Nikta Michałkowi nie traci talentu

Choć Michałkow jako działacz orbituje ostatnio w sferach groteski, to jednak ideologia nie pożarła mu filmowego talentu

Aktualizacja: 06.06.2011 08:21 Publikacja: 04.06.2011 01:01

W „Cytadeli” wizja Rosji ma wiele wspólnego z religijno-narodowym mistycyzmem Michałkowa. Na zdjęciu

W „Cytadeli” wizja Rosji ma wiele wspólnego z religijno-narodowym mistycyzmem Michałkowa. Na zdjęciu reżyser na planie filmu z córką Nadieżdą

Foto: AFP

Rosja czy – szerzej – świat rosyjski, bo przecież Rosja jest światem dla siebie, jest przedmiotem agresji. Agresji szczególnie groźnej, bo dokonywanej nie tylko z zewnątrz, ale i z wewnątrz. Agresji szczególnie perfidnej – bo niszczy rosyjską cywilizację metodą małych kroczków. Zmienia się – niby – drobiazgi, ale z tych drobiazgów składa się świat.

Ot, na przykład defilada 9 maja. Wykluczono z niej kadetów ze szkół Nachimowa i Suworowa. A to przecież przyszłość ruskiego oficerstwa, więc jakby zademonstrowano, że to oficerstwo nie ma przyszłości. Przebrano żołnierzy w nowe mundury; stanowią w nich zlewającą się masę, a to pozbawia oficerów poczucia godności (tu obserwatorowi przypominają się francuscy generałowie, na początku XX wieku niedostrzegający istnienia karabinów maszynowych i protestujący przeciwko narzuceniu armii kamuflujących uniformów pod hasłem „czerwone spodnie – to Francja!").

Wreszcie szczyt szczytów – nawet słabowite Politbiuro z Breżniewem na czele odbierało defilady, stojąc, bo to jest znak szacunku państwa dla armii. A teraz prezydent, czyli głównodowodzący, i minister obrony – siedzieli! Skandal.

Ktoś im to podpowiedział, żeby siedzieli. To element realizacji koronkowego, mrocznego planu agresorów.

A szczególnym przedmiotem agresji jest sam autor tych diagnoz, czyli Nikita Michałkow. Uwzięli się na niego na przykład wiaderkowcy. Czyli członkowie ruchu niebieskich wiaderek zwalczającego przekleństwo Moskwy, jakim jest ogromna liczba aut uprzywilejowanych, które z niebieskim „kogutem" wymuszają pierwszeństwo na zakorkowanych ulicach. Wyśledzili, że Michałkow ma migałkę, i zażądali, żeby przestał jej używać, bo to podobno skandal, żeby wybitny reżyser publicznie korzystał z tego symbolu nierówności.

Michałkow odmówił. Bo przecież, jak się wyraził, z migałką nie wozi dziwek ani dyń na targ, tylko załatwia poważne sprawy. Ale wiaderkowcy nie zrezygnowali. Zaczęli go filmować, jak np. jedzie na wstecznym biegu przez podwójną ciągłą i pod prąd.

Tylko ktoś bezgranicznie naiwny mógłby uwierzyć, że takie prześladowanie patriotycznego reżysera jest przypadkiem. Że nie jest elementem pełzającej, wewnętrznej agresji.

Przecież po oczach bije, o co tu chodzi: migałkę dostał jako przewodniczący społecznej rady przy Ministerstwie Obrony. Agresorom chodzi o to, żeby wykazać, że ministerstwo nie może swobodnie dysponować swoimi migałkami. Bo jeśli się ugnie i pod naciskiem zabierze Michałkowowi „specsygnał", to będzie to znaczyć, że nie jest w stanie obronić Rosji przed niczym.

Więc reżyser walczył. Ale tu nagle cios w plecy. Ministerstwu zmniejszono limit na migałki i w ramach cięć zabrało ją Michałkowowi.

I to była kropla, która przepełniła kielich goryczy. Reżyser natychmiast uświadomił sobie, że siły zła pozbawiły defiladę narodowych treści. Podał się do dymisji z rady i opowiedział prawdę o tym, jak demoluje się godność rosyjskiej armii...

Dar wyczuwania wrogów

Sprawa migałki jest symptomatyczna. Bo Michałkow naprawdę uważa, że zabranie mu „specsygnału" jest postawieniem świata na głowie. Jak można było coś takiego zrobić jemu?

Geniuszowi kina, który dobrze zdaje sobie sprawę ze swego geniuszu. Laureatowi chyba wszystkich możliwych nagród radzieckich, rosyjskich i międzynarodowych.

Ale Jemu – to znaczy przede wszystkim Nikicie Siergiejewiczowi Michałkowowi. Synowi Siergieja Michałkowa, wybitnego poety i autora słów hymnu ZSRR, i Natalii Konczałowskiej, też poetki, córki malarza Piotra Konczałowskiego, a wnuczki innego wybitnego malarza – Wasyla Surikowa.

To zresztą tylko naskórek. Bo i po mieczu, i po kądzieli wśród przodków i krewnych Nikity Siergiejewicza mrowi się od nazwisk z rosyjskiego panteonu. Tołstoj, Gogol, Puszkin, Jesienin, Stanisławski – rzeczywiście może się zakręcić w głowie.

Ale dla Michałkowa co najmniej równie ważne jest pochodzenie arystokratyczne. – Po mieczu ród wywodzi się z Litwy i pierwsze wzmianki pisemne dotyczą Michałko Gridicy z Gedyminowiczów. Jeden z moich prapra- był kuzynem pierwszego cara z dynastii Romanowów, Michaiła Fiodorowicza, i jego „postielniczym" – dworzaninem, który słał carskie łoże i układał monarchę do snu – mówił kilka lat temu „GW". – To wielki zaszczyt i bardzo wysoka funkcja. Pełnił ją tylko człowiek naprawdę zaufany – był bowiem ostatnim, który zostawał sam na sam z carem i mógł go w każdej chwili zabić. Z Michałkowów wyszło wielu dostojników państwowych, zwłaszcza w czasach smuty byli potężnym klanem.

Gdy kilka lat temu przemawiającego Michałkowa obrzucili jajkami młodzi ludzie z partii nacjonalbolszewickiej Limonowa, mistrz podszedł do jednego z nich – już schwytanego, obezwładnionego, z wykręconymi rękami – i kopnął go w twarz. Komentowano wówczas, że to dla Michałkowa naturalne, że w ten sposób dał wyraz swojej pańskości – bo uderzenie napastnika, nawet związanego, pięścią byłoby zbytnio podobne do bójki, a bójka sugeruje jakiś rodzaj równości między uczestnikami...

W fabularnym filmie „Oligarcha" Pawła Łungina główny negatywny bohater, niegdyś działacz KPZR, a obecnie putinowski dygnitarz, opowiada o sobie: „Moja rodzina to szlachta, moi przodkowie od dziesięciu pokoleń służyli Rosji, niezależnie od tego, czy rządzili nią carowie czy komuniści. Mamy we krwi szacunek dla władzy i dar wyczuwania jej wrogów. I potrafimy karać ich bez litości".

W filmie mówi to polityk, ale wydaje się, że Nikita Michałkow z wielkim przekonaniem powiedziałby o sobie coś bardzo podobnego.

Istota Rosji

Szacunek dla władzy miał z pewnością ojciec reżysera. Według anegdoty Siergiej Michałkow miał z rozmysłem nazwać syna Nikitą, bo już wtedy, w 1945 roku, stawiał na to, że następcą Stalina zostanie inny Nikita Siergiejewicz – Chruszczow. Według innej już na kilka godzin przed – dla wszystkich niespodziewanym – obaleniem Chruszczowa zdążył już we własnym gabinecie wymienić zdjęcie – przedstawiające go z upadającym gensekiem – na inne, też swoje, ale z Breżniewem.

Sam Nikita Michałkow opowiadał, jak to jego ojciec już w latach 70., kiedy poproszono go o napisanie nowej wersji hymnu ZSRR (w pierwszej wersji padało nazwisko Stalina, dlatego długo była wykonywana tylko melodia), w pierwszym odruchu odpowiedział: „Po co? Wystarczy przecież przywrócić carski »Boże, cara chrani«, tylko »cara« zmienić na »KC«".

Ale nowy hymn stworzył. A jego syn z szacunku dla władzy stworzył doktrynę. „Istota Rosji opiera się na prawosławnym krzyżu, a on składa się z pionu władzy oraz poziomu wolnej kultury i ekonomii" – powiedział parę lat temu.

Ta mistyczna konstrukcja złożona jest z bardzo konkretnych czynników. Władza jest w tej formule elementem najważniejszym i, co ważne, samoistnym. Bo jeśli coś może ją ograniczać, to jedynie wzgląd na konieczność przestrzegania zasad „poziomych" czy wolności gospodarki (choć Michałkow podkreśla konieczność protekcjonizmu) i kultury (bo nie darmo sam Michałkow jest twórcą). Na pewno natomiast nie zasada jakkolwiek pojętej wolności politycznej.

I choć jeszcze w latach 90. dopuszczał on pewne jej elementy, co prawda w specyficzny sposób („Gdyby miało dojść do wyborów monarchy, uprawnieni do tego jesteśmy my – szlachta, nasz sobór ziemski"), to w miarę upływu czasu miały one tendencję do zanikania. Gdy już przy władzy był Putin, z którym Michałkow się przyjaźni i do którego publicznie mówił „wasze wieliczestwo", reżyser stwierdził, że jest oczywiste, iż władca powinien mieć prawo wskazać swego następcę.

Kiedy nastąpiły czasy „tandemu", Michałkow coraz wyraźniej znajdował się w gronie tych, którzy nieśmiałą modernizacyjną frazeologię nowego prezydenta odbierali jako zagrożenie dla Świętej Rusi. Nikita Siergiejewicz skrytykował prezydenta Miedwiediewa i ministra obrony za to, że odbierali defiladę wojskową, siedząc. Sęk w tym, że nie oni sami, bo obok nich siedział premier Putin. Czego Michałkow nie dostrzegł.

Widocznie więc było to siedzenie tylko pozornie tożsame, ale dialektycznie – odmienne. Miedwiediew siedział, okazując brak szacunku dla armii i druzgocąc w ten sposób moralny kręgosłup Rosji. Tymczasem siedzenie Putina miało sens zgoła inny i Michałkow na pewno potrafiłby to uzasadnić, gdyby tylko zaistniała taka potrzeba.

„Cytadela" – odkupienie

Ale nie można postawić tu kropki. Bo choć Michałkow-działacz orbituje ostatnio w sferach groteski (katastrofę elektrowni w Japonii określił mianem boskiej kary dla ludzkości, a swój wideoblog zatytułował Nikita Biesogon, czyli ten, który goni biesy), to o Michałkowie-filmowcu trudno tak powiedzieć.

A wydawało się, że i na tym polu jego talent zostanie pożarty przez ideologię. „Cyrulik syberyjski", fresk z XIX-wiecznej Rosji, okazał się wprawdzie malowniczą, ale prostacko propagandową demonstracją wiary w istnienie szczęśliwego kraju atakowanego przez złowrogich terrorystów o ciemnej karnacji (Żydów czy Czeczenów? Reżyser nie stawia kropki nad „i"). Kraju świętej wiary i świętego ludu, rządzonego przez świętego cara. A chodzi o granego przez Michałkowa Aleksandra III – według historyków najgorszego rosyjskiego władcę XIX wieku, który wycofując się z liberalizujących reform swego ojca, otworzył – w perspektywie – wrota rewolucji.

Druga część genialnych „Spalonych słońcem" również rozczarowywała. Nagłe przywrócenie do życia postaci uśmierconych w pierwszej części było nieprzekonujące fabularnie, a przez to irytujące. Co gorsza, było przez wielu odbierane jako sygnał, iż twórca zaczyna niebezpieczną grę z przeszłością. Że wycofuje się z drapieżnych diagnoz rodem ze „Spalonych" w stronę jakiejś wizji soft-stalinizmu.

Z niepokojem czekano więc na trzecią część, „Cytadelę". Tym razem twórca nawiązał do najlepszego okresu swej twórczości. Nie w sensie formalnym. Bo w trzeciej części trylogii Michałkow ostro wchodzi w obcą mu dotychczas formułę, którą niektórzy nazywają postmodernistyczną, a ja wolałbym określić mianem bajkowej.

Ale jest to, po pierwsze, właśnie bajka, aluzje metafizyczne, a nie prostackie „ułaskawianie" realistycznych postaci, z którym mieliśmy do czynienia w drugiej części trylogii.

A po drugie – ta bajka ma kilka sensów. Jest tu genialna w skrótowości wizja zagubionego we wszechświecie człowieka, któremu się wydaje, że czymś kieruje, a w rzeczywistości czyni to, czego chcą siły potężniejsze, których on nawet nie dostrzega.

W scenie bombardowania ewakuującego się szpitala jest przejmująca wizja nowego życia, zatrzymującego śmierć.

No i przede wszystkim – jest wizja Rosji, która z soft-stalinizmem ma niewiele wspólnego, wiele natomiast z religijno-narodowym mistycyzmem Michałkowa. Powiedziałbym, że wbrew obawom w „Cytadeli" reżyser pogłębił, a nie osłabił diagnozy ze „Spalonych". Bo w pierwszej części trylogii bolszewicka przeszłość Kotowa jest ambiwalentna. W „Cytadeli" natomiast – już nie. Nie jest taka i dla samego Kotowa, który wyraźnie chce się z niej rozliczyć. Przed samym sobą, przed Rosją, może i przed Bogiem...?

„Nie ma u nas nieskalanych, wszyscy są winni" – tak w latach 90. Michałkow streszczał swój pogląd na stalinizm. Elementy takiej diagnozy są wyraźnie widoczne w „Cytadeli". Kiedy 15 tysięcy żołnierzy-więźniów wraz z oddziałami NKWD i ich dowódcami hipnotycznie idzie za Kotowem na tytułową cytadelę, wyraźnie widać, że idzie o odkupienie. Odkupienie ludzkich grzechów, ale przede wszystkim tego, że przedtem, jak to ujął reżyser, „wszyscy zapatrzyli się w to (stalinowskie – PS) słońce".

Niech Michałkow lepiej goni takie biesy...

Piotr Skwieciński  z  Moskwy

Rosja czy – szerzej – świat rosyjski, bo przecież Rosja jest światem dla siebie, jest przedmiotem agresji. Agresji szczególnie groźnej, bo dokonywanej nie tylko z zewnątrz, ale i z wewnątrz. Agresji szczególnie perfidnej – bo niszczy rosyjską cywilizację metodą małych kroczków. Zmienia się – niby – drobiazgi, ale z tych drobiazgów składa się świat.

Ot, na przykład defilada 9 maja. Wykluczono z niej kadetów ze szkół Nachimowa i Suworowa. A to przecież przyszłość ruskiego oficerstwa, więc jakby zademonstrowano, że to oficerstwo nie ma przyszłości. Przebrano żołnierzy w nowe mundury; stanowią w nich zlewającą się masę, a to pozbawia oficerów poczucia godności (tu obserwatorowi przypominają się francuscy generałowie, na początku XX wieku niedostrzegający istnienia karabinów maszynowych i protestujący przeciwko narzuceniu armii kamuflujących uniformów pod hasłem „czerwone spodnie – to Francja!").

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą