary. Opowiada o starej aluminiowej jednozłotowej monecie, którą nosił przez lata jako talizman, i o drzewach z „Alei Drużby”, które sadził z polskimi „riebiatami” na ulicy Poznańskiej.

Igor Kudriaszow – dzisiaj geolog z Murmańska – poszedł w Legnicy do pierwszej klasy. – Już po roku, półtora wszystko rozumiałem po polsku. Polskie dzieciaki z podwórka, z którymi się bawiliśmy, z kolei uczyły się rosyjskiego – wspomina. Czasem czyta tłumaczenia polskich artykułów prasowych na stronie Inosmi. ru. – Nie rozumiem, czemu jest tyle niechęci do Rosjan. Przecież nasze wojska wyszły stamtąd 16 lat temu. I w naszych mediach też długo robili z Polaków tych złych, teraz się trochę uspokoiło. Ale nikt, powtarzam, nikt mi nie wmówi, że Polacy to zły naród – przekonuje. Chciałby kiedyś wrócić, pokręcić się po starych kątach. Ale z Murmańska kawał drogi...

[srodtytul] Po starych śladach [/srodtytul]

Tęsknią, pewnie, że tęsknią. Gdzie jeszcze mieli w tamtych czasach taką malinę? – mówi Raisa Slep, emerytowana nauczycielka rosyjskiego z legnickiej samochodówki. – Tego, co mieli tutaj, nie mieli nigdzie indziej. Mogli trafić gdzieś za Bajkał albo pod koło podbiegunowe, a znaleźli się w Legnicy, za granicą. Ubranie, jedzenie, wygodne mieszkanie. A w Związku Radzieckim wtedy ciężko się żyło – wspomina. Z Legnicy do całego ZSRR rzeką płynęły paczki z jedzeniem, odzieżą, makatkami, ze wszystkim, co dało się wysłać. Część tego dobra wyjeżdżała wraz z żołnierzami specjalnym pociągiem, który łączył małą Moskwę z dużą.

Rodzinę pani Raisy przesiedlono z Wołynia w jednym z ostatnich rzutów „repatriacyjnych” pod koniec lat 50. Jako nauczycielka rosyjskiego prowadziła Koło Przyjaźni Polsko-Radzieckiej i przez lata miała kontakt z uczniami rosyjskiej szkoły średniej nr 32. Dzisiaj dostaje od nich e-maile: „O której odjeżdża autobus?” albo „Jak dojechać na Poznańską?”. – Odpisuję, że odbiorę z dworca. A potem z nimi chodzę po mieście. Co mi tam, i tak jestem na emeryturze. Ostatnio na długi weekend przy Bożym Ciele przyjechały dwie dziewczyny z Rygi. No, „dziewczyny” to może nie to słowo. Minęło 40 lat, odkąd pożegnały się z Legnicą jako nastolatki. Płakały ze wzruszenia. A jedną nawet znalazłyśmy na zdjęciach z jakiejś dyskoteki w naszej szkole – opowiada Raisa.

– Rosjanie, którzy byli tu jako dzieci, mają głównie dobre wspomnienia, to zupełnie naturalne – mówi Andrzej Niedzielenko, historyk i dyrektor legnickiego Muzeum Miedzi. – Dzieci patrzyły na świat inaczej, bez tego stresu, który odczuwali ich rodzice – dodaje. Polskie dzieciaki bawiły się z rosyjskimi rówieśnikami i nie stanowiło to problemu. Chociaż... Reżyser „Małej Moskwy” Waldemar Krzystek opowiadał kiedyś historię, jak jego brat złapany przez Rosjan na lotnisku przy podglądaniu samolotów został posądzony o... szpiegostwo. O ile jednak dzieci mogły w miarę swobodnie budować międzynarodową drużbę, o tyle dorośli byli na celowniku. Zbytnia zażyłość między wyzwolonymi a wyzwolicielami mogła się przecież skończyć wyciekiem jakiejś państwowej tajemnicy, szpiegostwem! Dlatego jeśli informacje o naruszeniu dyscypliny docierały do władz wojskowych, najczęściej kończyło się natychmiastową wysyłką do ZSRR.

