Strajk nauczycieli da się złamać, ale co dalej?

Obóz rządzący, przekonany, że przynosi Polakom szczęście i dobrobyt, z reguły odmawia dyskusji o aspiracjach tej czy innej grupy, a gdy ta dopomina się o swoje zbyt energicznie, zostaje uznana za motywowane politycznie narzędzie spisku.

Publikacja: 19.04.2019 10:00

Strajk nauczycieli da się złamać, ale co dalej?

Foto: Reporter

Pewien profesor z Lublina był zawsze zwolennikiem prawicy. Z PiS zaczął się różnić na tle stosunku do reformy szkolnictwa wyższego zafundowanej uczelniom przez Jarosława Gowina, teraz jest bardzo krytyczny z powodu podejścia tego rządu do konfliktu z nauczycielami. „O reformie szkół wyższych dało się z nimi jeszcze rozmawiać. Teraz to wygląda, jakby oszaleli" – tak opisał ostatnio swoje wrażenia na Facebooku.

Nie lepiej się dogadać?

Jednak politycy PiS nie uważają się za szalonych. Przeciwnie, po początkowej niepewności w otoczeniu premiera Morawieckiego panuje atmosfera triumfu. Wyczytali powód do niej w nieustannie zamawianych badaniach. Wynika z nich, że nastawienie opinii publicznej się chwieje. Że poparcie dla strajkujących słabnie także w grupach sympatyzujących z opozycją.

Trudno się dziwić, skoro Sławomir Broniarz zdecydował się użyć maturzystów jako swoistych zakładników. Może był na to skazany, może nie, ale trudno oczekiwać na to masowego przyzwolenia. Piszę to jako dawny nauczyciel, który nie opuściłby swoich uczniów przed egzaminem.

Tajne badania poprzedzają te jawne. Kolejne sondaże pokazywały do pewnego momentu lekką przewagę sympatyków strajku nad jego przeciwnikami. We wtorkowy wieczór, kiedy piszę ten tekst, badanie Kantaru przyniosło odmienny werdykt: 49 proc. przeciw strajkowi, 47 proc. – za. To dla rządu zachęta do twardości. Do niewychodzenia poza doraźne podwyżki, na które umówiono się z Solidarnością. Nawet do kontrataku.

Receptą na kontratak ma być wywołany niespodziewanie z inicjatywy szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka temat większych obciążeń nauczycieli – konkretnie podniesienia im pensum. To o tezie, że za mało i źle pracują, chce się przede wszystkim z nimi rozmawiać przy okrągłym stole planowanym po Wielkanocy.

A więc opłacało się PiS-owi być twardym (niezależnie od tego, czy grano na rozpad negocjacji z ZNP i próbę sił od początku, czy tak jakoś wyszło)? Można odnieść takie wrażenie. W praktyce nie w pełni tak jest, zwłaszcza jeśli słupki nie są jedynym miernikiem.

Po pierwsze, nie wiem, czy złamanie strajku po wielu tygodniach będzie czymś lepszym od dogadania się z wszystkimi związkami przed strajkiem. Wprawdzie mózgiem tych negocjacji był wspomniany już Dworczyk, to on decydował w imieniu premiera i prezesa PiS, co jest możliwe, a gdzie znajduje się granica, której nie można przekroczyć. Ale to miał być sukces negocjacyjny Beaty Szydło. Popisującej się swoją cierpliwością i mocnymi nerwami z taką werwą, że zaczęły ją zdawkowo chwalić nawet antyrządowe portale. Ten popis, mający być wianem całej partii w europejskich wyborach, został zmarnowany.

Po drugie, jaka jest tu definicja sukcesu? Zapatrzeni w kolejne badania młodzi urzędnicy premiera i sam ich technokratyczny szef, wciąż myślący kategoriami korporacji, mogą uważać za zwycięstwo przejście na ich stronę milczącej większości. Ale przecież jest to przejście warunkowe, wymuszone okolicznościami. Ono nie oznacza akceptacji dla pisowskiej polityki jako takiej. Wielu wyborców cały czas pamięta i będzie pamiętać wrażenie: nie chcieli dać nauczycielom, choć rozdali mnóstwo drogich prezentów wyborczych.

Oczywiście, wielu Polaków to zarazem odbiorcy tamtych prezentów. Ale tych może wściekać, i niejednokrotnie wścieka, polityka edukacyjna ostatnich lat: organizacyjny bałagan, przeładowane programy, reforma antygimnazjalna chaotyczna i obciążona błędami. Wojna o nauczycielskie płace tworzy z nią wizerunkową całość. Nie wiadomo, jak to się przełoży na decyzje przy urnach.

Jest wreszcie trzeci wymiar, który każe pytać: sukces czy porażka. To pytanie o oblicze polskiej szkoły, kiedy już konflikt się przetoczy.

Jeszcze więcej obciążeń

Można było mieć wrażenie, że PiS, podejmując się trudnej reformy szkolnych szczebli, która była zarazem próbą przywrócenia szkole średniej ogólnokształcącego charakteru, nie zechce nakładać na nią innych niedogodności. Po to, aby dodatkowo nie drażnić nauczycieli, bo współpraca z nimi, aby ta pierwsza reforma się powiodła, jest nieodzowna. Ba, że spróbuje im kłopoty z tą reformą jakoś wynagrodzić.

Przez trzy lata PiS taką politykę w zasadzie prowadził, nawet jeśli na wynagradzanie specjalnego pomysłu nie było, okupowano to komplementami. A jednak teraz na problemy z pieniędzmi na podwyżki zareagował tak: to my wam jeszcze drodzy nauczyciele do kłopotów ze znalezieniem miejsca w nowym systemie, ze skumulowanymi rocznikami w liceach, z wykonaniem napisanych na kolanie programów, z biurokracją, którą mieliśmy zmniejszyć, a nie zmniejszyliśmy, dodamy stres dodatkowy. Powiemy, że wam się nie należą zbyt duże podwyżki, chociaż dajemy innym wyborcze prezenty. Zignorujemy wasze poczucie, że nie zyskaliście na dobrej zmianie, choć tylu innych zyskało.

Potem, gdy się nadal będziecie stawiać, powiemy dodatkowo, że za mało pracujecie. Spróbujemy podnieść wam pensum. 22 czy 24 godziny w tygodniu przy tablicy to nie jest obciążenie ponad siły, można o nim dyskutować. Ale na przykład w mniejszych szkołach zwiększa prawdopodobieństwo braku godzin. Nauczyciel jeszcze bardziej niż do tej pory będzie skazany na szukanie pracy w kilku placówkach. A szkoła będzie miała jeszcze większy problem ze znalezieniem na stałe kogoś od fizyki czy biologii.

Czy to podniesie poziom szkół z takimi wędrownymi nauczycielami? Można wątpić. Z pewnością za to zwiększy nerwowość nauczycielskiej kadry.

Z kolei upokorzeni porażką strajku belfrzy na pewno nie będą się przykładać do realizacji wizji programowej PiS: szkoły bardziej obywatelskiej i bardziej patriotycznej, bardziej tradycyjnej i bardziej ogólnokształcącej. Jeżeli dla tego obozu edukacyjny program miał jakieś znaczenie, a chyba miał, bo szkoła to jeden z kluczy do rządu dusz Polaków, to właśnie go poddał. Nie kładzie się na ramiona jednej grupy zbyt wielu obciążeń równocześnie, a już zwłaszcza nie robi się tego z grupą z innych powodów ważną – dla naszej wizji Polski.

Wszystko jest polityką

Na marginesie rząd odniósł także jeden niewątpliwy sukces. W internecie wyroiły się całe rzesze jego zwolenników, bezwarunkowych i pozbawionych wątpliwości. Różne są motywy owego poparcia: zawiści środowiskowe (wyjątkowo gorliwymi hejterami nauczycieli okazywali się pracownicy naukowi z ośmiogodzinnym pensum dydaktycznym), odruch obrony swoich dzieci przed niewygodami strajku (zrozumiały), ale i przekonanie, że te dzieci byłyby geniuszami, gdyby nie źli nauczyciele.

Motywem głównym jest jednak odruch obrony swojej władzy na dobre i złe, nawet gdy zmienia o 180 stopni założenia programowe i niczego nie objaśnia. PiS dochował się własnego wyborczego wojska, które nie wnika, ale wiernie popiera. Widzieliśmy to już przy wojnach z sędziami, lekarzami rezydentami i rodzicami niepełnosprawnych, ale nigdy nie ujawniło się to tak wyraźnie, jak w ciągu ostatnich dwóch tygodni.

Nawet to jednak nie miało samych dobrych stron dla rządzących. Bezrozumny atak na nauczycieli w internecie, po części podejmowany przez płatnych trolli, a po części przez ochotników, utrudniał grę na podziały środowiska, którego część nie chciała i nadal nie chce tak ostrego starcia. Możliwe, że strajk nie byłby tak masowy, gdyby nie wrzucano wszystkich pracowników szkół do jednego worka. Była to akcja po części zorganizowana – by przypomnieć udział w niej polityków PiS, czołowych komentatorów związanych z obozem, wreszcie – last but not least – programów informacyjnych TVP na czele z „Wiadomościami". Gdyby Jarosław Kaczyński chciał powstrzymać przynajmniej te ostatnie, mógłby to zrobić w każdej chwili.

Politycy PiS w rozmowach prywatnych reagują nerwowo na zarzuty złego rozegrania konfliktu. Na swoją obronę mają dwa argumenty. Do pierwszego się publicznie nie przyznają. Autorem budżetowych (czytaj wyborczych) priorytetów jest jednoosobowo Kaczyński. Im pozostaje bronić jego decyzji. Skądinąd jest coś w przekonaniu, że za jedną grupą zawodową zgłosiłyby się z roszczeniami następne. A że kurs na upośledzenie całej budżetówki jest generalnie błędny? Cóż oni na to mogą poradzić.

Argument drugi ma znamiona racjonalności. W Polsce wszystko jest polityką, lider ZNP Sławomir Broniarz to polityk opozycji, zresztą dość twardy, co ujawnił, nadając konfliktowi charakter wojny atomowej. To wystarczy, aby mu przypisać zamiar storpedowania jakiegokolwiek porozumienia i podejrzewać o uzgadnianie strategii z kierownictwem PO.

Na dokładkę poparcie wielu środowisk liberalnych dla strajku nauczycieli ma naturę koniunkturalną. Tak jak wielu zwolenników PiS odkryło z dnia na dzień, że polska szkoła jest zła, na skinięcie palcem ministra Dworczyka, tak oni odkryli dla odmiany swą miłość do nauczycielskiego zawodu. Ani „Gazeta Wyborcza", zawsze narzekająca na Kartę nauczyciela, nie jest wiarygodna jako biuletyn strajkowy, ani celebryci ustawiający się z emblematami poparcia dla środowiska, które zaledwie wczoraj nic ich nie obchodziło. Dziennikarz Wojciech Maziarski, którego można było zobaczyć w grupie zbierających na strajkowy fundusz, w czasach rządów PO poradziłby zapewne nauczycielom, aby zaufali rynkowi, bo tylko on weryfikuje ich możliwości na rynku pracy.

Samospełniająca się przepowiednia

Tyle że to postrzeganie wszystkiego w kategoriach partyjno-plemiennego starcia ma drugi wymiar – uczyniło z załamania się rokowań samospełniającą się przepowiednię. Nie wiem, czy sterowana przez Michała Dworczyka Beata Szydło świadomie zrezygnowała z roli akuszerki kompromisu, czy tak tylko jej wyszło. Z pewnością, niezależnie od intencji i taktyki Broniarza (czy liderów Forum Związków Zawodowych także?), nie wykorzystała wszystkich możliwości, aby do kompromisu doprowadzić.

Ta uwaga dotyczy zresztą taktyki tego rządu na miesiące przed rokowaniami ostatniej szansy. Politycy PiS na boku obwiniają o ten stracony czas minister edukacji Annę Zalewską. Miała przedstawiać zbyt optymistyczny obraz nauczycielskich nastrojów, zamiast bić na alarm. Możliwe, że tak było. Możliwe też, że – to także opinie jej kolegów – twarz pani minister dodatkowo drażniła związkowców podczas rozmów.

Ja jednak spytam, jaka jest odpowiedzialność wicepremier Szydło, której zadaniem było przecież pilotowanie stref zapalnych w szeroko rozumianej sferze społecznej? A czy nie zabrakło tu refleksji wicepremierów Glińskiego albo Gowina, którzy mogli podpowiedzieć: skoro obciążyliśmy nauczycieli brzemieniem trudnej, choć potrzebnej reformy, zrekompensujmy im to w innej sferze? W imię inteligenckiej tożsamości tego rządu. A co z odpowiedzialnością Mateusza Morawieckiego? Niewątpliwie ma pamięć do szczegółów i zdolność technicznego ogarniania spraw lepsze od swojej poprzedniczki. Ale czy ma elementarny słuch społeczny?

Premier wciąż wymachuje tabelką pokazującą, że za PO płace nauczycielskie nie rosły (dla porządku – od roku 2012), za rządów PiS – tak. I chyba naprawdę wierzy, że został skrzywdzony tym nierównym traktowaniem: wtedy się nie buntowali, a przeciw mnie – tak. Ale przecież wystarczy obejrzeć inną tabelkę, aby pojąć, że dla nauczycieli ważniejsza była relacja ich średniej płacy do średniej płacy w gospodarce. A tu prawica, bardzo społeczna i opiekuńcza, nie dała im wiele, pomimo groszowych podwyżek. Innym poprawiało się szybciej.

Oburzenie premiera i jego ministrów jest pochodną stanu umysłów tego obozu. Przekonany, że ogólnie przynosi Polakom szczęście i dobrobyt, z reguły odmawia dyskusji o aspiracjach tej czy innej grupy, a gdy ta dopomina się o swoje zbyt energicznie, zostaje uznana za motywowane politycznie narzędzie spisku. Takie przekonanie żywi zwykły internauta wygrażający kolejnym wrogom tej ekipy, a także – zaryzykuję takie twierdzenie – sam szef rządu.

Przy totalnym upolitycznieniu wszystkiego i plemiennym podziale o taką konkluzję nietrudno. Potem dowody mnożą się już same, wśród strajkujących nauczycieli nie brak antyklerykałów czy ludzi na tyle nienawidzących rządowej polityki, że gotowych przebierać się za krowy. Przypomina to Gombrowiczowską wojnę na miny. Rządzący kiwają ponuro głowami: przewidzieliśmy to.

Co charakterystyczne, PiS nie skorzystał także z technicznych możliwości osłabienia frontu oporu przeciw sobie. Kiedy w rokowaniach ostatniej szansy rząd finansowo trochę się cofnął (co otworzyło pole do porozumienia z Solidarnością), towarzyszyła temu eskalacja propagandy, zwłaszcza w telewizji publicznej, wymierzonej w opozycyjne związki.

Z powodów czysto taktycznych można było postąpić inaczej, ale nawet nie spróbowano. Może Broniarz był nastawiony na wojnę totalną. Ale nie dano mu cienia szansy na przetestowanie innej drogi. Jako „wróg numer jeden" z woli władzy był skazany na licytowanie żądań i eskalowanie konfliktu. Dotyczy to zresztą także nauczycieli niezrzeszonych, których zarobki były opisywane, często przy użyciu półprawd, a czasem kłamstw.

Może działo się tak dlatego, że partia reprezentująca „cały naród" lub może „cały słuszny naród" w ogóle nie umie się cofać, niuansować przekazu, manewrować. Telewizja publiczna służy przecież nieustannemu potwierdzaniu „prawdy". A skoro ta prawda wymaga zdemaskowania Broniarza jako wroga, nie można z tego zrezygnować, choćby z powodów taktycznych – żeby dać Beacie Szydło laury skutecznej negocjatorki. Z drugiej strony te narzędzia władzy działają w dużej mierze same, napędzane logiką rozpędzonego walca. TVP nie posłuży nigdy ostudzeniu nastrojów. Ludzie, którzy nią kierują, tego nie potrafią.

Wizja Kaczyńskiego

Jest jeszcze jeden czynnik, trudny do opisania, a jednak ważny. Bez wątpienia Jarosław Kaczyński próbował, pewnie nadal próbuje, nadać swojemu projektowi naturę czegoś więcej niż skutecznej techniki rządzenia. Zgodnie z jego metapolitycznym wymiarem nauczyciele choćby jako grupa neutralna powinni być mu potrzebni, bo szkoła miała być ważnym instrumentem wychowania.

Z drugiej zaś strony głównym narzędziem tej polityki stały się socjalne i finansowe transfery. Ten system ma swoją wytrzymałość. Nauczyciele się nie zmieścili, kiedy trzeba wygrać wybory. To jednak skazuje ten projekt na rozmaite ataki na jego miękkie podbrzusze. Szkoła po zakończonym strajku będzie lizała rany, a nie – o czym wspomniałem wyżej – realizowała program wychowawczy PiS. Ba, nauczyciele staną się cichymi sprzymierzeńcami opozycji w stopniu daleko większym niż obecnie. Znów samospełniająca się przepowiednia.

O tym wszystkim powinien pamiętać premier Morawiecki, kiedy będzie się popisywał wzywaniem nauczycieli do cięższej pracy podczas okrągłego stołu. Możliwe, że ich jeszcze skuteczniej zastraszy, możliwe, że w następstwie tego wygra wybory wiosenne (czy jesienne, parlamentarne, także – tu wątpliwości jest więcej) – asertywność, brak wątpliwości czasem popłaca. Ale popsuje swojemu prezesowi kawałek programu przebudowy świadomości Polaków.

A sam prezes? Cóż, przekonał się, że łatwiej jest zatwierdzać nominacje dyrektorów w spółkach Skarbu Państwa niskiego szczebla, niż panować nad tak skomplikowanym mechanizmem jak Polska. A może zamiast nauczycieli pozyskać, postanowił ich naprawdę do imentu złamać? No, ale w takim przypadku wizja Polski bardziej tradycyjnej, patriotycznej, obywatelskiej, tym bardziej się oddala. Same rodziny, choćby zasypywane wyborczymi prezentami, tego nie dźwigną.

Gdzieś na obrzeżach tego obozu rodzą się pomysły, choćby częściowej wymiany kadrowej w szkołach, bo skoro obecni nauczyciele się nie nadają, a część Polaków temu poglądowi przyklaskuje... Wiąże się to z sugestią obalenia Karty nauczyciela, którą PiS przez lata podtrzymywał, a teraz nagle podgryza, mitologizując zresztą jej negatywne skutki, jak wcześniej czynili to liberałowie.

Wizją czystki można się upajać. Tyle że nie ma kolejki rezerwowych kadr do szkół, na dostęp do rzekomej nauczycielskiej korporacji nie czeka wielu doktorów z wyższych uczelni, dziś pomijanych z powodu zamkniętej ścieżki szkolnego awansu. A już na pewno konserwatywnych doktorów.

Sam fakt, że takie myśli się rodzą, świadczy o odrealnieniu środowisk uchodzących za prawicową elitę. Ewentualnych zmian dokonywaliby zresztą przecież dyrektorzy szkół, mianowani przez często niepisowskie samorządy, i przedstawiani jako produkt owego podobno chorego szkolnego systemu. Że zwalnialiby gorszych pedagogów, a zatrudniali lub zostawiali lepszych, tym bardziej nie ma żadnej gwarancji.

Wytworzenie mitu „całkowitej zmiany systemu", o której jako pierwszy powiedział minister Dworczyk, potrzebne jest, aby zawstydzić obecnych nauczycieli i zmobilizować przeciw nim jak najszersze kręgi społeczeństwa. Nic innego się za tym nie kryje, żaden konkret. Kryje się za to obraz szkoły, jaki zobaczymy na jesieni, pełnej podziałów i rozgoryczenia, zwątpienia i wypalenia. Możliwe, że jego elementem będzie nadwątlone zaufanie wielu uczniów i wielu rodziców do nauczycieli, którzy chcieli się posunąć daleko w braniu tych pierwszych na zakładników swego protestu. Twierdzę jednak, że wcześniejsza była wiara obozu rządzącego: nam się nie może przytrafić konflikt społeczny mający racjonalne przyczyny. Są tylko i jedynie spiski.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Pewien profesor z Lublina był zawsze zwolennikiem prawicy. Z PiS zaczął się różnić na tle stosunku do reformy szkolnictwa wyższego zafundowanej uczelniom przez Jarosława Gowina, teraz jest bardzo krytyczny z powodu podejścia tego rządu do konfliktu z nauczycielami. „O reformie szkół wyższych dało się z nimi jeszcze rozmawiać. Teraz to wygląda, jakby oszaleli" – tak opisał ostatnio swoje wrażenia na Facebooku.

Nie lepiej się dogadać?

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bartosz Marczuk: Przyszedł „zapyziały” rząd PiS i wdrożył supernowoczesne 500+
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Max Verstappen: Maszyna do wygrywania
Plus Minus
Kilim, który ozdobił świat
Plus Minus
Prawo stanu wojennego
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Aleksandria. Miasto, które zmieniło świat”: Padł na twarz i podziękował Bogu