Tacy malutcy

Niech „Le Soir” sączy niepokój, „The Guardian” się troszczy, a „Le Monde” słupieje. Na zdrowie, cheers, santé. My zajmijmy się sobą, własnymi wadami i zaletami, niedostatkami i nadmiarem – a nie ich obrazem na Zachodzie

Publikacja: 22.05.2010 01:53

Tacy malutcy

Foto: Rzeczpospolita

Zaczyna się. Wystarczy, że Jarosław Kaczyński zyskał kilka punktów w sondażach, a Zachód już niepokoi się rozwojem sytuacji w Polsce. Belgijski „Le Soir” stwierdza miarodajnie: „Jest oczywiste, że obóz Kaczyńskiego usiłuje instrumentalizować wypadek, w którym stracił życie prezydent, jego żona i część polskich elit”. I dodaje z troską, że rusofobiczne elementy w polskiej kampanii wyborczej podważają wysiłki rządu Donalda Tuska na rzecz odbudowy dobrych stosunków z Rosjanami.

Nie daj Boże, żeby poparcie dla kandydata PiS rosło – wtedy Zachód, a wraz z nim my z przerażeniem będziemy obserwować odwrót Polski od demokracji w kierunku dyktatury nacjonalistyczno-katolicko-homofobicznej. Oni – tam w Niemczech, Włoszech i Belgii – będą się nad nami pastwić, my natomiast z masochistycznym zacięciem relacjonować będziemy wszystkie notki, słówka, a nawet półsłówka napisane przez wysłanników Zachodu, dokonywać ich egzegezy i zastanawiać się, czym zasłużyliśmy sobie na taką kompromitację w oczach świata, jaką stanowi wzrost poparcia dla Jarosława Kaczyńskiego.

Można na takie zachowanie spojrzeć naukowo oraz normalnie. Na początek wyjaśnienie naukowo-literackie. U Freuda tego typu rekcje nazywa się projekcją, czyli przypisywaniem własnych impulsów innym ludziom, u Gombrowicza pośredniością, która – jak pisał – jest cechą charakterystyczną dla „kultur, które nie wyrobiły się w bezpośrednim starciu z rzeczywistością i życiem, które świat odczuwają poprzez inne, dojrzalsze kultury”. Paraliżujący polskie media i generalnie życie publiczne kompleks niższości wobec Zachodu rozciąga się na wiele dziedzin życia, wywołując chorobliwą obsesję ciągłego porównywania się i sprawdzania, „czy już do nich dorastamy”. To stąd ciągłe zapotrzebowanie na „reakcje z Zachodu”, które mają uzasadnić albo obrzydzić jakieś nasze wybory polityczne, kulturalne czy obyczajowe.

?

Ciekawy przykład choroby pośredniości w stanie zaawansowanym i prawdopodobnie nieuleczalnym mogliśmy obejrzeć w głośnym filmie „Solidarni 2010”. W jednej z wypowiedzi zapłakany mężczyzna wspomina czasy, gdy wstydził się mówić za granicą po polsku – jak zrozumiałem dlatego, że nie chciał być kojarzony z reżimem panującym w kraju rządzonym przez braci Kaczyńskich. Wygląda na to, że dopiero śmierć prezydenta wyrwała go ze stanu żywionej wobec siebie i własnego narodu pogardy. Oby tak było, choć trudno mi uwierzyć, by po tragedii smoleńskiej istotnie spadł poziom zakompleksienia Polaków wobec Zachodu, a wzrosła nasza wiara we własną wartość. W każdym razie z filmu to nie wynikało.