W ciągu blisko 50 lat sytuacja się zmieniała. Początkowo Rosjanie byli starannie izolowani od polskich mieszkańców miasta. Rosyjscy oficerowie z rodzinami mieszkali w zamkniętych gettach. Z czasem Rosjanie zaczęli żyć po sąsiedzku z Polakami. Rosyjskie dzieci bawiły się z polskimi, z czasem i dorośli nawiązywali znajomości, przyjaźnie. – Mieszkaliśmy na Okrężnej, obok były polskie domy. Nie dało się nie utrzymywać kontaktów. Pamiętam, że Polacy przychodzili do nas w gości. I my też ich odwiedzaliśmy – wspomina Igor Kudriaszow.

[srodtytul] Tajemnica pilnie strzeżona [/srodtytul]

O tym, że mieszkam w małej Moskwie, dowiedziałam się od taty. A gdy w piątej klasie podstawówki wybierałam język obcy, mama powiedziała: – Tylko nie rosyjski.

– Tuż po wojnie armia zajmowała 80 proc. miasta. W lipcu 1945 roku, gdy zapadła decyzja o utworzeniu w mieście sztabu Północnej Grupy Wojsk, marszałek Rokossowski wysiedlił organizujące się polskie władze i pierwszych mieszkańców za rzekę Kaczawę, na bardzo małe terytorium, a główną część miasta i najokazalsze budynki zajęli Rosjanie. Legnica była poszatkowana tzw. kompleksami, poprzegradzana, sparaliżowana i nieprzejezdna. Na każdym kroku płoty, wartownie, posterunki. Przez lata obecność Sowietów blokowała harmonijny rozwój miasta, uniemożliwiała normalne życie, Polacy byli skazani na prowizorkę – mówi Niedzielenko.

W 1946 roku według szacunków polskich władz Rosjan było 60 tys., potem liczba ta się zmieniała. Z czasem Polacy odzyskiwali niektóre obiekty. Do końca swojej obecności w Legnicy Rosjanie zajmowali trzecią część miasta. Zamkniętym terenem był tzw. Kwadrat – piękna poniemiecka dzielnica willowa, gdzie znajdowało się m.in. dowództwo Północnej Grupy Wojsk. W słynnej willi Gubischa, najpiękniejszej i najbogatszej rezydencji, urządzono Dom Prijoma, w którym przez lata zatrzymywali się – oficjalnie i nieoficjalnie – radzieccy goście, ministrowie, wojskowi. Polacy nie mieli pojęcia, co działo się za murami Kwadratu – w sercu małej Moskwy.

Ostatni okres półwiekowej „wizytacji” sojuszników zza Buga był już zupełnie inny niż pierwsze lata niepodzielnego panowania Sowietów. Ostrze armii się stępiło, Legnicę upstrzyły napisy na murach: „Sowieci do domu”, „Ruscy won”, narastały protesty. Mój kumpel z Chojnowskiej opowiadał, jak z innymi dzieciakami przełaził przez dziury w płocie i rzucał w sołdatów kamieniami, a potem zwiewał, gdzie pieprz rośnie. Nie wiem, czy to prawda, ale raczej nie świadczyło to o wielkiej sympatii.

Gdy we wrześniu 1993 roku radzieckie wojska opuściły Legnicę, porzucone przez nich obiekty przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Trudno dziś stwierdzić, co zdewastowali Rosjanie, a co Polacy – wykorzystując okres bezkrólewia, zanim polskie władze zaczęły zagospodarowywać poradzieckie obiekty.

[srodtytul] Sto procent szczęścia[/srodtytul]

Jurij starannie przygotował się do wizyty. Przestudiował dokładnie zawartość rosyjskich i polskich witryn poświęconych miastu. Zaplanował trasę – specjalnie jechał pociągami od samej Moskwy. Żeby wrażeń było więcej, żeby dokładnie się przyjrzeć.

