Unijny kryzys znalazł się na ustach wszystkich, na Wschodzie tymczasem po cichu dojrzał wrzód, którego pęknięcie Polska może odczuć równie boleśnie jak zapaść Unii. Gdzie? Na Białorusi. Nie ma pomysłu, jak go wyciąć, ale wrzód można na razie obłożyć plastrami, czyli pieniędzmi. Opłaci się, niewielkim kosztem Europa kupuje tam spokój, przynajmniej na czas wyciągnięcia UE z zadłużeniowego bagna.
Z geopolitycznego punktu widzenia Białoruś jest jednym z najważniejszych krajów kontynentu. To dużo więcej niż zapadła prowincja z ekscentrycznym baćką na czele. Strategicznie właśnie ona stanowi środek Europy, a mówimy o niej zdecydowanie mniej niż o Unii czy Rosji. Szkoda, bo warto śledzić tamtejsze wypadki.
Dla Rosji to „zaplecze operacyjne", którego trzeba bronić za wszelką cenę. Gdyby Łukaszenka przeszedł na stronę Zachodu, stolica Rosji leżałaby niewiele ponad 400 km od granicy. Teraz od wrogiego – w myśl doktryny wojennej Federacji Rosyjskiej – terytorium NATO dzieli ją 700 kilometrów (Estonia), a na najważniejszym kierunku zachodnim ponad 900 km (Polska). Kreml w ostateczności może darować sobie kontrolowanie Ukrainy, Białorusi nie odpuści. Dlatego właśnie Rosja wymusiła na niej zintegrowanie systemów obrony obu państw i ćwiczy z armią białoruską wspólną obronę przed agresją z Zachodu. Dlatego Moskiewski Okręg Wojskowy przygotowany do potencjalnej walki na froncie zachodnim jest najnowocześniej wyposażony i ma najwięcej żołnierzy kontraktowych w armii rosyjskiej.
1
Na razie Rosja terroryzuje Łukaszenkę cenami surowców energetycznych. Na tyle skutecznie, że w 2011r. dopuścił on rosyjskie firmy do prywatyzacji najistotniejszych zakładów przemysłowych. W ręce Rosjan wpadło m.in. 100 proc. udziałów w Biełtransgazie, operatorze gazociągu Jamał.