Churchillowska zasada, że bać się należy tylko strachu, zdecydowanie się nie przyjęła. Straszenie przeciwnikiem, by konsolidować swoich i przyciągać nowych współwyznawców, to metoda stara jak świat. To przez strach rozliczne Kartaginy musiały „być niszczone", a „Balcerowicze musieli odejść".
W gruncie rzeczy wszystko to, co mamy dziś, już było, i w propagandzie politycznej trudno czymś zaskoczyć. Trudno też pójść dalej niż sztab demokraty i prezydenta USA Lyndona Johnsona, który pozbawił swojego konkurenta Bary'ego Goldwatera szans na władzę, wyświetlając w 1964 roku słynny film określany później jako Daisy (stokrotka) – z małą dziewczynką, która obrywa listki kwiatkowi, a potem wybucha bomba atomowa. 32 lata później tę reklamę sparafrazował sztab republikanina Boba Dole'a w walce z Billem Clintonem. Spot zaczynała ta sama mała dziewczynka rwąca kwiatki, a potem zaczynały się zdjęcia ćpających amerykańskich dzieciaków. Prochy okazały się mniej straszne od bomby atomowej i Clinton zapewnił sobie reelekcję. Z kolei w 1992 roku sztab Clintona pokonał George'a Busha seniora między innymi za pomocą reklamy, w której wymieniano rozmaite niekorzystne dla Ameryki dane statystyczne na tle burzowego nieba, a reklamę kończyło ujęcie samotnego drzewa, na którego szczycie siedzi kruk oświetlony piorunami. Całość w stylu okładek groteskowych płyt zespołów Black Sabbath albo Iron Maiden.
Także – modne ostatnio u nas – porównywanie przeciwników do Adolfa Hitlera jest dość powszechne. Gdy w 2007 roku rosyjscy „niezależni" internauci zaczęli przeprowadzać masową akcję straszenia Estonią (połączoną z cyberatakiem) jako krajem nazistowskim, miesięcznik „The Economist" odpowiedział przypomnieniem dobrego zwyczaju, że ten, kto w dyskusji pierwszy ubliży przeciwnikom od nazistów albo Hitlera, ten ją przegrywa (tzw. prawo Godwina).
Ale na prawdziwej wojnie ideologicznej takie zasady się nie liczą. Dla prawdziwego wyznawcy jednej albo drugiej strony każda głupota, byle dość agresywna, zamienia się w prawdę objawioną.
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Gumowe przedłużenie artykułu 54 Konstytucji RP gwarantującego wolność słowa. Jak czytamy na stronach ABW: „zadaniem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego jest ochrona państwa przed planowymi i zorganizowanymi działaniami, które mogą stwarzać zagrożenie dla niepodległości lub porządku konstytucyjnego Polski, zakłócić funkcjonowanie struktur państwowych bądź narazić na szwank podstawowe interesy kraju". Przykład? Zamknięcie portalu AntyKomor.pl. ABW spełnia także ważną funkcję wychowawczą, zniechęcając młodzież do gnicia przed komputerem czy gnuśnego politykowania na trybunach zamiast samodzielnego kopania piłki. Ze względu na fakt, że ABW ma w tych dziedzinach coraz więcej pracy, inne poślednie zadania, takie jak walka z grupami przestępczymi, wkrótce ponownie całkowicie zostaną powierzone innym podmiotom – na przykład konkurencyjnym grupom przestępczym.
AntyKomor.pl. Najbardziej znany polski portal internetowy zamknięty przez ABW. Autor portalu Robert Frycz wyrasta na polskiego Juliana