Pewien profesor z Lublina był zawsze zwolennikiem prawicy. Z PiS zaczął się różnić na tle stosunku do reformy szkolnictwa wyższego zafundowanej uczelniom przez Jarosława Gowina, teraz jest bardzo krytyczny z powodu podejścia tego rządu do konfliktu z nauczycielami. „O reformie szkół wyższych dało się z nimi jeszcze rozmawiać. Teraz to wygląda, jakby oszaleli" – tak opisał ostatnio swoje wrażenia na Facebooku.
Nie lepiej się dogadać?
Jednak politycy PiS nie uważają się za szalonych. Przeciwnie, po początkowej niepewności w otoczeniu premiera Morawieckiego panuje atmosfera triumfu. Wyczytali powód do niej w nieustannie zamawianych badaniach. Wynika z nich, że nastawienie opinii publicznej się chwieje. Że poparcie dla strajkujących słabnie także w grupach sympatyzujących z opozycją.
Trudno się dziwić, skoro Sławomir Broniarz zdecydował się użyć maturzystów jako swoistych zakładników. Może był na to skazany, może nie, ale trudno oczekiwać na to masowego przyzwolenia. Piszę to jako dawny nauczyciel, który nie opuściłby swoich uczniów przed egzaminem.
Tajne badania poprzedzają te jawne. Kolejne sondaże pokazywały do pewnego momentu lekką przewagę sympatyków strajku nad jego przeciwnikami. We wtorkowy wieczór, kiedy piszę ten tekst, badanie Kantaru przyniosło odmienny werdykt: 49 proc. przeciw strajkowi, 47 proc. – za. To dla rządu zachęta do twardości. Do niewychodzenia poza doraźne podwyżki, na które umówiono się z Solidarnością. Nawet do kontrataku.
Receptą na kontratak ma być wywołany niespodziewanie z inicjatywy szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka temat większych obciążeń nauczycieli – konkretnie podniesienia im pensum. To o tezie, że za mało i źle pracują, chce się przede wszystkim z nimi rozmawiać przy okrągłym stole planowanym po Wielkanocy.