Nadszedł czas, żeby Wielką Trójcę polskiego kina uzupełnić o czwartego. Mistrz Grzegorz Królikiewicz ambicją artystyczną sięga poziomu Wajdy, Munka i Hasa, ale uzyskał mniejszy rezonans społeczny z powodu nowatorskiego języka filmów. Jest on rewolucjonistą o duszy konserwatysty. W ostrym dziś sporze modernistów z tradycjonalistami o Polskę zajął własne stanowisko. Pragnie trwać przy patriotyzmie i katolicyzmie, radykalnie odnawiając formę ich wyrazu.
Reżyser oparł się nihilizmowi europejskiemu i wygrał w wielkim stylu. Twierdzi, że ciągle wierzy, mimo upływu ponad 100 lat od zapowiedzi śmierci Boga przez Nietzschego. Ta wiara wydaje się na dnie rozpaczy. Olśniewający debiut „Na wylot" (1972 r.) pokazuje świat, który odrzuca chrześcijaństwo. Główny bohater Malisz jest również artystą. Zanim dokonał mordu z nędzy, próbował sprzedawać swoje rysunki twarzy Chrystusa z całunu turyńskiego. Nikt nie chciał ich kupić. Całun był wówczas uważany za fizyczny dowód boskości Jezusa, a mimo to wcielenie zostało odrzucone. Upokorzony rysownik zabija staruszków dla pieniędzy. Miłość bliźniego wyraża się jako wzajemne poświęcenie zbrodniarza i zbrodniarki w celu ratowania kochanego wspólnika przed szubienicą.
Królikiewicz miał lepiej od Malisza. Nie musiał mordować w realnym życiu, choć wydaje się, że pragnął, podobnie jak wielu bezsilnych patriotów. Swój gniew skierował przeciwko tradycyjnej formie realizmu, a pośrednio przeciw światu skażonemu komunizmem. Niech nas nie zwiedzie umieszczenie akcji przed wojną w II Rzeczypospolitej. Jest to okoliczność mało eksponowana, o co mieli pretensję PZPR-owcy. Bardziej liczy się atak na ateizm zrobiony z taką werwą, że jeszcze dzisiaj zapiera dech widzowi dzięki odnowie języka. Jednak rezultat okazał się dwuznaczny. Ten film nie „nawraca" na wiarę katolicką. Przeciwnie, zło uzyskało hipnotyczne piękno. Opowieść została ścięta do szkieletu, kąty ustawienia kamery są dziwne, zamiast ciągłości akcji występuje dopełnianie emocji i oto mamy arcydzieło. Po 40 latach realizacja pozostaje świeża, a nawet budzi zachwyt. Znam tylko jeden debiut z tamtej epoki, który także prawie się nie zestarzał, „Nóż w wodzie" Romana Polańskiego (1961 r.)
Ukochana pokraka
Polański zrobił potem oszałamiającą karierę, obstawiając z talentem nihilizm i demonizm. To uczeń Nietzschego, łącznie z ideą nadczłowieka, który sam tworzy sobie normy moralne, choć zaiste żadna z niego „blondbestia". Wykorzeniony, ale mocno spolonizowany francuski Żyd, ledwo uratowany z Holokaustu daje kontrapunkt dla Polaka z krwi i kości wychowanego w poczuciu honoru. Chłopca, któremu wojna upłynęła przy matce katolickiej mistyczce, a w cieniu mitu bohaterskiego ojca, oficera uwięzionego w oflagu. Skrajnie różne doświadczenia formacyjne określiły przyszłe życie obu reżyserów.
Której z tych wrażliwości mamy powierzyć polskość? Odpowiedź nie jest oczywista, gdyż nihilizm nie jest zboczeniem zaprzańców. Wydaje się wręcz warunkiem uczestnictwa we współczesnej kulturze. Pojawił się na skutek rozwoju świadomości europejskiej, ujawniając względność wszystkich wartości. Królikiewicz doskonale o tym wie, jako autor widowiska o procesie Giordano Bruno (1973 r). Już w XVI wieku przeczuwano w Rzymie, że naukowy postęp prowadzi człowieka w otchłań aksjologiczną. Artysta sprzyja tradycjonalistom, którzy jednak nie lubią jego dzieła i nie rozumieją. Natomiast ma duże uznanie modernistów dzięki nowatorstwu formalnemu. Nowoczesny Polak katolik nie jest ofertą dla mas, gdyż wymaga twórczego umysłu. Kiedy nie wolno artyście podważać tradycyjnych wartości, kreatywność realizuje, podważając tylko język tradycji. W rezultacie traci kontakt z publicznością.
Królikiewicz nie należy do zaślepionych patriotów. Jest na to za inteligentny. Jak jego wiara wydaje się kurczowa, tak miłość do ojczyzny cierpka. Polskę po ciężkich przejściach traktuje jako ukochaną pokrakę, co pokazał w filmie „Przypadek Pekosińskiego" (1993 r.). Tytułowy bohater jest znajdą szukającym matki, która wyrzuciła go za druty obozu koncentracyjnego, ofiarą nazistów i komunistycznego wychowania. W rezultacie nie zna swej tożsamości. Ale ma potencjał. Jest mistrzem szachów, symbolu inteligencji wszechświata. Zastępcza matka wymusza przysięgę, że nigdy nie opuści Kościoła. W finale otwiera drzwi brzemiennej Matce Boskiej i św. Józefowi. Jego mieszkanie to Polska i zarazem stajenka betlejemska. Bohater znajduje archetypową Matkę, a reżyser zostaje prorokiem nawrócenia narodu. Niestety, naród o tym od niego się nie dowie, bo nie pójdzie do kina na tak niewdzięczny film.
Mamy oddać się w macierzyńską niewolę Maryi, głosił prymas Stefan Wyszyński, co on poniekąd powtarza w kinie. Jak w naszych czasach uznania dla demonizmu Polańskiego uchronić taki przekaz przed szyderstwem? Uciekając od kiczu religijnego na przeciwny biegun. Stąd cuchnące wnętrza, brudne barłogi, biedna orgia seksualna, kaleki naturszczyk w roli głównej, czasem brutalny symbolizm. Świat nieprzebóstwiony. Taki język sprawia oku przykrość i mękę duszy, więc tym bardziej wzrusza końcowe zaproszenie Świętej Rodziny do polskiego domu. Na tę chwilę furia formalna przechodzi w błogostan.