Czy episkopat wyciągnął wnioski z konfliktu o krzyż?
Musimy to jeszcze przepracować. Uderzyć się w piersi, powiedzieć, że nie obroniliśmy krzyża, zostawiliśmy go. Taka sytuacja nie może się już powtórzyć.
A może problemem Kościoła jest to, co krytykują tradycjonaliści, czyli przywrócona przez sobór kolegialność.
Powodem problemów jest nie kolegialność, ale jej funkcjonowanie. Od początku istnienia Kościoła działały w nim z powodzeniem synody prowincjonalne, które bardziej uwzględniały potrzeby lokalne. I to sobór przypomniał po wiekach. Jednak stanowić kolegium to jedno, a umieć działać kolegialnie – to drugie. W Kościele katolickim kolegialność ma głowę. W naszym kolegium Konferencji Episkopatu Polski głowa słabo funkcjonuje. Aby kolegialność dobrze funkcjonowała, musi istnieć zgoda, co do zasady, że jesteśmy jednością, w jej ramach jest uprawniona różnorodność, ale zawsze ta różnorodność jest w zgodzie z głową kolegium. Trzeba też przyznać, że po soborze nie została doprecyzowana struktura konferencji episkopatu w zakresie jej funkcjonowania.
Ostatni rok pokazał, jak wielkim problemem w Polsce jest ideologizacja wiary. Doszło do sytuacji, że gdy ktoś mówi, iż żałoba w Kościele trwa rok, jest za PO, a kto mówi, że to sprawa indywidualna – za PiS. Nikt jakby nie brał pod uwagę, że przeżywanie żałoby w czasie i sposobie nie jest sprawą polityczną, ale indywidualnej duchowości każdego człowieka. Skąd się to bierze?
Być może jest to gorzki owoc walki z dawnym systemem, swoiste dziedzictwo komunistycznej władzy, która lubiła mówić o przewodnich ideach i przewodnich siłach narodu. Ideologizacja rodzi się i rozwija w kręgach wiernych o słabym potencjale podmiotowej wiary, to znaczy żywego związku z Bogiem. Takie osoby są religijne, chodzą do kościoła, ale nie zawsze mają osobiste więzi z Bogiem. Ideologizacja rodzi się w ludziach, którzy są bardziej deistami niż chrześcijanami: Bóg, owszem, jest, ale gdzieś na wysokim niebie, kiedyś tam dojdziemy, ale teraz, na ziemi, musimy sami zadbać o wszystko. W ramach takiej postawy nie przeżywa się jak należy obecności Boga pośród nas, Jego ingerencji w nasze życie, udzielania się nam.
Czy katastrofa była ingerencją Boga? Niektórzy próbowali znaleźć teologiczny klucz do jej wytłumaczenia.
Daleki byłbym od wmawiania Bogu naszych domysłów. To też byłaby jakaś forma ideologizacji wiary. W takich sytuacjach trzeba nade wszystko Bogu ufać, Jemu zawierzać tragicznie zmarłych i nasze losy.
Ideologizacja wiary pojawia się też tam, gdzie występuje ignorancja na poziomie znajomości depozytu wiary i nauczania Magisterium Kościoła. Ktoś nie ma gruntownej wiedzy, ale wyciąga swoje wnioski, podpisując słowami: Kościół tak naucza. Przykładem ideologizacji są niektóre wypowiedzi w „Rozmowach niedokończonych", są dążenia niektórych środowisk do ogłoszenia Chrystusa królem Polski, ale również i to, co się działo pod krzyżem, zawłaszczanym przez jedną czy drugą stronę konfliktu. Słowem, ideologizacja powstaje wtedy, gdy nie słucha się tego, co mówi Pan, a także co mówi lud.
Lud pod krzyżem?
Nie, tam były skrajne postawy. Natomiast sensus fidei, czyli zmysł wiary ludu Bożego, jest u nas bardzo prawidłowy. Sprawa krzyża też to pokazała.
Arcybiskup Gądecki powiedział podczas homilii w rocznicę katastrofy, że współczesnej Polsce zabrakło „scalającej idei państwa", którą w latach 80. była solidarność, oraz „spoiwa łączącego wszystkich Polaków, bez względu na poglądy, wiarę i inne różnice". Czy naprawdę nic już nas nie łączy?
Niewątpliwie myśl jest warta głębszego przemyślenia. W tych trudnych dniach wielkiego zwaśnienia wyczuwamy, że dzieją się rzeczy dla nas wszystkich niedobre.
Być może to jest to spoiwo, którego należałoby się bardziej uchwycić, swego rodzaju zmysł dobra wspólnego, który dopomina się o większy poziom odpowiedzialności za ojczyznę. Dużą szansą zgłębienia tego zmysłu i przekładania go na życie jest, podpowiadane przez Jana Pawła II, krzewienie duchowości komunii.
Od lat powraca pytanie o granicę zaangażowania politycznego Kościoła. Mam wrażenie, że ona tylko w teorii jest łatwa do wyznaczenia, ale w praktyce o to trudniej, dlatego zawsze na tym tle będą powstawały konflikty.
Jeśli przez politykę rozumiemy roztropną troskę o dobro wspólne, a przez zaangażowanie polityczne konkretną realizację tej troski – tworzenie programów, dochodzenie do władzy – to nie możemy mówić o granicach zaangażowania politycznego Kościoła jako całości. Kościół nie może się zgodzić, by mu wydzielano jakieś poletka zaangażowania. Zlecona mu przez Boga misja domaga się troski o zbawienie człowieka, to znaczy o jego integralny rozwój, a tego nie da się zrealizować w próżni. Dobro człowieka wiąże się ściśle z dobrem społeczeństwa i dlatego Kościół nie może odpuścić cokolwiek w obszarach zaangażowania społecznego, w tym polityki w znaczeniu roztropnej troski o dobro wspólne. Ale nie znaczy to, że jeden czy wszyscy mają być wszystkim w Kościele. Zadaniem duchownych jest bycie dla wszystkich i posługa jednania. Dlatego nie mogą się angażować w agitację partyjną, sprawowanie władzy i tym podobne działania. To jest domena wiernych świeckich. Zadaniem duchownych jest ewangelizacja i formowanie osób zaangażowanych politycznie. Mogą też stanowić swoistą opozycję moralną wobec praktyki politycznej.
Ale czy jest możliwe formowanie bez ujawniania swoich przekonań?
Mogę powiedzieć o sobie: mam określone poglądy polityczne, ale ich nie upubliczniam. Trzymam je w swoim tabernakulum, by nie być przypisanym do jakiejś frakcji. Przecież muszę być dla wszystkich, by realizować posługę jednania.
Tej zasady trzyma się ksiądz biskup także w konflikcie, który wybuchł po słowach Jarosława Kaczyńskiego o Ślązakach jako „ukrytej opcji niemieckiej". Ksiądz biskup jest Ślązakiem?
Tak, jestem Ślązakiem. Na Opolszczyźnie naszą specyfiką jest to, że zawsze na pierwszym miejscu jest Heimat, czyli ziemia rodzinna, a dopiero na drugim Vaterland – ojczyzna. To się wiąże z historią: ojczyzna się zmieniała, ale ziemia rodzinna była zawsze jedna. Natomiast Kościół na Opolszczyźnie nigdy nie wchodził w politykę – nie opowiadał się za jakąś partią, państwowością. Dlatego dawał Ślązakowi poczucie bezpieczeństwa, stawał za nim, a Ślązak trwał przy Kościele, bo widział w nim jedyną ostoję. I dzisiaj nie chcę się wypowiadać politycznie. Modlę się o to, aby opadły emocje i żebyśmy do ważnego problemu tożsamości Śląska wrócili w spokoju. Modlę się, abyśmy nie podburzali nastrojów, nie wmawiali jeden drugiemu pewnych dążeń i nie ujednolicali czegoś, co jest bardzo zróżnicowane i jest wielkim bogactwem nas wszystkich.
Ewa K. Czaczkowska, reporterka działu krajowego „Rz" specjalizująca się w tematyce religijnej, laureatka Nagrody im. bp. Jana Chrapka, wydała ostatnio książkę „Kardynał Wyszyński"