Przez przeszklone ściany widać nowoczesne sale wykładowe. Równe rzędy krzeseł. Na stołach filiżanki i talerzyki. W Auli Jana Nowaka-Jeziorańskiego błyszczy nowy stół prezydialny. Odnowiona mównica czeka. Brak tylko najważniejszego – prelegentów i słuchaczy. Krajowa Szkoła Administracji Publicznej wygląda dziś tak, jakby ktoś w tajemniczych okolicznościach porwał z niej tych wszystkich, którzy powinni tu przebywać. W starannie zaaranżowanych wnętrzach wieje pustką.
A jeszcze niedawno KSAP tętniła życiem. Co roku organizowane były dwa nabory. Każda grupa, określana mianem promocji, liczyła około 60 osób. Dla lepszej identyfikacji każda promocja wybierała sobie patrona – zasłużoną osobę lub organizację.
Zostało „Państwo Podziemne"
W lutym KSAP opuściła XXII promocja – „Ryszard Kaczorowski". Jedynie 35 absolwentów. Uczy się jeszcze „Polskie Państwo Podziemne", ale w 2011 r. – na polecenie szefa Kancelarii Premiera – szkoła ograniczyła nabór do jednego w ciągu roku. Oznacza to, że w 2013 r. żaden absolwent nie opuści murów szkoły.
Dla coraz mniej licznych absolwentów też nie jest to łatwy czas. Teoretycznie przepisy gwarantują im zatrudnienie w administracji. W praktyce wygląda to w ten sposób, że trzech ostatnich słuchaczy promocji im. Stanisława Konarskiego znalazło zatrudnienie dopiero pół roku po ukończeniu szkoły – i to jedynie dzięki ofertom dla następnego naboru.
Podczas rozdawania dyplomów nie kryli, że czują się oszukani. I jedynie, co wywołało rozbawienie, to przesłana przez szefa CBA deklaracja, że jeśli miałby propozycje dla absolwentów KSAP, to na etatach niejawnych. Nie każdy urzędnik ma predyspozycje, by iść w ślady agenta Tomka.
W tym samym czasie zakończyła się w KSAP kontrola zlecona przez Kancelarię Premiera. Główny wniosek: oferta kształcenia jest niedostosowana do potrzeb współczesnej administracji. Dyrektora KSAP dr. hab. Jacka Czaputowicza ta ocena dziwi. Zapewnia, że wnioski zawarte w raporcie Kancelarii Premiera abstrahują od wyników kontroli. Co się naprawdę dzieje w potężnej niegdyś instytucji, utworzonej ponad dwadzieścia lat temu, na progu polskiej transformacji?
Szkoła Rycerska
Pomysł, by pod auspicjami premiera powołać urzędniczą kuźnię wyższych kadr – Krajową Szkołę Administracji Publicznej – zrodził się za rządu Tadeusza Mazowieckiego i zmaterializował w roku 1991. KSAP miała kształcić elitę elit. Słuchaczami szkoły mogli zostać jedynie starannie wyselekcjonowani absolwenci szkół wyższych. Zapewniono im wykłady i lektoraty językowe na najwyższym poziomie. Przez cały czas nauki pobierali stypendium, słuchaczom zamiejscowym szkoła zapewniała hotel.
Co najważniejsze, po ukończeniu szkoły mieli gwarancję pracy na wyższych stanowiskach w administracji publicznej. Ponieważ państwo inwestowało w nich niemałe środki, podpisywali zobowiązanie, że przepracują w administracji co najmniej pięć lat. Na fali uniesienia Jan Nowak-Jeziorański porównywał wówczas KSAP ze Szkołą Rycerską.
W praktyce wzorowana na francuskiej elitarnej École Nationale d'Administration (ENA), KSAP miała przygotowywać wyższych urzędników administracji publicznej. Jak kiedyś generał de Gaulle powołał ENA, by stworzyć korpus cywilny z prawdziwego zdarzenia i odsunąć od zarządzania skompromitowanych współpracą z Niemcami urzędników państwa Vichy, tak absolwenci KSAP mieli zastąpić wysokich urzędników z czasu PRL.
Dziś Jakub Skiba, absolwent pierwszej promocji, mówi rozgoryczony: „KSAP to był implant. I trzeba sobie powiedzieć jasno: implant się nie przyjął". A mówi to człowiek, który był m. in. dyrektorem generalnym w GUS i Kancelarii Premiera, a dziś zasiada w zarządzie NBP.