Siedemnastego maja w pięknej salce konferencyjnej Ośrodka Studiów Wschodnich odbyła się pasjonująca dyskusja na temat „Koniec epoki Giedroycia?”. Znakomici paneliści, na sali kwiat publicystów i ekspertów zajmujących się polską polityką wschodnią od wielu lat. Co ciekawe, dyskutanci raczej omijali tytułowy temat spotkania, o Giedroyciowskiej idei mówiono mało i jakby półgębkiem. Cóż za kontrast ze spotkaniami odbywanymi przez ostatnią dekadę! Jeszcze nie tak dawno temu Giedroyc i Mieroszewski nie schodzili z ust prawie każdego, kto wypowiadał się na tematy wschodnie. Cóż się stało, że nagle zapanowała taka powściągliwość w przywoływaniu Redaktora jako ideowego patrona polskiej polityki? Czyżby tytuł panelu odpowiadał rzeczywistości?
[srodtytul]Zmiana aż do bólu[/srodtytul]
Powód pierwszy i oczywisty dla każdego obserwatora: seria wydarzeń na Wschodzie zmieniła na tyle obraz sytuacji, że powtarzanie zaklęć o misji Polski we wspieraniu suwerenności Litwy, Białorusi czy Ukrainy właściwie straciło sens. A przynajmniej taki sens, jaki od lat nadawano ubranej w giedroyciowski kostium polityce wschodniej.
Zacznijmy od Litwy. Nowa pani prezydent Dalia Grybauskaite nie zamierza kontynuować linii poprzednika i nie widzi żadnych szczególnych korzyści w tzw. strategicznym partnerstwie z Polską. Biorąc pod uwagę, że oszczędności Litwinów znajdują się w skandynawskich bankach, jedyne połączenie energetyczne ze światem (poza Rosją) to kabel ze Szwecji – wybór pani prezydent na rzecz zacieśnienia relacji ze Skandynawią wydaje się raczej dość oczywisty, i co tu dużo mówić – rozsądny. Rządzący litewscy konserwatyści, wciąż myślący w kategoriach XIX-wiecznego zagrożenia wpływami i Polski, i Rosji równocześnie, przywitali taki zwrot więcej niż z zadowoleniem. Ostatnim akordem był despekt, jakim parlament tego kraju uraczył polskiego prezydenta podczas jego wizyty: odrzucono projekt pozwalający na polską pisownię polskich nazwisk w dokumentach litewskich po latach starań i kołatania do Litwinów w tej sprawie.
Na Białorusi z kolei od 15 lat niezmiennie rządzi „ojczulek” Łukaszenko, a Polska wypróbowała chyba całość instrumentarium politycznego demokratycznego państwa: od bojkotu i pogróżek, że z dyktatorem nie prowadzi się rozmów, aż do prób jego oswojenia i wciągania do Europy. Efekt za każdym razem był podobny. Co więcej, widać wyraźnie, że jesteśmy jedynym krajem, któremu Łukaszenko przeszkadza – dla reszty państw kontynentu ten problem właściwie nie istnieje. Można było to sprawdzić przy okazji reakcji międzynarodowych na represje wobec mniejszości polskiej w tym roku.