Brydżowe pasje finansistów i przedsiębiorców

Dla większości finansistów i przedsiębiorców gra na turniejach brydżowych to jedynie hobby, ale trzeba uważać. Niektórzy twierdzą, że to brydż przyczynił się do wybuchu światowego kryzysu w roku 2008

Publikacja: 19.11.2011 00:01

Krzysztof Martens gra w turniejach międzynarodowych. Jest uważany za jednego z najlepszych współczes

Krzysztof Martens gra w turniejach międzynarodowych. Jest uważany za jednego z najlepszych współczesnych teoretyków brydża na świecie

Foto: Rzeczpospolita, Krzysztof Łokaj Krzysztof Łokaj

W lipcu 2007 r., kiedy ceny nieruchomości w Stanach Zjednoczonych zaczęły niepokojąco spadać, 73-letni James Cayne, prezes potężnego banku inwestycyjnego Bear Stearns, wsiadł do samolotu i spokojnie odleciał na turniej brydżowy. W czasie gry zbankrutowały dwa fundusze hedgingowe kierowanego przez niego banku. W marcu 2008 r., gdy Bear Stearns znajdował się już na skraju bankructwa, Cayne znów grał w karty, tym razem na turnieju w Detroit. Pracownicy nie mogli się do niego dodzwonić, ponieważ – żeby się nie rozpraszać – nie zabrał ze sobą telefonu komórkowego.



Bear Stearns jedynie dzięki akcji ratunkowej przeprowadzonej przez JP Morgan nie podzielił smutnego losu banku Lehman Brothers. CNBC uznało Cayne'a za jednego z najgorszych menedżerów wszech czasów. Jednak w historii brydża Cayne zapisał się jako trzynastokrotny zdobywca tytułu mistrza Ameryki Północnej. Każdy zapalony brydżysta jest więc w stanie jego wybór przyjąć ze zrozumieniem: są w życiu rzeczy ważne i ważniejsze!



Targi niewolników



Grasz w brydża? To dowód, że masz zdolność analitycznego myślenia. Zamiłowania do tej gry nie ukrywają Warren Buffett i Bill Gates. Pieniądze z Doliny Krzemowej finansują najbardziej prestiżowe turnieje, z udziału, w których utrzymują się – i to na wysokim poziomie – najlepsi brydżyści świata. Głównie Włosi i Amerykanie, ale także Polacy. Cezary Balicki i Adam Żmudziński od lat zaliczani są do ścisłej światowej czołówki.



Sami brydżyści śmieją się, że często uczestniczą w targach niewolników. Rzecz jasna, jako niewolnicy. Na najbardziej prestiżowych amerykańskich turniejach, na których wpisowe jest bardzo drogie, zamożny kibic może po prostu „kupić" ulubioną parę, a jeśli ta wygra – zgarnąć nagrodę za zwycięstwo i podzielić się nią z brydżystami. Takie licytacje bywają bardzo zacięte, a obstawienie zwycięstwa faworyzowanej pary może niekiedy wiązać się z wydatkiem rzędu kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Do zarobienia jest jednak kilkakrotność zainwestowanej kwoty. Czasem można zostać wyzwoleńcem – jeżeli uczestnicy są wystarczająco zamożni i wierzą we własne siły, mogą „wykupić" samych siebie. Wtedy nagroda za zwycięstwo trafia na ich własne konto.

Pieniądze z Doliny Krzemowej finansują najbardziej prestiżowe turnieje, z udziału w których utrzymują się na wysokim poziomie najlepsi brydżyści świata



Jeszcze bardziej popularny jest brydżowy sponsoring. Bogaci amatorzy po prostu płacą najlepszym profesjonalistom za start we wspólnej drużynie. W taki sposób osiągał swe brydżowe sukcesy James Cayne, a skądinąd to nadal popularna rozrywka wśród amerykańskich finansistów. Najsłynniejszy w ostatnich latach sponsor Nick Nickell jest bankierem inwestycyjnym z Nowego Jorku. W Europie największe sukcesy odnosi włoska drużyna Teresy Lavazzy – żony właściciela słynnej firmy produkującej kawę.

Skąd jednak taka popularność brydża wśród zamożnych amatorów? To jedyna poważna dyscyplina sportu, w której osoba trenująca tylko dla przyjemności – a na co dzień zajmująca się pracą zawodową – może zdobyć „prawdziwe" mistrzostwo świata. Nawet w golfie, z całym jego systemem handicapów uzależnionych od siły gry, nie byłoby to możliwe.

– Amator relatywnie niewielkim nakładem pracy może dojść do poziomu, w którym zawodowiec, grając z nim, nie czerwienieje z wściekłości i para ma szanse odnieść sukces. Niektóre turnieje brydżowe są bowiem tak skonstruowane, że startuje w nich dużo par mieszanych: zawodowo-amatorskich – opowiada zawodnik pierwszoligowej drużyny brydżowej Igor Chalupec, były prezes PKN Orlen, dziś prezes firmy Icentis, zajmującej się doradztwem finansowym i drugiej – transakcjami private equity.

Co ważne, w przypadku brydża mistrzostwo świata rzeczywiście jest prawdziwe. Nawet jeśli bogaty sponsor ściągnie do swojej drużyny najlepszych zawodników, to – żeby dostać medal – pewną liczbę rozdań musi rozegrać sam.

Po emocje do Elbląga

Romain Zaleski, Francuz polskiego pochodzenia, na publikowanej przez „Forbes" liście najbogatszych ludzi świata klasyfikowany był w piątej setce. Z urzędnika państwowego przeistoczył się w biznesmena i zbił na inwestycjach we włoskim przemyśle metalurgicznym majątek szacowany na 2 mld euro. Jego spółka zainwestowała 1,5 mld złotych w budowany w Polsce Alior Bank.

Zaleski uchodzi za osobę tajemniczą, trzymającą się z dala od wścibskich mediów. Mieszka w willi na peryferiach Mediolanu, fundacja jego żony, miłośniczki śpiewu Hélène de Prittwitz, łoży pokaźne kwoty m.in. na rzecz Fondazione Milano per la Scala. Sponsorowana przez samego Zaleskiego drużyna brydżowa zdobyła w ubiegłym roku niezwykle prestiżowy Puchar Włoch.

O tym, jak Zaleski kocha brydża, można było się przekonać, gdy pojawił się niespodziewanie w Elblągu w hotelu Gromada, by wziąć udział w Żuławskim Mityngu Brydża Sportowego. W parze z arcymistrzem Bogusławem Gierulskim rozkręcał się z dnia na dzień. – W pierwszym turnieju zajęliśmy 50. miejsce na 134 pary, w drugim – zaliczanym do Grand Prix Polski – zostaliśmy sklasyfikowani na 19. miejscu, a rywalizowały 173 pary. W niedzielnym, zamykającym mityng turnieju par, byliśmy już na 18. miejscu. Jeszcze kilka wspólnie rozegranych z Bogusławem turniejów, a byłoby podium! – rozemocjonowany opowiadał „Elbląskiej Gazecie Internetowej". I choć zaręczał, że do Elbląga przyjechał się zrelaksować, wygląd rozchełstanej błękitnej koszuli zdradzał stan emocji multimilionera, który skądinąd we Francji zaliczany jest do brydżowej czołówki.

W Polsce do gry w brydża przyznaje się coraz więcej osób publicznych. Zdaniem Sławomira Latały, członka zarządu Polskiego Związku Brydża Sportowego i międzynarodowego sędziego, reaktywacja brydża to zasługa Internetu. Dyscyplina niezbyt widowiskowa, w której bawią się ci, którzy grają, wreszcie znalazła swoje medium. Teraz bowiem, aby grać, wystarczy po prostu włączyć komputer. Nie trzeba szukać czwórki do brydża, wolnego wieczoru i miejsca. – Relacje na żywo z turniejów brydżowych śledzą w Internecie tysiące osób. Pod względem stosowania nowych technologii w brydżu stanowimy światową czołówkę – mówi Latała.

W poważnych turniejach z sukcesami grywa aktorka Renata Dancewicz. Z polityków – poza Januszem Korwin-Mikkem, który niegdyś był nawet reprezentantem Polski – sporymi umiejętnościami mogą się pochwalić poseł Eugeniusz Kłopotek oraz senator Marek Borowski. Krzysztof Martens, niegdyś baron SLD na Podkarpaciu, po zakończeniu kariery politycznej poświęcił się wyłącznie brydżowi. Często grywa ze sponsorami na najważniejszych turniejach amerykańskich, był kapitanem reprezentacji Libanu, a powszechnie uważany jest za jednego z najlepszych współczesnych teoretyków brydża na świecie.

Profesjonalni amatorzy

Coraz chętniej w turniejach grywają także ludzie biznesu – jak Zdzisław Ingielewicz, kiedyś prezes Dworów Oświęcim, dziś prywatny inwestor, czy były minister skarbu Jacek Socha, wiceprezes polskiego oddziału PwC. Zawodnikami jednej z najlepszych polskich drużyn brydżowych RUCH SA AZS Politechnika Wrocław są twórca ComputerLandu Tomasz Sielicki oraz Igor Chalupec.

Chalupec ostatnio grał w otwartych mistrzostwach Europy. Przez pięć dni od rana do wieczoru. Wieczorami zaś analizował poszczególne rozgrywki. – Dla kogoś, kto nie jest zawodowcem, to jest jak pranie mózgu – opowiada Chalupec. Potem nie grał przez kilka miesięcy. Z przesytu, z natłoku innych zajęć i z powodu wakacji. Teraz jednak wraca do gry – raz w tygodniu, na razie w Internecie.

Zdzisław Ingielewicz był kapitanem polskiej drużyny, która walczyła z wielkimi Włochami o złoty medal mistrzostw Europy. Choć sam nie grał, śledził pojedynek zza kulis i emocje pamięta do dziś. Drużynę przygotowywał do startu wiele miesięcy wcześniej. Były zajęcia sportowe, treningi psychologiczne, zabawy integracyjne. Zatrudniony analityk, który rozpracował systemy przeciwników. I był cel: zdobycie mistrzostwa Europy. – Byliśmy o włos. Zabrakło pięciu punktów, byłby złoty medal. – Ile pieniędzy wyłożył? – Nie odpowiem na to pytanie. Ważne, że nie zostały zmarnowane – mówi.

Teraz jego celem jest zakończenie budowy domu. Kiedy przeprowadzi tam rodzinę, pomyśli o wyznaczeniu sobie celów w brydżu. Może mistrzostwo polskiej drużyny w 2015 r.?

Wśród turniejów brydżowych każdy może znaleźć coś dla siebie. W ostatnim turnieju Pro-Am, czyli takim, gdzie w parach miesza się profesjonalistów i amatorów, trzecie miejsce zajął poseł PSL Eugeniusz Kłopotek. Na pytanie, czy długo się przygotowywał, macha ręką. – Ależ gdzie tam! To był przypadek! Efekt wymuszeń rodziny stosowany od dziecięcych lat. W brydża grali rodzice i bracia. – Ponieważ ciągle brakowało czwartego, w brydża zaczął grać Eugeniusz. – Gram zawsze na luziku! – śmieje się. – W turniejach występowałem może dwa, trzy razy. Teraz jak zasiadam do kart, to tylko z rodziną i przyjaciółmi, zresztą znakomicie się przy tym odprężam.

Radość gry, radiość życia

Coraz więcej spełnionych biznesmenów czy polityków po latach przypomina sobie przyjemność gry. Senator Marek Borowski, który w turnieju Pro-Am wyprzedził posła Kłopotka o jedno miejsce, grał w brydża od liceum. Na pierwszym roku studiów z kilkoma kolegami zajmowali się właściwie wyłącznie grą. Na uczelnię docierali o wpół do dziewiątej. Korzystając z panującego wtedy bałaganu, znajdowali jakąś salę, na tablicy pisali „Lesson 1" i każdemu, kto się pojawił, by prowadzić zajęcia, tłumaczyli, że za chwilę rozpocznie się lektorat z angielskiego. Tak, przez nikogo nie niepokojeni, grali bez przerwy do dwudziestej, kiedy to kończyły się zajęcia i studenci udawali się do domów.

Opamiętanie przyszło po pierwszej sesji, na której odsiewano przypadkowych studentów. – Wtedy ledwo się wybroniłem przed wyrzuceniem z uczelni. To był dla mnie kubeł zimnej wody – opowiada Borowski. I choć z brydża nie zrezygnował, zaczął dzielić czas między uczelnię a grę.

