Zbankrutuje, nie teraz, to za rok, dwa lata, lepiej już skrócić niepewność. Państwa to nie ludzie, ich ekonomiczna śmierć nie jest ostateczna, może wręcz okazać się... ożywcza, nawet, gdyby za gospodarką upadło także państwo. Naprawią je europejskie siły okupacyjne.
Grecki rząd oraz parlament zaakceptował plan oszczędnościowy, dwie największe partie socjalistyczny PASOK i prawicowa Nowa Demokracja przesłały do Brukseli oświadczenie, że będą respektować jego założenia w wypadku, gdyby zwyciężyły w kwietniowych wyborach. Teraz pozostaje jeszcze zgodzić się na nadzór nad wykonaniem budżetu lub stworzenie funduszu, na który będą trafiały wpływy budżetowe – żeby rząd spłacał długi, a nie trwonił je na wydatki publiczne – i można przelewać pieniądze. Optymiści widzą w tym nadzieję na przełamanie kryzysu, realiści jednak zadają pytanie: po co?
1.
Po wprowadzeniu planu oszczędnościowego w 2010r. w zamian za pierwszą transzę pomocy Grecji nie udało się wprawdzie poprawić ściągalności podatków, ukrócić szarej strefy, kuleje prywatyzacja, ale spadło zatrudnienie w administracji, wzrosły dochody państwa z VAT, a wpływy do budżetu zaczną w tym roku równoważyć wydatki; bez uwzględnienia obsługi zadłużenia. Kłopot w tym, że długu nijak nie da się spłacić, ani teraz, ani w przyszłości. Niemożliwe jest nawet zbicie go do 120 proc. PKB w 2020r., co zakłada plan oszczędnościowy, nawet gdyby wierzyciele odpuścili Atenom więcej niż połowę zobowiązań.
Grecja nie spłaci, ani nie zredukuje długu, ponieważ jest strukturalnie dysfunkcjonalna. Wolfgan Muenchau, publicysta Financial Times, zwolennik jej bankructwa, wskazuje, że aby odbić się od dna Hellada potrzebuje sprawnej infrastruktury gospodarczej, nowoczesnego rynku pracy i likwidacji klientelizmu, który nazywa politycznym systemem plemiennym. Można dorzucić do tej listy egzekwowanie prawa. Kraj potrzebuje radykalnej przebudowy, nie dojdzie jednak do niej bez katharsis, jakim będzie bankructwo, a potem zapaść państwa.