Taniec z nowoczesnością

Jeśli chcemy przetrwać jako naród, trzeba odrzucić pogardę dla tradycyjnej polskości oraz traktowanie jej jako oblężonej twierdzy, której należy bronić do upadłego

Publikacja: 20.11.2010 00:01

Taniec z nowoczesnością

Foto: Fotorzepa, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Kim oni wszyscy są? Kim są Janusz Palikot i Jarosław Kaczyński, Donald Tusk, Joanna Kluzik-Rostkowska i Zbigniew Ziobro? Media biegają za nimi jak oszalałe, dziennikarze błagalnie podsuwają mikrofony: „mówcie, mówcie cokolwiek, byleście mówili. Jak będziecie mówić, to my będziemy nagrywać, a potem oni będą słuchać". Oni, znaczy Polacy. Ci pierwsi też są Polakami, tylko bardziej zapracowanymi. Codziennie muszą wymyślić nowy greps, zrobić zaskakującą minę, pokazać nieznaną wcześniej figurę taneczną, by pozostać w grze. Bo jak nie wymyślą, nie zrobią i nie odtańczą, to z gry wypadną jak wielu przed nimi. Snują opowieść – powiedziałby Eryk Mistewicz – tworzą nową narrację, ale o czym mówią? I po co? Czy tylko po to, by wygrać następne wybory?

[srodtytul]Nieustanny skok do przodu[/srodtytul]

Owszem jest jedna cecha, który ich wszystkich łączy. I nie chodzi o miłość własną oraz chęć posiadania władzy – nie wolno nam ulec złudzeniu, że wszyscy politycy to cyniczni psychopaci, bo jeśli tak, to należałoby ludzi izolować za samą chęć uprawiania tego zawodu. Moim zdaniem jest przeciwnie – oni wszyscy chcą dobrze. Dobrze dla nas, dla otoczenia, dla Polski. Wszyscy przyznają się do potrzeby modernizacji Polski jako idei przewodniej. Polska potrzebuje modernizacji, inaczej upadnie. Potrzebny jest nam skok do przodu, rozwinięcie skrzydeł, wyjście na prostą.

Czym była modernizacja w roku 1989, nikt nie wiedział dokładnie, ale wszyscy mniej więcej czuli: była wszystkim tym, co miało oddalić nas od komunizmu. W efekcie powstała III Rzeczpospolita, państwo tyleż ułomne, co dające milionom Polaków perspektywy rozwoju, ciągnące za sobą śmierdzący ogon komunizmu, ale nasze. Co jakiś czas następowały kolejne wezwania do modernizacji i przyspieszenia: modernizował AWS, a potem zmodernizowany SLD wprowadzał nas do postmodernistycznej Unii Europejskiej, IV RP budowana przez PO – PiS miała wreszcie na dobre wyzwolić ukrytą energię, umocnić państwo, oddać władzę ludziom, zlikwidować patologie, czyli dokonać modernizacji.

Zamiast tego mieliśmy dwuletnią wojnę o nowoczesną, a zwłaszcza sprawiedliwą Polskę, która ku zadowoleniu sporej liczby Polaków skończyła się klęską modernizatorów. Dziś Polskę modernizuje PO Donalda Tuska, który uważa, że najlepszym sposobem naprawy Polski jest zostawienie jej taką, jaka jest. Janusz Palikot uznaje, że modernizacja oznacza laicyzację. PiS chce modernizować Polskę poprzez stworzenie ruchu odnowy moralnej na bazie tragedii smoleńskiej. O programie tzw. PiS-light wiemy niewiele, ale podobno mają wszystko przemyślane na kilka ruchów naprzód i jeśli tylko dojdą do władzy, oni również zaczną modernizować Polskę. Na swój sposób, jak wszyscy przed nimi.

[srodtytul]Żeby było jak na Zachodzie[/srodtytul]

Problem tkwi w tym, że żadna z polskich sił politycznych ostatniego 20-lecia nie potrafiła dokładnie określić, czym naprawdę jest modernizacja dla Polaków. A odpowiedź na to pytanie wcale nie jest oczywista.

Ponieważ jesteśmy narodem zakotwiczonym w Gombrowiczowskiej „pośredniości” (jak pisał: „nie zależy nam, aby mieć poezję, a tylko na tym, mieć »poezję niegorszą od francuskiej«, albo abyśmy byli »równie kulturalni co Anglicy«”), dla wielu z nas modernizacja oznacza upodobnienie Polski do kultur wyższych, czyli zachodnich. Jest to poniekąd aspiracja zrozumiała, a w wielu wypadkach niezbędna: np. członkostwo Polski w Unii Europejskiej i NATO jest znakomitym narzędziem unowocześnienia instytucji, państwa, prawa. Jednak w wielu innych dziedzinach "pośredniość" zwykle przeradza się w manię porównywania, a probierzem modernizacji jest zdanie wyrażane o nas przez "wyższe" kultury.

Do zdania obcych o nas samych odwołują się z powodzeniem różne partie chcące przekonać Polaków, że są nowoczesne. Ale to jedna z niewielu cech, która je łączy w podejściu do modernizacji. Dla PiS – w każdym razie w momentach, gdy ta partia uprawia tradycyjną politykę – modernizacja oznacza np. wzmocnienie roli państwa i jego instytucji. Dla PiS-lightowców wyznacznikiem modernizacji jest, jak ostatnio twierdzą, wizja Polski realizowana przez Lecha Kaczyńskiego. Dla Janusza Palikota i „Krytyki Politycznej” modernizacja to mniej więcej to samo, co sekularyzacja Polski, osłabienie roli Kościoła i zlikwidowanie ostatnich przeszkód natury moralno-obyczajowej w celu pełnej realizacji jednostki. Niedawno Andrzej Mikosz, prawnik i były minister skarbu uzasadniał w „Rzeczpospolitej” tezę wręcz przeciwną, głosząc, że najlepszym sposobem modernizacji Polski jest działanie w celu pogłębienia religijności Polaków i wzmocnienie roli Kościoła.

W istocie wszystkie wymienione wyżej próby rozumienia modernizacji Polski sprowadzają się do pytania: czy musi ona oznaczać zerwanie z katolicką, narodową i państwową tradycją Polaków, czy też możliwe jest połączenie nowoczesności i polskości w jedno? Czy katolik, narodowiec, państwowiec może być nowoczesnym Polakiem, czy też warunkiem rozwoju Polski jest poddanie się „obiektywnym” prawom rozwoju, tak jak kiedyś odczytywali je Hegel i Marks, a dziś nowa polityczna lewica?

Jak zauważył Andrzej Mikosz we wspomnianym tekście, nie ma oczywiście niczego takiego jak „obiektywne prawa rozwoju” i dotyczy to zarówno państw i społeczności wyrastających z kultur od siebie odległych jak i – to znacznie ciekawsze – bardzo zbliżonych. Np. prawne umocowanie Kościołów i związków wyznaniowych w konstytucjach Anglii, Niemiec i Francji jest różne w każdym z tych krajów. Różne są też tradycje państwowe, autorytet instytucji narodowych czy porządek konstytucyjny. W żadnym z wymienionych krajów zmiany w tych dziedzinach nie stanowią zresztą postulatów, które traktowane byłyby jako „modernizacyjne”. W Anglii nie ma poważnych sił politycznych domagających się zniesienia monarchii albo kościoła państwowego (choć obie instytucje, zwłaszcza ta druga, są mocno krytykowane), a we Francji nikt nie traktuje odejścia od autorytetu Republiki jako sposobu na unowocześnienie państwa. Liderzy Niemiec nie tylko nie odżegnują się od tradycji chrześcijańskiej, ale ostatnio w sposób zdecydowany odcinają się od politycznie poprawnej wersji wielokulturowości, która – jak zauważają poniewczasie – niszczy tkankę społeczną. W umacnianiu tradycji narodowej widzą szansę na przetrwanie i rozwój.

[srodtytul]Warunki brzegowe[/srodtytul]

Polakom zaś, przynajmniej części z nas, tradycja ciąży, zwłaszcza te jej elementy, które nie poddają się „obróbce” zachodniego liberalizmu: ludowa pobożność, przywiązanie do tradycji, Kościoła, rodziny. Bogacimy się już całkiem nieźle, nasze dzieci zaczynają mówić po angielsku, jeździmy takimi samymi samochodami jak oni. Ci z nas, którzy mają wystarczająco dużo pieniędzy, zamykają się na strzeżonych osiedlach, posyłają dzieci do prywatnych szkół i żyją w przekonaniu, że zdołają się wykupić spod wpływów państwa, że jest ono niepotrzebne do życia. Bo przecież bogaty Polak może przeżyć bez kontaktu z urzędem, pocztą, szkołą publiczną, publicznym transportem. Podatki można potraktować jak okup za brak zainteresowania urzędu skarbowego, wybory jako okazję do pikniku albo spotkania rodzinnego. Tacy jesteśmy nowocześni, Polacy.

Tylko co zrobić z tą religią w szkołach? Co z procesjami w centrum miast, co z księżmi nawołującymi do skreślania z list polityków, którzy są za dopuszczeniem aborcji czy in vitro? Co zrobić z tradycją narodową? Można ją oczywiście nazwać „faszyzmem”, ale to przecież nieuczciwe ułatwienie sobie sprawy.

Czy zatem możliwe jest połączenie polskości z nowoczesnością? Jeśli tak, to co miałoby być treścią takiego tworu wyrosłego z polskiego napięcia między tradycją i naturalną potrzebą zmiany, aspiracjami jednostki i obowiązkami wobec wspólnoty, wolnością i zadaniami państwa, które tę wolność ograniczają? Odrzucenie wersji skrajnych: z jednej strony pogardy dla tradcyjnej polskości, z drugiej traktowania jej jako oblężonej twierdzy, której należy bronić do upadłego, pozwoliłoby znaleźć jakąś formułę pośrednią, kilka warunków brzegowych, od których nie należy odchodzić, jeśli chcemy przetrwać jako naród i podjąć próbę wyzwolenia z kompleksów niższości wobec innych bardziej „nowoczesnych” państw i narodów. Oto propozycja: szanujmy język polski. Bez niego szybko przestaniemy być odrębnym narodem. Uczmy dzieci polskich wierszy na pamięć, czytajmy im książki, uczmy piosenek Młynarskiego, Osieckiej, Wasowskiego i Przybory.

Nie gódźmy się na degradację szkolnictwa i nauki. Kupienie prywatnej szkoły własnemu dziecku nie załatwia sprawy. Celem Polaków powinno być stworzenie systemu, który osobom przeciętnym pozwoli przygotować się do wypełniania funkcji zawodowych, a z najlepszych wykształci elity narodowe. System wyłaniania elit musi opierać się na twardych i znanych powszechnie zasadach merytokratycznych i być otwarty dla każdego bez względu na stan portfela.

Rodzina powinna pozostać pod ochroną państwa. Inaczej fizycznie zginiemy, bo będzie nas za mało. Jednak nie ma sensu ignorować faktu, że model rodziny się zmienia, ludzie się rozwodzą, dzieci mają czasem dwa domy, kilka zestawów kuzynów. System prawny, zwłaszcza podatkowy nie powinien jednak ułatwiać rozbijania rodzin, a przeciwnie – wspierać rodziny wielodzietne.

Nie zaprzepaśćmy daru od losu, jakim są wielkie talenty Polaków: przedsiębiorczość, zapobiegliwość i generalnie łeb do interesów. Przez ostatnie 20 lat często wbrew idiotycznym przepisom i wrogości instytucji państwa Polakom udało się zbudować sprawną gospodarkę, a miliony ludzi stworzyły podstawy dobrobytu materialnego dla siebie i swoich rodzin. Polacy lepiej niż kiedyś pracują, mniej liczą na pomoc innych i coraz rzadziej traktują sukces jako coś podejrzanego. To ważne fundamenty bogactwa narodu.

Nie traktujmy państwa jako ciała obcego, wobec którego nie mamy obowiązków. Możemy krytykować i zmieniać jego instytucje, ale nie wolno nam traktować państwa z pogardą, bez względu na to, kto chwilowo nim rządzi. Nie próbujmy odgradzać się od instytucji państwa, bo wcześniej czy później polityka nas dopadnie. Jeszcze niedawno wielu z nas było przekonanych, że politycy są nam do niczego niepotrzebni. A potem przyszedł 10 kwietnia.

Otwórzmy się na kontrolowaną imigrację. Owszem, Polska powinna być "tylko dla Polaków", pod warunkiem że każdy, kto wyraża chęć szanowania polskiego prawa – bez względu na kolor skóry, wyznanie i pochodzenie – może Polakiem zostać. Po pierwsze, takie podejście jest moralnie słuszne, po drugie – wzbogaci Polskę, tak jak każda sensownie prowadzona imigracja wzbogaca kraj przyjmujący. Imigracja do Polski – której nadejście w dzisiejszych czasach jest nieuniknione – też nas wzbogaci. Pod warunkiem że będziemy umieli przekonać przybyszów nie, że można u nas zarobić, bo to sami wiedzą, ale przede wszystkim, że warto być Polakiem.

[srodtytul]Przyklepane, zapomniane[/srodtytul]

Czy religia katolicka pozostanie atutem nowoczesnej Polski, zależy głównie od Kościoła. Jeśli hierarchia i posłuszni jej wierni przyjmą postawę obrońców oblężonej twierdzy (Przed kim? Przed Polakami? Przed niewierzącymi? Przed Zachodem? Przecież Zachód, Polacy, czasem niewierzący – to my.), to Kościół przegra, bo dla wielu Polaków przestanie być poważnym punktem odniesienia. Kościół musi mieć zagwarantowane prawo do głoszenia swojego nauczania w przestrzeni publicznej, do mobilizowania wiernych i wypowiadania się w interesujących go sprawach w sposób, w jaki uznaje za stosowny. Jednak, nawet jeśli jest mniej słuchany, nie powinien traktować swoich malejących wpływów jako nieuchronnej zapowiedzi końca katolicyzmu w Polsce.

Nigdzie zresztą nie jest powiedziane, że Kościół mniej liczny i o mniejszych wpływach wśród polityków gorzej będzie głosił Ewangelię i gorzej przyczyniał się do rozwoju Polski. Nigdzie też nie jest powiedziane, że Kościół w Polsce musi wygrywać każdy spór prawny w sprawach dotyczących religii i obyczajowości: polskie dzieci nie będą mniej katolickie, jeśli nauka religii zamiast w szkole odbywać się będzie w kościele, a katolicy nie staną się gorsi, jeśli procedury in vitro staną się dostępne dla osób niebędących katolikami.

Zachowanie polszczyzny i rodzimej tradycji, rozwój edukacji i nauki, ochrona rodziny, poszanowanie indywidualnej wolności i szacunek dla państwa, uczynienie Polski atrakcyjnej dla emigrantów szanujących polskie prawo, rozwój Kościoła katolickiego jako wspólnoty mniej licznej niż dotychczas, co nie znaczy, że o mniejszym autorytecie – czytam spisane przez siebie warunki modernizacji Polski i zastanawiam się, dlaczego nikt wcześniej nie wpadł na takie genialne odkrycie.

Bzdura – wielu polskich modernizatorów mówiło podobne rzeczy. Założę się, że co najmniej kilka z tych punktów znajdzie się w programie nowej partii, dla której „Polska jest najważniejsza”. Znajdą się, zostaną przyklepane na zjeździe, a potem będziemy patrzeć, jak nasza obiecana nowoczesność, długo wyczekiwany obraz Polski mądrej, sprawiedliwej i dostatniej gubi się w kolejnym partyjnym zapętleniu, wylewa papką z kolorowego telewizora, rozpływa w ludzkich słabościach albo zwykłej głupocie. Albo zniknie jeszcze zanim się pojawi.

Choć lepiej nie traćmy nadziei, może któregoś dnia obudzimy się i ku własnemu zdziwieniu stwierdzimy, że już jesteśmy nowocześni.

Kim oni wszyscy są? Kim są Janusz Palikot i Jarosław Kaczyński, Donald Tusk, Joanna Kluzik-Rostkowska i Zbigniew Ziobro? Media biegają za nimi jak oszalałe, dziennikarze błagalnie podsuwają mikrofony: „mówcie, mówcie cokolwiek, byleście mówili. Jak będziecie mówić, to my będziemy nagrywać, a potem oni będą słuchać". Oni, znaczy Polacy. Ci pierwsi też są Polakami, tylko bardziej zapracowanymi. Codziennie muszą wymyślić nowy greps, zrobić zaskakującą minę, pokazać nieznaną wcześniej figurę taneczną, by pozostać w grze. Bo jak nie wymyślą, nie zrobią i nie odtańczą, to z gry wypadną jak wielu przed nimi. Snują opowieść – powiedziałby Eryk Mistewicz – tworzą nową narrację, ale o czym mówią? I po co? Czy tylko po to, by wygrać następne wybory?

[srodtytul]Nieustanny skok do przodu[/srodtytul]

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”. Kto decyduje o naszych wyborach?
Plus Minus
„Przy stoliku w Czytelniku”: Gdzie się podziały tamte stoliki
Plus Minus
„The New Yorker. Biografia pisma, które zmieniło Amerykę”: Historia pewnego czasopisma
Plus Minus
„Bug z tobą”: Więcej niż zachwyt mieszczucha wsią
Plus Minus
„Trzy czwarte”: Tylko radość jest czysta