Bezduszna polityka bankierów, spirala konsumpcjonizmu, wyścig szczurów, szaleńcze żądze – wszystkie najgorsze cechy współczesnego biznesu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stały się udziałem wyłącznie Amerykanów.
Amerykańska była pogoń za zyskiem. Oszustwa podatkowe też były amerykańskie. Astronomiczne premie dla menedżerów wypłacane były jedynie w Ameryce. Spośród wszystkich państw świata tylko w USA istniała nieudolna służba zdrowia, która pozwalała, by nieubezpieczeni biedacy zdychali na ulicy. Tylko w USA zamykano fabryki, a ludzie tracili pracę z dnia na dzień. Telewizyjne reportaże zza oceanu okraszano fragmentami ze słynnego filmu „Wall Street” Olivera Stone’a, a szczególnym powodzeniem cieszyła się scena, w której Gordon Gekko/Michael Douglas wypowiada złowieszcze słowa: „Chciwość jest dobra. Chciwość jest słuszna. Chciwość działa”.
Hegemonia gospodarki za oceanem miała się rychło skończyć. Amerykański model, którym jeszcze do niedawna zachwycali się naiwni neoliberałowie i monetaryści, nie tylko był nieludzki, ale także okazał się zupełnie nieefektywny.
A ileż było rechotu i wybuchów Schadenfreude w brukselskich, paryskich i berlińskich korytarzach władzy. Nicolas Sarkozy wycierał sobie twarz „anglosaskim liberalizmem” niemal codziennie, Angela Merkel, robiąc groźną minę, oskarżała Stany o to, iż zaraziły kryzysem cały świat. Gdy administracja Baracka Obamy ratowała instytucje finansowe i koncerny samochodowe, niemiecki tygodnik „Der Spiegel” szydził z „Socialist States of America”, a francuskie dzienniki rozpisywały się w samych superlatywach o „europejskim stylu życia”. Tylko w Europie nikt z nikim nigdy się nie ściga, tylko tutaj 35-godzinny tydzień pracy jest uznawany za „prawo człowieka”, tylko tutaj wszyscy mają w miarę równo, a jak jeszcze nie mają, to się im obieca, że będą mieć. I ta służba zdrowia, wprost fantastyczna i niezawodna. Słowem: najlepszą ochroną przed kryzysem i rozpasanym kapitalizmem jest socjaldemokracja i europejski „rząd ekonomiczny”.
A tu nagle taki numer! Grecja bankrutuje, Hiszpania ledwo zipie, Irlandia trzęsie się ze strachu jak osika, włoski rząd mówi, że będzie ściągał podatki (powodzenia!), a francuski podnosi wiek emerytalny (kolejna świętość Galów zbezczeszczona). Kanclerz Merkel musi znaleźć w cztery lata 80 miliardów euro oszczędności, a David Cameron nie może się nadziwić, jaki bajzel zostawił mu w spadku poprzednik, i co tydzień powtarza, że jest gorzej, niż myślał. O „sukcesie” wspólnej waluty lepiej nie wspominać.
No i, niestety, wszystkiego nie da się tym razem zwalić na Gordonów Gekko, bo Lehman Brothers upadł niecałe dwa lata temu, a większość państw UE założyła sobie na szyję kredytowy stryczek kilka dekad temu. I powoli go zaciskała.