Zaczyna się. Wystarczy, że Jarosław Kaczyński zyskał kilka punktów w sondażach, a Zachód już niepokoi się rozwojem sytuacji w Polsce. Belgijski „Le Soir” stwierdza miarodajnie: „Jest oczywiste, że obóz Kaczyńskiego usiłuje instrumentalizować wypadek, w którym stracił życie prezydent, jego żona i część polskich elit”. I dodaje z troską, że rusofobiczne elementy w polskiej kampanii wyborczej podważają wysiłki rządu Donalda Tuska na rzecz odbudowy dobrych stosunków z Rosjanami.
Nie daj Boże, żeby poparcie dla kandydata PiS rosło – wtedy Zachód, a wraz z nim my z przerażeniem będziemy obserwować odwrót Polski od demokracji w kierunku dyktatury nacjonalistyczno-katolicko-homofobicznej. Oni – tam w Niemczech, Włoszech i Belgii – będą się nad nami pastwić, my natomiast z masochistycznym zacięciem relacjonować będziemy wszystkie notki, słówka, a nawet półsłówka napisane przez wysłanników Zachodu, dokonywać ich egzegezy i zastanawiać się, czym zasłużyliśmy sobie na taką kompromitację w oczach świata, jaką stanowi wzrost poparcia dla Jarosława Kaczyńskiego.
Można na takie zachowanie spojrzeć naukowo oraz normalnie. Na początek wyjaśnienie naukowo-literackie. U Freuda tego typu rekcje nazywa się projekcją, czyli przypisywaniem własnych impulsów innym ludziom, u Gombrowicza pośredniością, która – jak pisał – jest cechą charakterystyczną dla „kultur, które nie wyrobiły się w bezpośrednim starciu z rzeczywistością i życiem, które świat odczuwają poprzez inne, dojrzalsze kultury”. Paraliżujący polskie media i generalnie życie publiczne kompleks niższości wobec Zachodu rozciąga się na wiele dziedzin życia, wywołując chorobliwą obsesję ciągłego porównywania się i sprawdzania, „czy już do nich dorastamy”. To stąd ciągłe zapotrzebowanie na „reakcje z Zachodu”, które mają uzasadnić albo obrzydzić jakieś nasze wybory polityczne, kulturalne czy obyczajowe.
?
Ciekawy przykład choroby pośredniości w stanie zaawansowanym i prawdopodobnie nieuleczalnym mogliśmy obejrzeć w głośnym filmie „Solidarni 2010”. W jednej z wypowiedzi zapłakany mężczyzna wspomina czasy, gdy wstydził się mówić za granicą po polsku – jak zrozumiałem dlatego, że nie chciał być kojarzony z reżimem panującym w kraju rządzonym przez braci Kaczyńskich. Wygląda na to, że dopiero śmierć prezydenta wyrwała go ze stanu żywionej wobec siebie i własnego narodu pogardy. Oby tak było, choć trudno mi uwierzyć, by po tragedii smoleńskiej istotnie spadł poziom zakompleksienia Polaków wobec Zachodu, a wzrosła nasza wiara we własną wartość. W każdym razie z filmu to nie wynikało.
Przeciwnie – po fali satysfakcji z powodu współczucia okazanego nam przez Zachód wraca przekonanie, że zasadniczo nie dorastamy do sytuacji, a tragedia nie była nieszczęśliwym wypadkiem, którego przyczyny należy szczegółowo wyjaśnić, ale ilustracją naszego wszechstronnego niedorozwoju w większości dziedzin – obcego oczywiście krajom „normalnym”. Proszę zwrócić uwagę, ilu specjalistów od katastrof lotniczych (od 10 kwietnia każdy Polak jest ekspertem od lotnictwa i stosunków polsko-rosyjskich) zaczyna swoje wypowiedzi od sformułowania: „W każdym normalnym kraju...” Zakładamy, że w krajach normalnych (Zachód) wszystko odbyłoby się inaczej, lepiej, prawdziwiej, czyściej.