– Może to zabrzmi górnolotnie, ale przez wszystkie te lata myślałem o powrocie. Im byłem starszy, tym bardziej intensywnie. Jest coś takiego, że w miarę jak człowiekowi przybywa lat, to nostalgia za beztroskimi latami dzieciństwa staje się coraz silniejsza – mówi. – Gdy już znalazłem się na miejscu, miałem uczucie stuprocentowego szczęścia – wyznaje.

Na ulicy Okrzei, gdzie znajdowało się pierwsze mieszkanie Asaułowów, spotkał starszą kobietę o kulach. – Spytała mnie, gdzie można kupić jajka. Nie wiedziałem za bardzo, gdzie można kupić jajka, ale jakoś tak zaczęliśmy rozmawiać o życiu. I wspominać. Nie było w niej żadnej niechęci, tylko ciepło i życzliwość – wspomina Jurij. – Na pożegnanie powiedziała mi: „Dziś wieczorem będą łzy”...

Bez mocnych wrażeń nie obyło się i podczas wizyty w bloku na Batorego – tam był ich drugi legnicki dom. – Wszedłem na klatkę schodową. Te same schody, poręcze. Gdy stałem tam i patrzyłem na nasze drzwi, one nagle się otworzyły. Wyszła kobieta. Zacząłem tłumaczyć, kim jestem, że kiedyś tam mieszkałem. Chciałem ją uspokoić, żeby się nie przestraszyła. Obcy człowiek stoi i gapi się na twoje drzwi – to nie jest normalne. Ale ona zaprosiła mnie do środka!

Szczerze mówiąc, topografię Legnicy Jurij pamięta lepiej niż ja. Odtwarza trasę swojej sentymentalnej podróży, rzuca nazwami ulic, tu była szkoła, tędy jeździł tramwaj po Chojnowskiej, tam graliśmy w piłkę z polskimi dzieciakami. Wspomina – już współczesne – polskie ruskie pierogi w knajpie na Wrocławskiej i piwo. – Chciałem koniecznie kupić coś legnickiego. Obszedłem chyba całe miasto w poszukiwaniu koszulki z nazwą miasta. Wyobrażałem sobie, jak będę w niej chodzić w Moskwie. Nic nie znalazłem – mówi Jurij. Narzeka, że cukierki już nie te same, co kiedyś. I nie można dostać tych dropsów, które pamięta z dzieciństwa. Chociaż kapitańskie i raczki na szczęście się uchowały. Jego zdaniem to w jakimś sensie wina globalizacji. – Wszystko wszędzie jest do siebie podobne. Czy jesteś w Rosji, w Polsce, czy w Niemczech, wszystko jedno. Ale legnicki upominek jednak udało mu się zdobyć. Zupełnie niespodziewanie.

Jurij poszedł na stadion legnickiego Konfeksu przy ul. Grabskiego, gdzie za jego czasów kopali piłkę radzieccy żołnierze. Najpierw długo szukał kogoś, by zapytać, czy można zrobić zdjęcie. Los chciał, że trafił na dyrektora klubu Piotra Potycza. I znowu, od słowa do słowa, Polaków i Rosjan rozmowy, wspominki. Potycz podarował mu granatowy szalik z napisem: „Konfex Legnica na zawsze w moim sercu!”. – Mam nadzieję, że kibice innych klubów nie obrażą się o ten szalik. Ale Legnica naprawdę jest w moim sercu.

[srodtytul] Coś dla ciała.... [/srodtytul]

W Polsce lepiej się wtedy żyło – wspominają radzieccy legniczanie. Zwykły szeregowiec zamknięty za bramą koszar specjalnie tego nie odczuwał, ale oficer w Legnicy miał dobrze. Lepiej niż ci, którzy zostali w socjalistycznej ojczyźnie. I niż polscy mieszkańcy miasta. Dla radzieckiego żołnierza Legnica to był Zachód.

Część wypłaty w złotówkach, dostęp do świetnie zaopatrzonego sklepu na terenie jednostki. Gdy pytam znajomych, co w nim było, odpowiadają: wszystko. Nadwyżki można było opchnąć na czarnym rynku – kwitły nielegalny handel i barter. Układ wszystkich urządzał. Rosjanie sprzedawali cukierki, kawę, konserwy, a nawet wojskowe racje z prasowaną kaszą i grochem. Przywiezione z kraju aparaty fotograficzne, zegarki, nawet telewizory, ale także złote pierścionki, obrączki, kolie. To wszystko wymieniali na ciuchy, makatki, suweniry, nawet meble. – Ruski nie miał czasu, żeby wystawać w kolejkach po trzy dni, więc robiły się układy. W zamian za towar z jednostki załatwiało się rzeczy w polskich sklepach – wspomina legnicki znajomy. – Jak ktoś miał dobre znajomości wśród wysoko postawionych oficerów, to mógł sobie skombinować przepustkę i wejść na teren Kwadratu, do sklepu – dodaje.

Jurij Asaułow wspomina entuzjazm, jaki wywoływały dostawy suszonej wobły (płoć kaspijska, red.). – Co się wtedy działo! Wszyscy na nią polowali. Polacy wiedzieli, co dobre. W NRD było ponoć zupełnie inaczej – Niemcy uważali, że wobła śmierdzi, nie znosili jej – śmieje się. Wśród dzieci furorę robiły rosyjskie cukierki. Czekoladowe. Do dzisiaj pamiętam smak konfiety „od Ruskich”, chociaż już nie wiem skąd. Moi rodzice nie byli sprytni, nie mieli towarów ze „sklepu”.

[srodtytul] ... i dla ducha [/srodtytul]

Można było zarobić, odłożyć trochę pieniędzy. Jedna pensja, w rublach, szła w Rosji na książeczkę. Drugą, w złotówkach, można było wydać w Legnicy – wspomina Nadieżda Anikanowa, która w latach 1958 – 1961 odbywała staż w legnickim teatrze – wówczas Rosyjskim Teatrze Dramatycznym. Była świeżo po studiach aktorskich, przyjechała do Legnicy razem z koleżanką Iriną. Zdecydowała się na wyjazd, bo „wtedy nie wolno było nigdzie jeździć, a Polska to przecież była zagranica”.

Chciała zobaczyć coś innego niż Związek Radziecki. Z tamtych czasów zachowało się tylko kilka fotografii i parę teatralnych programów: „Świętoszek” Moliera, „Sołdaty jedut domoj”, reszta zgubiła się już w Moskwie, przy przeprowadzce. W rosyjskiej trupie było około 30 osób. Pani Nadieżda nie przepadała za towarzystwem wojskowych, nawet w sklepie garnizonowym była może tylko raz albo dwa. Aktorzy trzymali się razem. – Byliśmy trochę skazani na własne grono, bo kontakty z Polakami były zakazane albo przynajmniej „niezalecane”. Nie pamiętam, żeby były jakieś przyjaźnie – wspomina.

Jurij nie mógł nie sfotografować wielkiego pomnika przyjaźni na placu Słowiańskim, na którym dwaj żołnierze – polski i radziecki – trzymają na rękach małą dziewczynkę w fartuszku z falbankami. „Dziecko, które żołnierz polski trzyma na swym ramieniu i które wsparło swoją rączkę o pewne ramię żołnierza radzieckiego, jest symbolem młodego pokolenia, które zostało uratowane od zagłady” – pisał kiedyś autor monumentu Józef Gazy.

Jurij Asaułow jest szczerze przekonany, że legniczanie nie zburzyli go, bo w głębi duszy są wdzięczni Rosjanom za przywrócenie macierzy „rdzennych ziem piastowskich”. Nie musi wiedzieć o wszystkich zawieruchach, które przetoczyły się nad głowami dwóch wojskowych. Które zresztą nie przyniosły żadnych zmian – pomnik jak stał, tak stoi.

Zawsze tam był. Wielki, kanciasty, szpetny. Jako dziecko przebiegałam koło niego przynajmniej kilkanaście razy w tygodniu. Pamiętam, jak odpadały kolejne literki z napisu „Społeczeństwo Ziemi Legnickiej – Bohaterom Armii Radzieckiej”. I jak zaczęły się na nim pojawiać profanujące polsko-radziecką przyjaźń bohomazy. Dyskusja nad jego losem od czasu do czasu w Legnicy ożywa, a potem zamiera. – Główny plac miasta to nie jest miejsce dla tego pomnika – mówi dyrektor Niedzielenko. – Absolutnie nie należy go burzyć, ale czas już przenieść w jakieś inne miejsce – dodaje. Tłumaczy, że monument nie był symbolem przyjaźni czy koalicji, ale tak naprawdę uzależnienia i okupacji. – Przez dziesięciolecia manifestowały się pod nim nasze „serdeczne” stosunki. W rzeczywistości to ołtarz Sowietów, bo nasza przyjaźń i wdzięczność były przecież narzucone siłą – konstatuje.

[srodtytul] Ku pamięci [/srodtytul]

Ślady, które pozostawili po sobie w mieście radzieccy żołnierze, już prawie zupełnie się zatarły. Także w świadomości większości legniczan traumatyczne wspomnienia przybladły. Pozostał sentyment, jakaś nostalgia. W końcu to byli zwykli ludzie, których los chciał rzucić akurat w to miejsce, w takich, a nie innych okolicznościach. Z drugiej strony pozostała niechęć. To była armia, niby sojusznicza, ale obca. I gdyby padł rozkaz, radziecki żołnierz by go wykonał, nie oglądając się na legnickie przyjaźnie.

– Trzeba pamiętać, że oni nie byli tu po to, żeby się z nami przyjaźnić, ale żeby trzymać w kupie blok wschodni. Oficjalnie mieli nas bronić przed Niemcami, ale dziękujmy Bogu, że nigdy nie musieli – mówi Niedzielenko. Bronili nas za to przed sobą. Stąd wyruszały wojska radzieckie do zbuntowanego Poznania w 1956 roku i do zdławienia Praskiej Wiosny w 1968 roku.

I w Polsce, i w Rosji powojenna historia Legnicy wciąż jest mało znana. Światło na nią rzuca „Mała Moskwa” Waldemara Krzystka – opowieść o zakazanym romansie żony radzieckiego oficera i polskiego wojskowego, która pokazuje, jak bardzo rzeczywistość odbiegała od królującej oficjalnie polsko-radzieckiej drużby. W najbliższy piątek film zostanie pokazany w ramach głównego konkursu na prestiżowym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Moskwie, co już jest dużym sukcesem. Okazję, by go obejrzeć, będą też wkrótce mieli widzowie rosyjskich kin – TVP już sprzedała prawa do filmu dużemu dystrybutorowi Russian World Studios.

Przez 48 lat stacjonowania w Legnicy wojsk ZSRR przez miasto przewinęło się kilkaset tysięcy żołnierzy radzieckich. Nikt nawet nie wie dokładnie, ilu ich było.

Nikt nie wie też, ile jest radzieckich dzieci Legnicy, ale na pewno bardzo wiele. Niektórzy tylko tęsknią. Inni – tak jak Jurij – wracają. Szukają śladów nieznanego całym pokoleniom polskich legniczan miasta w mieście. Szukają swoich domów, szkół, brodzą po dawnych koszarach, spacerują po legendarnym sowieckim Kwadracie, tonącej w zieleni ekskluzywnej dzielnicy willowej. Przez blisko pół wieku Polacy mieli do niej zakaz wstępu. Nas, legniczan oddzielał od Kwadratu mur i ponury radziecki wartownik.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy