Reklama

Feministki są sfrustrowane brakiem odzewu wśród kobiet

We własnym gronie bojowniczki o prawa kobiet dają upust frustracji. Co jeszcze mogą zrobić, by Polki zrozumiały, jak bardzo są dyskryminowane?

Publikacja: 11.06.2011 01:01

Feministki są sfrustrowane brakiem odzewu wśród kobiet

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

– Tyle lat się spotykamy, gadamy i nic się nie dzieje. Nie ma momentu przekroczenia masy krytycznej. Jest potężna blokada polityczna i społeczna – stwierdziła Katarzyna Bratkowska, feministka, współautorka wydanej niedawno (razem z Kazimierą Szczuką) „Dużej książki o aborcji", podczas feminarium (tak feministki nazywają swoje spotkania, w kontrze do seminariów) poświęconego m.in. tejże publikacji.

Okazuje się, że wbrew temu, co na zewnątrz głoszą lewicowe i feministyczne ruchy, w środku wyczuć można frustrację i przeświadczenie o porażce. A frustracja prowadzi do radykalizacji i coraz mniej wyrafinowanych akcji typu „Dni cipki", „I love my vagina" (gdzie jedną z atrakcji miało być fotografowanie narządów rozrodczych przybyłych kobiet) czy wydawania kontrowersyjnych książek takich jak np. „Wielka księga cipek" czy, ostatnio, poradnik o aborcji dla nastolatek.

Szukanie winnego

Wszystko to jednak nie przynosi pożądanych przez feministki efektów – taki wniosek nasuwa się, gdy się posłucha, co mówią na zamkniętych spotkaniach we własnym gronie.

– O aborcji mówi się głównie przy okazji billboardów z Hitlerem (jedna z akcji obrońców życia – red.), gdy ktoś rzuci pomysł zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej albo w skrajnych przypadkach, takich  jak głośna sprawa Agaty. A tak mówi się o tym sporadycznie – narzekała Katarzyna Szaniawska, wyrażając żal, że sprawą aborcji zajmują się głównie środowiska i media konserwatywne.

Zastanawiające, że pomimo licznych kampanii „Gazety Wyborczej" z mocno sfeminizowanym dodatkiem „Wysokie Obcasy", mimo sprzymierzeńca w postaci „Krytyki Politycznej", feministki mają na tym polu poczucie przegranej. I brak pomysłów, co jeszcze można by uczynić, aby Polki wreszcie zrozumiały, że są dyskryminowane, i zechciały ramię w ramię z feministkami walczyć o prawo do aborcji. Skoro zaś brak pomysłów, to trzeba znaleźć winnego.

– To Kościół zamknął drogę do legalizacji aborcji w Polsce, to on nie daje zgody na przestrzeganie podstawowych praw kobiet – mówiła wprost Claudia Snochowska-Gonzalez, współreżyserka filmu „Podziemne państwo kobiet" traktującego o podziemiu aborcyjnym w Polsce. A jako chlubny wyjątek, „jeden z bardziej przytomnych głosów w sprawie aborcji ze strony Kościoła", wymieniła Stanisława Obirka, teologa, który z Kościołem od chwili wystąpienia z zakonu w 2005 r. ma mało wspólnego.

Reklama
Reklama

I na tym polu feministki okazują się całkowicie bezsilne. Wyrazem tego są apele, by księżom i katolickim teologom nie udostępniać łamów mainstreamowych mediów. – Jeszcze niedawno „Gazeta Wyborcza" dawała swoje łamy np. księdzu Oko, który ostro wypowiadał się na temat homoseksualistów, w tej chwili już tego nie ma. Jeśli chodzi o kwestie praw kobiet, to my dalej nie jesteśmy w stanie się przebić do mainstreamu. A powinno być tak, że z pewnymi osobami się już o tym nie dyskutuje, nie powinno się udostępniać łamów, dając głos w sprawach aborcji czy praw kobiet np. księżom czy zakonnicom – podkreślała z pełną powagą Szaniawska.

Samo narzuca się skojarzenie z wezwaniem, jakie wystosował Paweł Huelle podczas konferencji poświęconej tolerancji: „W mediach powinna obowiązywać niepisana, dżentelmeńska umowa, aby bandziorów, takich chujów nie zapraszać".

Kiedy brakuje argumentów albo kiedy, co gorsza –argumenty okazują się nieskuteczne – trzeba przejść do bardziej radykalnych środków. I tak jak do mówienia o tolerancji prawo powinien mieć wyłącznie Huelle, tak do mówienia czy pisania o kobietach prawo powinny mieć wyłącznie feministki.

W podobnym duchu utrzymana była opowieść Katarzyny Bratkowskiej, która określa się mianem feministki walczącej o godność i prawa kobiet, o frustracji, w jaką wpędził ją „jakiś babsztyl". „Byłam kiedyś w jakiejś telewizji, gdzie mówiłam o legalizacji aborcji i potem musiałam słuchać ględzenia jakiegoś babsztyla, który do mnie zadzwonił, że nie wolno uprawiać seksu, bo to się wiąże z mordowaniem nienarodzonych dzieci. Potem ten babsztyl przyszedł też do szkoły, w której pracuję, i znów to samo ględzenie" – relacjonowała Bratkowska.

Może zatem feministki powinny zawęzić nieco swoją działalność. Walczyć o prawa i godność kobiet z wyjątkiem moherów, babsztyli, tych, co uważają, że aborcja to morderstwo. Byłoby uczciwiej.

W tym kontekście niemal groteskowo brzmiały utyskiwania na hipokryzję polityków, Kościoła, prawicy. I dyskusja nad publikacją poświęconą walce o prawo kobiet do aborcji zatytułowanej... „A jak hipokryzja".

Reklama
Reklama

Belek we własnych oczach nie dostrzegł na feminarium absolutnie nikt.

Katolik, czyli wariat

W spotkaniu uczestniczyła zaledwie garstka osób. Cztery prowadzące i około dziesięciu osób na sali. Wszyscy, utwierdzając się w słuszności własnych poglądów, motywowali się, że przełom w walce o legalizację aborcji jest coraz bliżej. Nadzieję daje rewolucja, jaką przyniesie coraz powszechniejszy dostęp do aborcji farmakologicznej.

– Aborcja przestanie być sprawą lekarzy, płacenia im. Kobiety będą mogły dokonać jej samodzielnie, bez ich pośrednictwa – mówiła Katarzyna Szaniawska, jednocześnie narzekając, że „tak mało kobiet chce się solidaryzować" w walce o aborcję, rzecz jasna.

Głosy z sali nawoływały, że trzeba walczyć: „Trzeba już teraz mieć dopracowane argumenty i język, bo skoro coraz więcej dziewczyn wie, jak załatwić sobie odpowiednie tabletki przez Internet, to ta rewolucja napawa optymizmem i trzeba być na nią gotowym".

Wszystko to brzmiało trochę jak zaklinanie rzeczywistości. Że może teraz to będzie ten z dawna wypatrywany przełom, że może w końcu polskie kobiety się opamiętają. Ani przez moment podczas dwugodzinnej dyskusji nie padła wątpliwość, że może Polki nie czują się wcale dyskryminowane i wcale nie chcą walczyć o legalizację aborcji. Że mają inne, ważniejsze problemy i może bardziej potrzebują wsparcia w walce np. o zwiększenie liczby żłobków czy przedszkoli.

Zamiast tego feministki podsuwają im pod nos poradnik (autorstwa Katarzyny Bratkowskiej i Kazimiery Szczuki) o aborcji dla nastolatek, z którego te mogą się dowiedzieć, w jaki sposób bez zbędnych komplikacji pozbyć się niechcianej ciąży. – Ta książka powstała z myślą o dziewczynach około 15. roku życia – mówi wprost Bratkowska. Można ją znaleźć w prawie każdym empiku w dziale poradniki, pomiędzy poradnikami dla kobiet w ciąży a książkami dla świeżo upieczonych mam.

Reklama
Reklama

Dowiemy się z niej, że aborcja to nie morderstwo, a upieranie się przy takim sformułowaniu to oznaka choroby psychicznej, bo tylko wariaci dosłownie traktują metafory. Wariaci i ludzie religijni, ze szczególnym uwzględnieniem katolików – doprecyzowuje poradnik.

Autorki manipulują młodymi czytelnikami. Z jednej strony podkreślają, że bardzo szanują wiarę katolicką. Zaraz jednak dodają, że podobnie jak katolicyzm szanują inne religie, a także mezopotamskie wierzenia w demona wiatru Pazuzu czy stare szamańskie praktyki.

Zapewniają, że nie są zwolenniczkami aborcji, lecz jedynie tego, by kobiety w razie ciąży mogły same decydować, czy chcą, czy nie, donosić dziecko, jednocześnie jednak robią wiele, aby udowodnić, że nie taki diabeł straszny.

Bo, po pierwsze, zarodek w pierwszym trymestrze to przecież jeszcze nie człowiek, więc nie ma co mieć skrupułów, bo przecież to coś nie czuje bólu, po drugie, wszystkie moralne wątpliwości to wymysł Kościoła katolickiego i nie należy ich brać poważne, po trzecie na całym świecie kobiety robią sobie aborcje (plus mapa pokazująca, gdzie na świecie można legalnie zrobić aborcję), po czwarte, dzisiejsze techniki są o wiele bezpieczniejsze – rzadko kto już robi skrobankę (chyba że nielegalnie), częściej stosuje się bezpieczną metodę próżniową lub aborcję farmakologiczną.

Efektownie wyglądają także zabiegi, jak ten z białą stroną. Na środku mały paproch, którego prawie nie widać. I podpis „tak gołym okiem wygląda zapłodniona komórka jajowa. Jest to byt praktycznie niewidoczny gołym okiem. Jego wielkość wynosi 200 mikrometrów, czyli ćwierć milimetra". W domyśle – takiego paprocha, którego prawie nie widać, człowiekiem nazwać nie można. Chyba że mówi jakiś wariat albo katolik, który wierzy, jak piszą autorki, w to że można zajść w ciążę za sprawą Ducha Świętego, i w to, że bycie gejem albo lesbijką to choroba, z której można człowieka wyleczyć modlitwą. Czyli – w domyśle – też wariat.

Reklama
Reklama

Nastolatka dowie się z tej książki m.in., że „kiedy kobieta samodzielnie podejmuje decyzję i jest jej świadoma, może czuć ulgę i radość. Może też odczuwać smutek, ale daje sobie z nim radę. (...) I co najmniej równie częsta jest sytuacja, w której kobieta po aborcji nie odczuwa żadnego żalu, smutku, tęsknoty, jedynie ulgę. Jak ktoś komu wycięto zagrażający guz". No i oczywiście uwaga: „nie ryzykujesz pójścia do piekła, jeśli będziesz miała aborcję".

Młoda dziewczyna musi  uważać, bo jeśli rodzice nie zgadzają się na aborcję, to – o zgrozo! – mogą zacząć jej pilnować. „Gdyby tak się zdarzyło, nie rób niczego głupiego" – ostrzegają. I radzą, co należy zrobić. „Nabycie pigułki RU (środek poronny – red.) przez Internet jest nielegalne, ale nie jest karalne". Stwierdzenie to powtarzane jest w książce kilkakrotnie. Jak również adres strony, gdzie takie pigułki można nabyć, oraz cała instrukcja ich zażywania i działania w formie relacji jednej z internautek, która opisuje cały proces krok po kroku.

Na spotkaniu poświęconym „Dużej książce o aborcji" feministki mocno ubolewały, że nie trafi ona do szkolnych bibliotek.

– Tyle lat się spotykamy, gadamy i nic się nie dzieje. Nie ma momentu przekroczenia masy krytycznej. Jest potężna blokada polityczna i społeczna – stwierdziła Katarzyna Bratkowska, feministka, współautorka wydanej niedawno (razem z Kazimierą Szczuką) „Dużej książki o aborcji", podczas feminarium (tak feministki nazywają swoje spotkania, w kontrze do seminariów) poświęconego m.in. tejże publikacji.

Okazuje się, że wbrew temu, co na zewnątrz głoszą lewicowe i feministyczne ruchy, w środku wyczuć można frustrację i przeświadczenie o porażce. A frustracja prowadzi do radykalizacji i coraz mniej wyrafinowanych akcji typu „Dni cipki", „I love my vagina" (gdzie jedną z atrakcji miało być fotografowanie narządów rozrodczych przybyłych kobiet) czy wydawania kontrowersyjnych książek takich jak np. „Wielka księga cipek" czy, ostatnio, poradnik o aborcji dla nastolatek.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Reklama
Plus Minus
Pobyć z czyimś doświadczeniem. Paweł Rodak, gość „Plusa Minusa”, poleca
Plus Minus
Dorota Waśko-Czopnik: Od doktora Google’a do doktora AI
Plus Minus
Szkocki tytuł lordowski do kupienia za kilkadziesiąt funtów
Plus Minus
Białkowe szaleństwo. Jak moda na proteiny zawładnęła naszym menu
Plus Minus
„Cesarzowa Piotra” Kristiny Sabaliauskaitė. Bitwa o ciało carycy
Reklama
Reklama