Czy człowiek może coś poradzić na całe zło świata? Może przynajmniej wyjaśniać zagadki, które są jego własnym dziełem – twierdzi Matthew Shardlake, komisarz królewski, wysłannik lorda Cromwella, bystry detektyw, wzięty prawnik i nieszczęśliwy garbus. Jest rok pański 1537: król Henryk VIII zdążył już zerwać z Rzymem, zdekapitować Tomasza Morusa i pozbyć się Anny Boleyn. Jako szczęśliwy mąż Jane Seymour ma teraz więcej czasu na tępienie papistów i przejmowanie dóbr rozwiązywanych klasztorów. Do jednego z nich, w nadmorskim Scarnsea, przybywa ze specjalną misją detektywistyczną Shardlake. Zginął tu człek króla – niejaki Singleton, który szukał dowodów na nieprawości mnichów. Nie pierwsza to, jak się okaże, i nie ostatnia nagła śmierć w klasztorze św. Donatusa.
Skojarzenia z „Imieniem Róży” narzucają się same, sam autor zresztą kpi z nich dyskretnie w scenie, gdzie główny bohater natyka się w bibliotece na egzemplarz dzieła Arystotelesa o komedii – tego samego, które odgrywało tak ważną rolę w powieści Umberta Eco. Jednak książka C. J. Sansoma to nie erudycyjna gra literacka, lecz klasyczny kryminał, zręcznie zresztą napisany, dobrze wymyślony i obfitujący w smakowite historyczne detale. Brytyjski pisarz (znany w Polsce z „Zimy w Madrycie”) konstruuje opowieść (o Shardlake'u napisał dotąd pięć tomów) w sposób podobny do tego, jak Steven Saylor budował książki o rzymskim Gordianusie Poszukiwaczu – to prawdziwe wypadki historyczne wprawiają w ruch fabułę, postaci historyczne mieszają się z fikcyjnymi, ale same intrygi kryminalne to już owoc bogatej imaginacji autora.
Umiejscowienie cyklu w czasie pozwala także na osadzenie kryminalnych zagadek w szerszym kontekście – Anglia Henryka VIII to przecież świat w momencie zwrotnym, w chwili przełomowej. Deliberacje o zaletach i wadach starego katolickiego porządku oraz nowego (czy lepszego?) świata reformacji są zresztą obecne w „Komisarzu” od początku do końca. I bywają nazbyt poprawne politycznie – tak jakby autor, nie chcąc urazić żadnej ze stron, postanowił po aptekarsku ważyć racje, a całość pointował refleksją, że ludzie nazbyt ogarnięci religijnym zapałem zdolni są do rzeczy niemiłych. A stąd już blisko do wniosku, że wszelka wiara jest podejrzana, bo nigdy nie wiadomo, co też z niej złego wyniknie. Gdzie te czasy, w których pisarze pytali także o to, co może z niej wyniknąć dobrego?