Dzięki grze w brydża poznał żonę. Szukał partnera do gry w turnieju i koleżanka z AZS poleciła mu swoją przyjaciółkę. Skrzywił się wtedy – dziewczyna grająca w brydża to jednak oksymoron. Koleżanka była nieustępliwa i któregoś dnia przyjaciółkę przyprowadziła. Powiedziała: to jest Halinka, ona gra w brydża, więc może byś z nią zagrał? – Spojrzałem na Halinkę, takie dziewczątko. A gdzie ty grasz? – zapytałem. – No w domu – odpowiedziała. Co było jednak robić? Do turnieju zostało dziesięć dni. Wręczyłem więc dziewczynce system licytacyjny i przykazałem: tylko się go dobrze naucz. Spotkaliśmy się na turnieju. Gramy. Ona licytuje i w pewnym momencie popełnia straszny błąd. Po rozdaniu krzyczę na nią, a ona grzeczna, cichutka. I tylko mówi, że na tej kartce, którą jej dałem, jest tak właśnie napisane. – Tak nie jest! – wykrzyczałem. – Sam tę kartkę spisałem, więc wiem lepiej! – I wtedy ona tę kartkę wyciągnęła i pokazała mi, że nie mam racji. To mi się u niej bardzo spodobało. Potem grali na innych turniejach i zostali parą życiową, nie tylko brydżową.

Igor Chalupec zaczynał na studiach w Szkole Głównej Handlowej (wówczas jeszcze SGPiS) w gronie przyjaciół. Dołączył do kółka brydżowego, w którym grali starsi koledzy, asystenci na uczelni. Przez wiele lat w tym samym składzie odbywały się regularnie wieczory czwartkowe. Jednak pod koniec lat 90. uczestnicy zaczęli się wykruszać głównie z powodu licznych obowiązków. Dla Chalupca bycie członkiem zarządu Pekao SA i regularne granie także okazało się nie do pogodzenia. Później był wiceministrem finansów, wreszcie prezesem PKN Orlen. – Nie miałem wtedy czasu na rzeczy, które lubię – opowiada. Sytuacja się zmieniła, kiedy założył własną firmę. W Icentis prezes Chalupec jest wreszcie panem własnego czasu. Postanowił więc wrócić do dawnej pasji w sposób bardziej usystematyzowany. Dziś ćwiczy z najlepszymi. Sponsoruje klub AZS Politechnika Wrocław. Mówi o sobie, że jest amatorem, który nie boi się usiąść przy jednym stoliku z zawodowcami.

Dla Zdzisława Ingielewicza przygoda z brydżem zaczęła się w Oświęcimiu, gdzie trafił w 1998 r., by zrestrukturyzować chemiczną firmę Dwory. – Miałem sporo wolnego czasu, bo wyznaję zasadę, że menedżer, który w ciągu ośmiu godzin nie potrafi rozwiązać swoich problemów zawodowych, nie powinien być menedżerem. Rodzina została w Warszawie, dojeżdżałem do niej na weekendy, a w Oświęcimiu poznałem brydżystów, no i mnie wciągnęli – opowiada.

Gimnastyka dla umysłu

Ingielewiczowi od dziecka towarzyszył duch rywalizacji. Dziś także grywa w tenisa, pływa, jest społecznym prezesem Polskiego Związku Hokeja na Lodzie. Jednak brydż uważa za dyscyplinę wyjątkową: – To sport intelektualny, ale jednocześnie pełen emocji. Brydżyści to środowisko ludzi inteligentnych, błyskotliwych. Gra to także relacje osób siedzących przy jednym stoliku – opowiada Ingielewicz. Jeszcze w Oświęcimiu dał się przekonać kompanom od zielonego stolika do założenia drużyny Dworan, którą sponsorował z własnych pieniędzy. – Ja podnosiłem swój poziom, ale byli tam po prostu zawodnicy znakomici. Dworanie najpierw z sukcesem wystartowali w zawodach regionalnych, w końcowym okresie awansowali do pierwszej ligi.

Inny entuzjasta brydża, Rudolf Borusiewicz, sekretarz Związku Powiatów Polskich i wiceprezes PZBS, jest twórcą teorii, którą streszcza następująco: Brydż joggingiem XXI wieku! – Kiedy pojawiły się maszyny, infrastruktura wyparła człowieka jako narzędzie siły fizycznej. Jednak szybko się zorientowano, że tężyzna fizyczna jest potrzebna człowiekowi już nie dla pracy, ale dla rozwoju samego siebie. Stąd w XX wieku sięgnięto po ruch olimpizmu, nastąpił niesamowity rozwój sportu, kultury fizycznej. Teraz następuje kolejny przełom. Komputery zastąpiły nas w liczeniu, w wielu umiejętnościach intelektualnych. Ale to są także umiejętności potrzebne dla nas samych, to gimnastyka umysłu. I właśnie przy brydżu człowiek rozwija się intelektualnie. Ćwiczy umysł. Ma szansę zapoznać się z arytmetyką, rachunkiem prawdopodobieństwa. I jeszcze jedno – musi się nauczyć współpracować.

Na turniejach zdarza się, że partner partnerowi za złą licytację lub rozgrywkę urządza dantejskie sceny. Przy brydżu i przez brydż rozpadają się małżeństwa i przyjaźnie. Tym cenniejszy jest umiar w okazywaniu emocji. Igor Chalupec jak jest zły, to głównie na siebie. Irytują go własne błędy. – Czasem mam tendencję do niepotrzebnego szarżowania i utraty koncentracji – przyznaje. Niektóre systemy zachęcają do tego, żeby licytować agresywniej, nie dopuszczając przeciwników do gry, bo nawet kiedy się przegra, łatwiej można odrobić straty zwycięstwami z kolejnych rozdań. Trzeba jednak wiedzieć, kiedy powiedzieć „pas". Drugim problemem prezesa Icentis jest brak koncentracji. – Jak jest słabe, tzw. płaskie rozdanie, to mimowolnie sobie odpuszczam, a zawodowiec wie, że wtedy tym silniej trzeba się skupić, bo wyrzucenie dziewiątki zamiast ósemki może mieć decydujące znaczenie – opowiada Chalupec.

Zdzisław Ingielewicz marzył, by w tym roku zakwalifikować się do grona 24 najlepszych zawodników w turnieju Grand Prix Polski. Zabrakło zaledwie kilku punktów. Dziś mówi: – Nie traktuję tego jako sprawy życia czy śmierci. Po turnieju przespałem się i pomyślałem: będą następne. Fantastyczną cechą brydża jest bowiem to, że ciągle daje nowe szanse.

Poza wszystkim brydż ma także jeszcze jedną ogromną zaletę. Można go uprawiać do późnej starości. Niektórzy arcymistrzowie potrafią grać w poważnych turniejach – i to z sukcesami – nawet po dziewięćdziesiątce.

Sławomir Latała wspomina, jak podczas jednego z turniejów dostrzegł przy stoliku charakterystyczną pochyloną sylwetkę miłośnika brydża Gustawa Holoubka, naprzeciw niego zaś siedział zawodnik na oko ośmioletni. Pomyślał wtedy, że to obrazek symboliczny. – W brydżu bowiem nie wiadomo, kto wygra, gdy zmierzą się przy zielonym stoliku drużyna Geriavitu i drużyna Bobovitu – śmieje się Borusiewicz.

Marek Borowski już uczy swoich trzech wnuków obycia z kartami. – Zaczynamy od wojny, tysiąca, potem będą kierki, aż przyjdzie czas na brydża. Gdy się podszkolą, czwarty do brydża nie będzie nam już potrzebny.

W lipcu 2007 r., kiedy ceny nieruchomości w Stanach Zjednoczonych zaczęły niepokojąco spadać, 73-letni James Cayne, prezes potężnego banku inwestycyjnego Bear Stearns, wsiadł do samolotu i spokojnie odleciał na turniej brydżowy. W czasie gry zbankrutowały dwa fundusze hedgingowe kierowanego przez niego banku. W marcu 2008 r., gdy Bear Stearns znajdował się już na skraju bankructwa, Cayne znów grał w karty, tym razem na turnieju w Detroit. Pracownicy nie mogli się do niego dodzwonić, ponieważ – żeby się nie rozpraszać – nie zabrał ze sobą telefonu komórkowego.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą