Grzegorz Królikiewicz – niedoceniony mistrz kina

Tyle talentu, wyobraźni i mocnego charakteru trzyma się pod korcem w naszych podłych czasach

Aktualizacja: 06.06.2011 08:33 Publikacja: 04.06.2011 01:01

Grzegorz Królikiewicz – niedoceniony mistrz kina

Foto: ROL

Nadszedł czas, żeby Wielką Trójcę polskiego kina uzupełnić o czwartego. Mistrz Grzegorz Królikiewicz ambicją artystyczną sięga poziomu Wajdy, Munka i Hasa, ale uzyskał mniejszy rezonans społeczny z powodu nowatorskiego języka filmów. Jest on rewolucjonistą o duszy konserwatysty. W ostrym dziś sporze modernistów z tradycjonalistami o Polskę zajął własne stanowisko. Pragnie trwać przy patriotyzmie i katolicyzmie, radykalnie odnawiając formę ich wyrazu.

Reżyser oparł się nihilizmowi europejskiemu i wygrał w wielkim stylu. Twierdzi, że ciągle wierzy, mimo upływu ponad 100 lat od zapowiedzi śmierci Boga przez Nietzschego. Ta wiara wydaje się na dnie rozpaczy. Olśniewający debiut „Na wylot" (1972 r.) pokazuje świat, który odrzuca chrześcijaństwo. Główny bohater Malisz jest również artystą. Zanim dokonał mordu z nędzy, próbował sprzedawać swoje rysunki twarzy Chrystusa z całunu turyńskiego. Nikt nie chciał ich kupić. Całun był wówczas uważany za fizyczny dowód boskości Jezusa, a mimo to wcielenie zostało odrzucone. Upokorzony rysownik zabija staruszków dla pieniędzy. Miłość bliźniego wyraża się jako wzajemne poświęcenie zbrodniarza i zbrodniarki w celu ratowania kochanego wspólnika przed szubienicą.

Królikiewicz miał lepiej od Malisza. Nie musiał mordować w realnym życiu, choć wydaje się, że pragnął, podobnie jak wielu bezsilnych patriotów. Swój gniew skierował przeciwko tradycyjnej formie realizmu, a pośrednio przeciw światu skażonemu komunizmem. Niech nas nie zwiedzie umieszczenie akcji przed wojną w II Rzeczypospolitej. Jest to okoliczność mało eksponowana, o co mieli pretensję PZPR-owcy. Bardziej liczy się atak na ateizm zrobiony z taką werwą, że jeszcze dzisiaj zapiera dech widzowi dzięki odnowie języka. Jednak rezultat okazał się dwuznaczny. Ten film nie „nawraca" na wiarę katolicką. Przeciwnie, zło uzyskało hipnotyczne piękno. Opowieść została ścięta do szkieletu, kąty ustawienia kamery są dziwne, zamiast ciągłości akcji występuje dopełnianie emocji i oto mamy arcydzieło. Po 40 latach realizacja pozostaje świeża, a nawet budzi zachwyt. Znam tylko jeden debiut z tamtej epoki, który także prawie się nie zestarzał, „Nóż w wodzie" Romana Polańskiego (1961 r.)

Ukochana pokraka

Polański zrobił potem oszałamiającą karierę, obstawiając z talentem nihilizm i demonizm. To uczeń Nietzschego, łącznie z ideą nadczłowieka, który sam tworzy sobie normy moralne, choć zaiste żadna z niego „blondbestia". Wykorzeniony, ale mocno spolonizowany francuski Żyd, ledwo uratowany z Holokaustu daje kontrapunkt dla Polaka z krwi i kości wychowanego w poczuciu honoru. Chłopca, któremu wojna upłynęła przy matce katolickiej mistyczce, a w cieniu mitu bohaterskiego ojca, oficera uwięzionego w oflagu. Skrajnie różne doświadczenia formacyjne określiły przyszłe życie obu reżyserów.

Której z tych wrażliwości mamy powierzyć polskość? Odpowiedź nie jest oczywista, gdyż nihilizm nie jest zboczeniem zaprzańców. Wydaje się wręcz warunkiem uczestnictwa we współczesnej kulturze. Pojawił się na skutek rozwoju świadomości europejskiej, ujawniając względność wszystkich wartości. Królikiewicz doskonale o tym wie, jako autor widowiska o procesie Giordano Bruno (1973 r). Już w XVI wieku przeczuwano w Rzymie, że naukowy postęp prowadzi człowieka w otchłań aksjologiczną. Artysta sprzyja tradycjonalistom, którzy jednak nie lubią jego dzieła i nie rozumieją. Natomiast ma duże uznanie modernistów dzięki nowatorstwu formalnemu. Nowoczesny Polak katolik nie jest ofertą dla mas, gdyż wymaga twórczego umysłu. Kiedy nie wolno artyście podważać tradycyjnych wartości, kreatywność realizuje, podważając tylko język tradycji. W rezultacie traci kontakt z publicznością.

Królikiewicz nie należy do zaślepionych patriotów. Jest na to za inteligentny. Jak jego wiara wydaje się kurczowa, tak miłość do ojczyzny cierpka. Polskę po ciężkich przejściach traktuje jako ukochaną pokrakę, co pokazał w filmie „Przypadek Pekosińskiego" (1993 r.). Tytułowy bohater jest znajdą szukającym matki, która wyrzuciła go za druty obozu koncentracyjnego, ofiarą nazistów i komunistycznego wychowania. W rezultacie nie zna swej tożsamości. Ale ma potencjał. Jest mistrzem szachów, symbolu inteligencji wszechświata. Zastępcza matka wymusza przysięgę, że nigdy nie opuści Kościoła. W finale otwiera drzwi brzemiennej Matce Boskiej i św. Józefowi. Jego mieszkanie to Polska i zarazem stajenka betlejemska. Bohater znajduje archetypową Matkę, a reżyser zostaje prorokiem nawrócenia narodu. Niestety, naród o tym od niego się nie dowie, bo nie pójdzie do kina na tak niewdzięczny film.

Mamy oddać się w macierzyńską niewolę Maryi, głosił prymas Stefan Wyszyński, co on poniekąd powtarza w kinie. Jak w naszych czasach uznania dla demonizmu Polańskiego uchronić taki przekaz przed szyderstwem? Uciekając od kiczu religijnego na przeciwny biegun. Stąd cuchnące wnętrza, brudne barłogi, biedna orgia seksualna, kaleki naturszczyk w roli głównej, czasem brutalny symbolizm. Świat nieprzebóstwiony. Taki język sprawia oku przykrość i mękę duszy, więc tym bardziej wzrusza końcowe zaproszenie Świętej Rodziny do polskiego domu. Na tę chwilę furia formalna przechodzi w błogostan.

Czy reżyser uważa katolicyzm za pożyteczną formę kultury, która utrzymuje żywotność po „śmierci Boga" siłą bezwładu, czy coś głębszego? Pytanie unosi się także nad książką pt. „Królikiewicz. Pracuję dla przyszłości", wywiadzie rzece udzielonym Piotrowi Kletowskiemu i Piotrowi Mareckiemu. Niestety, nie przepytali rozmówcy z dogmatów katolickich. Uzyskali jednak wyznanie szacunku dla Matki Boskiej wzorem Mickiewicza, wiarę w Absolut i oświadczenie, że tragedia chrześcijańska jest niemożliwa, gdyż po śmierci jest zawsze zmartwychwstanie. Wszakże daremna byłaby próba przyłapania artysty. „Na szczęście religia, którą wyznaję, nie jest logiczna. Szatan jest logiczny, a moja religia jest dialektyczna: prowadzi mnie przez moje sprzeczności i daje mi możliwość wyboru".

Dlaczego Królikiewicz nie głosi wiary w sposób dostępny dla publiczności, skoro widzi tu zbawienie narodu? Może wstydzi się uprawiania propagandy kościelnej. Jednak nie wstydzi się propagandy patriotycznej i państwowej. Jego widowisko telewizyjne „Trzeci Maja" (1976 r.) oczarowało nie tylko pół narodu, ale także partię. Ulokował je na odbudowywanym zamku warszawskim. Wzmocnił tym slogan gierkowskiej propagandy sukcesu o budowie „drugiej Polski". Jednocześnie nadał silny przekaz antyrosyjski, aż został usłyszany nawet w Pekinie. Nigdy przedtem ani potem jego praca nie miała tak mocnego oddźwięku. Lecz pozostał sobą.

Wierność zwana szaleństwem

Nie chciał przenieść się z Łodzi do Warszawy, co mu proponowała w nagrodę partia, bo straciłby niezależność. Reżyser pracował dla komunistów tylko wtedy, kiedy było to zgodne z jego poglądami. Nie sprzedał talentu za sławę i słodkie życie jak Polański. Nie chodził na układy z władzą jak Wajda. Był bezkompromisowy. Wyrzucili go z pracy w szkole łódzkiej z powodu protestu przeciw kumoterstwu. W tym czasie pan Andrzej wychowywał „staliniątka" w swym Zespole X z bardzo wpływowego wtedy i dziś środowiska (o staliniątkach nie mówi się w książce). I przed tym środowiskiem broni Królikiewicz – polskiego szaleństwa. To „bardzo mylące słowo spreparowane przez ludzi nienawidzących nas jako wspólnoty i nienawidzących naszego stylu duchowego. To nie jest szaleństwo, to wierność ideałom".

Reżyser uważa, że jego postawa wobec historii różni się od Wajdy pokoleniowo. Wojna wpoiła starszemu i sławniejszemu koledze poczucie tragizmu już w dzieciństwie, gdy jego było sielskie. „W historii widzę coś zupełnie innego. Dostrzegam w niej nutę faulknerowską: jesteśmy dumni, przegrywamy bitwy, ale wygramy wojnę, kiedyś ją wygramy". Jednak moim skromnym zdaniem to nadzieja tak samo płonna jak ta, że Południe Stanów Zjednoczonych odegra się kiedyś na Północy. Wszakże wątek heroicznej nadziei pojawia się w filmach dokumentalnych o dowódcach AK. Pragmatyzm musi przegrać, ponieważ najważniejsza jest wierność ideałom – podsuwa mu myśl rozmówca w wywiadzie rzece. Jednak stary mistrz studzi powstańczy zapał, żeby unicestwiać siebie dla idei. „To nie jest proste zwycięstwo ducha nad materią".

Rozmówcy Królikiewicza zbyt łatwo zgadzają się, jakoby stworzył „demokratyczny paradygmat" odbioru filmów, ponieważ widz musi sobie dopowiadać ich znaczenie. Otóż jak wiadomo, demokracja oznacza rządy ludu, a tymczasem lud wygłosował reżysera z kina. Jego język jest bowiem skrajnie elitarny, nad czym ubolewam. Tyle talentu, wyobraźni, wartości i mocnego charakteru trzyma się pod korcem w naszych podłych czasach. Nie jest to opowieść o artyście, który „pracuje dla przyszłości". Raczej o takim, co się publiczności nie kłaniał. ?

„Królikiewicz. Pracuję dla przyszłości". Piotr Kletowski i Piotr Marecki (Wywiad rzeka) Korporacja ha! art „Grzegorz Królikiewicz. 4 x DVD" Telewizja Kino Polska

Nadszedł czas, żeby Wielką Trójcę polskiego kina uzupełnić o czwartego. Mistrz Grzegorz Królikiewicz ambicją artystyczną sięga poziomu Wajdy, Munka i Hasa, ale uzyskał mniejszy rezonans społeczny z powodu nowatorskiego języka filmów. Jest on rewolucjonistą o duszy konserwatysty. W ostrym dziś sporze modernistów z tradycjonalistami o Polskę zajął własne stanowisko. Pragnie trwać przy patriotyzmie i katolicyzmie, radykalnie odnawiając formę ich wyrazu.

Reżyser oparł się nihilizmowi europejskiemu i wygrał w wielkim stylu. Twierdzi, że ciągle wierzy, mimo upływu ponad 100 lat od zapowiedzi śmierci Boga przez Nietzschego. Ta wiara wydaje się na dnie rozpaczy. Olśniewający debiut „Na wylot" (1972 r.) pokazuje świat, który odrzuca chrześcijaństwo. Główny bohater Malisz jest również artystą. Zanim dokonał mordu z nędzy, próbował sprzedawać swoje rysunki twarzy Chrystusa z całunu turyńskiego. Nikt nie chciał ich kupić. Całun był wówczas uważany za fizyczny dowód boskości Jezusa, a mimo to wcielenie zostało odrzucone. Upokorzony rysownik zabija staruszków dla pieniędzy. Miłość bliźniego wyraża się jako wzajemne poświęcenie zbrodniarza i zbrodniarki w celu ratowania kochanego wspólnika przed szubienicą.

Królikiewicz miał lepiej od Malisza. Nie musiał mordować w realnym życiu, choć wydaje się, że pragnął, podobnie jak wielu bezsilnych patriotów. Swój gniew skierował przeciwko tradycyjnej formie realizmu, a pośrednio przeciw światu skażonemu komunizmem. Niech nas nie zwiedzie umieszczenie akcji przed wojną w II Rzeczypospolitej. Jest to okoliczność mało eksponowana, o co mieli pretensję PZPR-owcy. Bardziej liczy się atak na ateizm zrobiony z taką werwą, że jeszcze dzisiaj zapiera dech widzowi dzięki odnowie języka. Jednak rezultat okazał się dwuznaczny. Ten film nie „nawraca" na wiarę katolicką. Przeciwnie, zło uzyskało hipnotyczne piękno. Opowieść została ścięta do szkieletu, kąty ustawienia kamery są dziwne, zamiast ciągłości akcji występuje dopełnianie emocji i oto mamy arcydzieło. Po 40 latach realizacja pozostaje świeża, a nawet budzi zachwyt. Znam tylko jeden debiut z tamtej epoki, który także prawie się nie zestarzał, „Nóż w wodzie" Romana Polańskiego (1961 r.)

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy