Rosja czy – szerzej – świat rosyjski, bo przecież Rosja jest światem dla siebie, jest przedmiotem agresji. Agresji szczególnie groźnej, bo dokonywanej nie tylko z zewnątrz, ale i z wewnątrz. Agresji szczególnie perfidnej – bo niszczy rosyjską cywilizację metodą małych kroczków. Zmienia się – niby – drobiazgi, ale z tych drobiazgów składa się świat.
Ot, na przykład defilada 9 maja. Wykluczono z niej kadetów ze szkół Nachimowa i Suworowa. A to przecież przyszłość ruskiego oficerstwa, więc jakby zademonstrowano, że to oficerstwo nie ma przyszłości. Przebrano żołnierzy w nowe mundury; stanowią w nich zlewającą się masę, a to pozbawia oficerów poczucia godności (tu obserwatorowi przypominają się francuscy generałowie, na początku XX wieku niedostrzegający istnienia karabinów maszynowych i protestujący przeciwko narzuceniu armii kamuflujących uniformów pod hasłem „czerwone spodnie – to Francja!").
Wreszcie szczyt szczytów – nawet słabowite Politbiuro z Breżniewem na czele odbierało defilady, stojąc, bo to jest znak szacunku państwa dla armii. A teraz prezydent, czyli głównodowodzący, i minister obrony – siedzieli! Skandal.
Ktoś im to podpowiedział, żeby siedzieli. To element realizacji koronkowego, mrocznego planu agresorów.
A szczególnym przedmiotem agresji jest sam autor tych diagnoz, czyli Nikita Michałkow. Uwzięli się na niego na przykład wiaderkowcy. Czyli członkowie ruchu niebieskich wiaderek zwalczającego przekleństwo Moskwy, jakim jest ogromna liczba aut uprzywilejowanych, które z niebieskim „kogutem" wymuszają pierwszeństwo na zakorkowanych ulicach. Wyśledzili, że Michałkow ma migałkę, i zażądali, żeby przestał jej używać, bo to podobno skandal, żeby wybitny reżyser publicznie korzystał z tego symbolu nierówności.
Michałkow odmówił. Bo przecież, jak się wyraził, z migałką nie wozi dziwek ani dyń na targ, tylko załatwia poważne sprawy. Ale wiaderkowcy nie zrezygnowali. Zaczęli go filmować, jak np. jedzie na wstecznym biegu przez podwójną ciągłą i pod prąd.