Przeciwnie – po fali satysfakcji z powodu współczucia okazanego nam przez Zachód wraca przekonanie, że zasadniczo nie dorastamy do sytuacji, a tragedia nie była nieszczęśliwym wypadkiem, którego przyczyny należy szczegółowo wyjaśnić, ale ilustracją naszego wszechstronnego niedorozwoju w większości dziedzin – obcego oczywiście krajom „normalnym”. Proszę zwrócić uwagę, ilu specjalistów od katastrof lotniczych (od 10 kwietnia każdy Polak jest ekspertem od lotnictwa i stosunków polsko-rosyjskich) zaczyna swoje wypowiedzi od sformułowania: „W każdym normalnym kraju...” Zakładamy, że w krajach normalnych (Zachód) wszystko odbyłoby się inaczej, lepiej, prawdziwiej, czyściej.

Może tak, może nie. Może gdyby w Smoleńsku zginął prezydent amerykański, żołnierze piechoty morskiej w pięć minut otoczyliby lotnisko i deportowali całą ludność Smoleńska do Guantanamo, a Putina zamknęli w areszcie do wyjaśnienia sprawy. Może. Raczej jednak wątpię.

W większości krajów, które wielu Polakom wydają się ideałami ładu, praworządności i rozwoju cywilizacyjnego, dochodzi do tragedii, których władze nie są w stanie kontrolować. Huragan Katrina zabił prawie 2 tys. Amerykanów, co gorsza – pokazał bezradność organizacyjną najbogatszego kraju świata w sytuacji zagrożenia życia tysięcy własnych obywateli. W 2005 roku brytyjska policja zastrzeliła w metrze niewinnego człowieka, biorąc go za terrorystę – nikt nie poniósł za to odpowiedzialności karnej. Oczywiście, ani dla Amerykanów, ani dla Brytyjczyków zagraniczne opinie na temat ich niedołęstwa, pomyłek czy jak w przypadku Amerykanów w Iraku – okrucieństwa i zbrodni, nie mają żadnego znaczenia.

Zjawisko poddania własnych sądów tak ścisłej ocenie zewnętrznej nie istnieje bowiem w krajach, do których aspirujemy, takich jak: Francja, Niemcy czy Wielka Brytania. Grecy nie mają żadnych skrupułów w związku z tym, że zafundowali Europie kryzys, za który muszą zapłacić Niemcy. Wręcz protestują na ulicach przeciwko „okupacji” Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Brytyjczycy nikomu nie tłumaczą się z tego, że głosowali na Partię Konserwatywną zapowiadającą zamrożenie stosunków z Unią Europejską i wrogą napływowi imigrantów z nowych krajów Unii (o czym w ogóle nie powinno być żadnej dyskusji, bo Londyn nie ma prawa zahamować napływu np. Polaków do Wielkiej Brytanii). Brytyjczycy mieliby być ksenofobami i rasistami? A nawet jeśli – mówią – co to was obchodzi? Jak dotąd żadnej gazecie nie przyszło do głowy relacjonować, co na temat wad nowego brytyjskiego rządu sądzą Polacy. To tylko my wpatrujemy się w Zachód jak w lustro, usprawiedliwiając pragmatyzmem albo troską o ojczyznę uwiąd własnych ambicji i przyoblekanie kształtów wymyślonych przez innych.

?

A teraz normalne, by nie powiedzieć – prostackie, wyjaśnienie naszych zachowań, które wymaga zdradzenia państwu sekretu z kuchni dziennikarskiej. Zdecydowana większość depesz z Polski pisana jest przez ludzi niemających pojęcia, o czym piszą. To nie jest ich wina – z nielicznymi wyjątkami (BBC, niektóre gazety niemieckie) w Polsce nie ma stałych korespondentów – koszty są zbyt wysokie, a zainteresowanie na miejscu żadne. Gdy zagraniczna gazeta ma ochotę napisać coś o Polsce (np. o wzroście fali kaczyzmu albo prześladowaniach kobiet/Żydów/homoseksualistów/ateistów), zwykle dzwoni do zaprzyjaźnionego polskiego dziennikarza (te bardziej rzetelne dzwonią do dwóch), po czym spisuje jego myśli i przedstawia jako własną analizę. Wiem, o czym mówię, bo do mnie też dzwonią. Dzwonią nie dlatego, że jestem wytrawnym znawcą polskiej sceny politycznej – nie jestem – tylko dlatego, że dobrze mówię po angielsku. Następnie polskie gazety i portale informacyjne publikują polskie tłumaczenia analiz podanych przez zachodnie gazety, a dziennikarze – kto wie, czasem może nawet oryginalni twórcy „opinii Zachodu” – debatują na ich temat w polskich mediach.

W ten sposób wprowadzamy Gombrowiczowską pośredniość na poziom o szczebelek wyższy: rozmowę prowadzimy sami ze sobą, obecność Zachodu ma charakter czysto wirtualny, ale służy jako dobry straszak na przeciwników politycznych. Widać jak na dłoni, jak bardzo jałowa staje się wskutek tego debata polityczna, jak żenująca niekiedy – te wszystkie wygłaszane w telewizji opinie typu: „Dzwonią do mnie znajomi z zagranicy, zaniepokojeni tym, co się u nas dzieje...”; „Ostatnio w Paryżu przyjaciele tak jakoś dziwnie na mnie patrzyli”; „Wszyscy na Zachodzie liczą na to, że przestaniemy wreszcie być tacy antyrosyjscy i antyniemieccy”. Znajomi z Zachodu jako ostateczni sędziowie polskiej polityki!

To teraz ja powiem: dzwonią do mnie znajomi z zagranicy i żaden się nie niepokoi. To, czy w Polsce będzie rządził Komorowski czy Kaczyński, interesuje ich umiarkowanie – podobnie jak nas umiarkowanie interesują zalety i wady Davida Camerona i Nicka Clegga. Czy komuś z państwa śnił się Cameron? Albo chociaż Obama? Czy może ktoś obudził się zlany potem ze strachu, że Nicolas Sarkozy wygra albo przegra kolejne wybory?

Jeszcze jest czas. Jeszcze możemy się zająć sobą, własnymi wadami i zaletami, niedostatkami i nadmiarem – a nie ich obrazem na Zachodzie. W końcu to mają być najważniejsze wybory od lat. Niech „Le Soir” sączy niepokój, „The Guardian” się troszczy, a „Le Monde” słupieje. Na zdrowie, cheers, santé. My zajmijmy się sobą.

Tytułem eksperymentu zbijmy to lustro, w którym uwielbiamy się przeglądać, tacy malutcy, skończmy z pogardą wobec własnego kraju i tęsknotą za rzekomo nieosiągalnym dla nas zachodnim ideałem. Może przy okazji czegoś się o sobie dowiemy.

Zaczyna się. Wystarczy, że Jarosław Kaczyński zyskał kilka punktów w sondażach, a Zachód już niepokoi się rozwojem sytuacji w Polsce. Belgijski „Le Soir” stwierdza miarodajnie: „Jest oczywiste, że obóz Kaczyńskiego usiłuje instrumentalizować wypadek, w którym stracił życie prezydent, jego żona i część polskich elit”. I dodaje z troską, że rusofobiczne elementy w polskiej kampanii wyborczej podważają wysiłki rządu Donalda Tuska na rzecz odbudowy dobrych stosunków z Rosjanami.

Nie daj Boże, żeby poparcie dla kandydata PiS rosło – wtedy Zachód, a wraz z nim my z przerażeniem będziemy obserwować odwrót Polski od demokracji w kierunku dyktatury nacjonalistyczno-katolicko-homofobicznej. Oni – tam w Niemczech, Włoszech i Belgii – będą się nad nami pastwić, my natomiast z masochistycznym zacięciem relacjonować będziemy wszystkie notki, słówka, a nawet półsłówka napisane przez wysłanników Zachodu, dokonywać ich egzegezy i zastanawiać się, czym zasłużyliśmy sobie na taką kompromitację w oczach świata, jaką stanowi wzrost poparcia dla Jarosława Kaczyńskiego.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą