Lewica, Izrael, Żydzi

Izrael to nazistowska dyktatura? Żydzi opanowali banki na całym świecie? Tak przynajmniej twierdzą... lewicowi intelektualiści

Publikacja: 09.06.2012 01:01

Europejska lewica broni się przed zarzutami o antysemityzm, twierdząc, iż krytykuje wyłącznie działa

Europejska lewica broni się przed zarzutami o antysemityzm, twierdząc, iż krytykuje wyłącznie działania Izraela. Na zdjęciu: antyizraelska demonstracja w Nantes w 2010 r.

Foto: AFP

Na początku będzie trochę liczb. Liczby są zazwyczaj nudne. Ale czasami dają dużo do myślenia.

W kwietniu 2010 r. hiszpańskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zamówiło sondaż dotyczący stosunku społeczeństwa do Żydów. Urzędnicy musieli mieć nietęgie miny, kiedy zobaczyli wyniki badań.

58 proc. ankietowanych uznało, że „Żydzi mają władzę, gdyż kontrolują gospodarkę i środki masowego przekazu". Wśród studentów uczelni wyższych ten odsetek sięgał 62 proc., a wśród osób „zainteresowanych polityką" – 70 proc. Ponad 60 proc. hiszpańskich studentów stwierdziło, że nie chciałoby się uczyć w jednej grupie z żydowskimi kolegami. 34 proc. badanych miało na temat Żydów „złe lub bardzo złe zdanie".

Pośród zwolenników skrajnej prawicy „wrogi stosunek" do narodu żydowskiego zadeklarowało 34 proc., ale wśród wyborców skrajnej lewicy – aż 37 proc. Co gorsza, skrajna prawica okazała więcej sympatii dla Żydów (4,9 pkt w skali 1 – 10) niż całe społeczeństwo (4,6).

Tylko 17 proc. tłumaczyło swój negatywny stosunek „konfliktem między Izraelem a Palestyńczykami". Blisko 30 proc. wskazało na inne czynniki: religię, obyczaje, styl życia.

Solidarność z męczennikami

Izraelscy socjolodzy nazywają to zjawisko nowym antysemityzmem.Za każdym razem, gdy na Bliskim Wschodzie dochodzi do wojny, trend się nasila. Europejska lewica, wspierana przez grono zacnych intelektualistów, z furią atakuje państwo żydowskie – za represje wobec ludności palestyńskiej, za łamanie praw człowieka, za politykę apartheidu. Zaczęło się od wojny sześciodniowej w 1967 roku, która niemal zbiegła się w czasie z falą studenckich rozruchów w zachodnich stolicach. Dla młodych ludzi, wymachujących czerwonymi sztandarami i paradujących w koszulkach z wizerunkiem Che Guevary, symbolami zła były dwa „brutalne reżimy": Stany Zjednoczone prowadzące wojnę w Azji Południowo-Wschodniej oraz Izrael.

Podobnie było w 1982 roku, podczas wojny w Libanie. I w trakcie pierwszej intifady, trwającej od 1987 r. Potem była pierwsza wojna w Zatoce, druga intifada, druga wojna w Zatoce, operacja „Płynny ołów" w Strefie Gazy. Tysiące Europejczyków wychodziło na ulice, by manifestować swój sprzeciw przeciwko „imperialistycznej" polityce Ameryki i jej żydowskich sojuszników. Każdy Palestyńczyk, który wdawał się w kłótnię z izraelskimi policjantami, stawał się bohaterem.

Każdy Izraelczyk, rozerwany przez bombę podłożoną w autobusie czy restauracji, był jedynie „ofiarą polityki własnego rządu". Lewica usprawiedliwiała samobójcze zamachy jako „akty desperacji". We wrześniu 2002, podczas sympozjum zorganizowanego w Stuttgarcie przez tzw. Komitet Palestyński, aktywiści skrajnej lewicy wyrażali swoją solidarność z palestyńskimi „męczennikami" i wspierali ideę powstania państwa palestyńskiego. Nie obok państwa żydowskiego, lecz zamiast niego. Izrael miał zniknąć z mapy raz na zawsze.

Od wielu lat europejska lewica broni się przed zarzutami o antysemityzm, twierdząc, iż krytykuje wyłącznie działania państwa izraelskiego i nie ma nic przeciwko samemu narodowi żydowskiemu. Często używanym argumentem jest obecność wielu Żydów w szeregach różnych propalestyńskich organizacji, a także wśród wspierających je intelektualistów. Amerykański politolog Norman Finkelstein, autor kontrowersyjnej książki „Przedsiębiorstwo Holokaust", uważa, że niektóre żydowskie organizacje, np. Liga przeciwko Zniesławieniu (Anti-Defamation League), cynicznie wykorzystują cierpienie Żydów z okresu drugiej wojny światowej, chroniąc współczesne władze izraelskie przed wszelką międzynarodową krytyką. „Twierdzenie, iż w Europie Zachodniej czy Ameryce mamy do czynienia ze wzrostem nastrojów antysemickich, jest absurdalne" – przekonuje Finkelstein.

Sześć lat temu Bernard Lewis, wybitny znawca świata arabskiego, opublikował w piśmie „The American Scholar" tekst, w którym wyznaczył trzy etapy w dziejach antysemityzmu: „Pierwsza fala, o podłożu stricte religijnym, miała miejsce w trakcie gwałtownego rozwoju chrześcijaństwa, gdy Żydzi odrzucili Chrystusa jako Mesjasza. Druga fala, tym razem o charakterze rasowym, miała swoje korzenie w średniowiecznej Hiszpanii, gdzie Żydów zmuszano do konwersji i podkreślano konieczność zachowania »czystości krwi«. Trzecia fala, polityczna, została zapoczątkowana przez ustanowienie Państwa Izrael".

Zdaniem Lewisa na przestrzeni wieków Żydzi zawsze byli traktowani wedle innych miar niż pozostałe narody i zawsze byli utożsamiani z najbardziej zjadliwą odmianą Zła. Nic się pod tym względem nie zmieniło.

Yehuda Bauer, profesor Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, sprzeciwia się wręcz sformułowaniu „nowy antysemityzm": „To wciąż ten sam, stary antysemityzm, który może pozostawać przez wiele lat uśpiony, ale powraca, gdy tylko zachodzi taka potrzeba".

Inny izraelski historyk, Robert Wistrich, mówił podczas wykładu w 1984 roku: „Między dawnym antysemityzmem a dzisiejszym antysyjonizmem jest wiele podobieństw. Obie ideologie dążą do tego, by pozbawić Żydów prawa do miejsca na Ziemi, ograniczyć ich aktywność i możliwość przemieszczania się, a także prawa obywatelskie. Słowem: zakwestionować ich prawo do istnienia. Zarówno antysemityzm, jak i antysyjonizm zakładają, iż Żydzi nie mogą być wolnym, niezależnym narodem, jak każdy inny. Obie ideologie negują prawo Żydów do korzystania z przywileju samostanowienia i owoców kolektywnej emancypacji. Obie ideologie dążą do zepchnięcia ludu żydowskiego z powrotem do getta: jeśli nie w sensie dosłownym, to na pewno symbolicznym. Żydzi mają być pariasem narodów".

Lewica, broniąca dziś tak heroicznie sprawy palestyńskiej, jeszcze kilkadziesiąt lat temu zachowywała w tej dziedzinie większą wstrzemięźliwość. Colin Schindler, profesor historii z University of London, przypomina w tym kontekście dylematy Jeana-Paula Sartre'a: „Pisarz miał cały czas przed oczami widok paryskich Żydów, których Niemcy deportowali na Wschód w 1942. Dlatego wspierał Izrael. Ale pamiętał też walkę Algierczyków przeciwko francuskim kolonistom. Dlatego wspierał państwa arabskie. Według Sartre'a to podwójne dziedzictwo zmuszało lewicę do poszukiwania i poszerzania przestrzeni dialogu, który miał doprowadzić do pokoju między obiema stronami sporu. Niestety, wskazania Sartre'a zostały dawno zapomniane. Dzisiejsi lewicowcy wybierają sobie do rozmowy tylko tych Żydów, którzy mają podobne poglądy jak oni. Lewica nie prowadzi już dialogu ze swoimi oponentami, lecz sama z sobą".

Antyżydzizm

Izrael jest postrzegany jako państwo kolonialne, prowadzące bezwzględną, rasistowską politykę wobec ludności tubylczej. Żydzi są z tego powodu demonizowani i dyskryminowani. W Rzymie skrajna lewica proponowała swego czasu bojkot żydowskich sklepów: apel bulwersujący, a także świadczący o historycznym analfabetyzmie pomysłodawców. Co ciekawe, liberalna lewica, miłująca demokrację, tolerancję religijną i światopoglądową oraz wolność słowa, gromi Izrael  najbardziej demokratyczne, liberalne i tolerancyjne państwo regionu. Mało tego: coraz częściej porównuje państwo żydowskie do nazistowskiej dyktatury, a wszelkie niedogodności, na jakie skarżą się Palestyńczycy, nazywa Holokaustem.

Już 30 lat temu zwrócił na to uwagę irlandzki polityk i pisarz Conor Cruise O'Brien. Nie chcąc używać słowa „antysemityzm", ukuł swój własny termin  „antyżydzizm" (anti-Jewism). Zaproponował też test: jak rozpoznać anty-Żyda. „Jeśli w czasie dyskusji na temat Bliskiego Wschodu twój rozmówca nie jest w stanie powstrzymać się przed nawiązaniem do Hitlera i gorliwie porównuje współczesnych Żydów do nazistów, a Arabów  do Żydów, to znaczy, że masz przed sobą typowego przedstawiciela antyżydzizmu".

Porównania do nazistowskich Niemiec pojawiały się już w czasach zimnej wojny. W grudniu 1961 roku Ahmed Shukairi, pierwszy przewodniczący Organizacji Wyzwolenia Palestyny, mówił na forum ONZ: „Syjonizm jest gorszy od faszyzmu i od nazizmu, bardziej nienawistny i niebezpieczny niż imperializm. Bo syjonizm ma w sobie cechy i faszyzmu, i nazizmu, i imperializmu".

Identyczną retorykę uprawiali propagandyści z Kremla. Na początku lat 70. oskarżali premier Goldę Meir oraz dowódcę izraelskiej armii Mosze Dajana o to, że dążą do rozszerzenia „przestrzeni życiowej" Izraelczyków (Lebensraum). Żydzi mieli się zachowywać jak „rasa panów" (Herrenvolk), zakładać „obozy koncentracyjne", a nawet sterylizować miejscową ludność. Mianem „faszystów" Sowieci określali także kolejnych szefów izraelskiego rządu.

Robert Wistrich podkreśla, że aż do wojny w Libanie w 1982 roku takie głosy nie znajdowały specjalnego odzewu na Zachodzie. „Aż nagle, z dnia na dzień, media zaczęły pisać o Libanie jako o „nowych Lidicach" [wioska w Czechach, w której Niemcy dokonali masakry w 1942 roku – przyp. red.], Izraelczyków stawiano na równi z nazistami, gwiazdę Dawida przerabiano na swastykę, Palestyńczyków zaś porównywano do bojowników z warszawskiego getta. Trudno stwierdzić, czy chodziło o ukryty antysemityzm, czy raczej o medialną sensację i próbę opowiedzenia o wielkiej ludzkiej tragedii w czarno-białych barwach".

Dziś zachodnia lewica nie ma już żadnych skrupułów, by kreślić tego typu paralele, śpiewając w jednym chórze z najbardziej radykalnymi imamami.

W 2002 r. aż 25 proc. Niemców przepytanych w sondażu „Spiegla" uznało, iż działania rządu izraelskiego wobec Palestyńczyków nie różnią się niczym od okrucieństw dokonywanych przez hitlerowców w latach 30. i 40. minionego stulecia.

Gerald Kaufman, deputowany do brytyjskiej Izby Gmin z ramienia Partii Pracy (notabene sam pochodzenia żydowskiego), użył takiego porównania podczas przemówienia w parlamencie. Jego partyjna koleżanka Glenda Jackson dowodziła w lutym ub.r., iż nazywanie Izraelczyków nazistami, a Strefy Gazy obozem koncentracyjnym nie powinno być uznawane za mowę nienawiści, gdyż mieści się w granicach cywilizowanego dyskursu publicznego.

Mędrcy Syjonu i Goldman Sachs

Nienawiść niektórych intelektualistów do współczesnego Izraela przybiera niekiedy niepokojące rozmiary.

Noam Chomsky, sławny lingwista i filozof, niekryjący swoich mocno lewicowych poglądów, bronił swego czasu Roberta Faurissona, francuskiego historyka, skazanego przez sąd za negowanie istnienia komór gazowych. Chomsky uzasadniał swoją postawę troską o wolność słowa, ale później kilkakrotnie zdarzało mu się wyrażać poglądy co najmniej kontrowersyjne (szczególnie że sam jest Żydem). W prywatnej korespondencji z profesorem prawa Williamem Rubensteinem pisał: „Negowanie Holokaustu czy komór gazowych nie niesie ze sobą żadnych antysemickich konotacji. Nie ma też nic antysemickiego w stwierdzeniu, iż Holokaust jest instrumentalnie wykorzystywany przez apologetów represji stosowanych przez państwo izraelskie".

W jednym z felietonów Chomsky stwierdził również, iż Żydzi nie zasługują na własne państwo, ponieważ już je mają: „Rządzą przecież Nowym Jorkiem, wybrali własnego burmistrza, mają media, dominują w gospodarce i kulturze".

Jeszcze odważniejszy w swoich teoriach jest Johan Galtung, 82-letni profesor socjologii, założyciel norweskiego Instytutu Badań nad Pokojem, laureat wielu naukowych nagród i jeden z guru antyizraelskiej lewicy. W wywiadzie dla dziennika „Haarec" stwierdził, iż jedną z przyczyn Shoah był fakt, iż „Żydzi zajmowali wiele ważnych stanowisk w społeczeństwie, upokorzonym przez traktat wersalski. Prędzej czy później musiała nastąpić eksplozja antysemityzmu".

W zeszłym roku Galtung sugerował, że za zamachem terrorystycznym Andersa Breivika w Oslo mógł stać Mossad, proponował także „odczytanie na nowo" „Protokołów Mędrców Syjonu", osławionej antysemickiej fałszywki, rozpowszechnianej ponad 100 lat temu przez carską ochranę. „Lektura tej broszury przywodzi na myśl dzisiejsze działania banku Goldman Sachs" – mówił norweski socjolog.

Brian Klug, wykładający filozofię na uniwersytecie oksfordzkim, zaznacza, że dla antysemitów Żydzi byli i zawsze będą ludźmi aroganckimi, cwanymi, działającymi w ukryciu, nastawionymi na zysk, lojalnymi wyłącznie wobec siebie samych. „W ich mniemaniu Żydzi opanowali banki i gazety, potrafią nawet inicjować wojny, jeśli tylko widzą w tym jakąś korzyść".

Koszerny spisek

Od stuleci pożywką dla różnych form antysemityzmu są kryzysy gospodarcze. Tak było w Republice Weimarskiej w latach 30. ub. wieku, tak jest też i dzisiaj, gdy lewica wskazuje palcem na Żydów zasiadających w zarządach Goldman Sachs i innych wielkich korporacji. „Ludzie tracą orientację, są zagubieni w nowym, zglobalizowanym świecie, gdzie nie ma już granic, a znaczenie takich słów jak państwo czy narodowość ciągle się zmienia – mówi izraelski historyk Dan Dinar. – Szukają więc kogoś, kogo mogliby obarczyć swoimi problemami. I znajdują – Żydów".

W XIX wieku Karol Marks i jego uczniowie (m.in. Eugen Dühring) żywili nadzieję, iż nienawiść do żydowskich kupców przeniesie się w końcu na wszystkich kapitalistów, niezależnie od ich pochodzenia, co ostatecznie doprowadzi do upadku całego systemu. W tym samym czasie austriacki socjalista Georg Ritter von Schonerer kładł podwaliny pod pangermański antysemityzm, atakując żydowskich przedsiębiorców i obwiniając o całe zło świata rodzinę Rothschildów. Kilkadziesiąt lat później młody Adolf Hitler wieszał sobie nad łóżkiem kartki z antysemickimi sloganami von Schonerera.

W roku 1970 niemiecka terrorystka Ulrike Meinhof tak interpretowała Holokaust: „W Auschwitz sześć milionów Żydów [sic!] zostało zamordowanych i wyrzuconych na śmietnik historii, bo byli postrzegani jako ludzie chciwi [w oryg. „Geldjuden"]. Wielki kapitał oraz banki, będące filarem kapitalizmu oraz imperializmu, wzbudziły nienawiść ludzi, którzy sprzeciwili się wyzyskowi, władzy pieniądza i Żydom. Antysemityzm to tak naprawdę nienawiść do kapitalizmu".

W 1998 roku, gdy Rosja została dotknięta finansowym krachem, komunista Albert Makaszow narzekał: „W kraju kwitnie lichwa, korupcja, złodziejstwo. Nie rządzą nami żadni reformatorzy, lecz Żydki".

W 2002 r. szacowny, lewicowy tygodnik „The New Statesman" opublikował tekst o „syjonistycznym lobby" w Wielkiej Brytanii. Na okładce zamieszczono złotą, błyszczącą gwiazdę Dawida, przebijającą jednym z ramion brytyjskiego Union Jacka. Tytuł brzmiał: „A kosher conspiracy?" („Koszerny spisek?"). Redakcja została ostro skrytykowana przez środowiska żydowskie za propagowanie antysemickiej symboliki.

Rok później José Bové, francuski farmer i jedna z ikon ruchu antyglobalistycznego, mówił: „Izrael, we współpracy z Bankiem Światowym, prowadzi neoliberalną politykę gospodarczą, starając się wciągnąć Bliski Wschód w globalny obieg handlowy, wykorzystując przy tym tanią, palestyńską siłę roboczą".

Bez Boga, bez Żydów

Blisko 80 lat temu pewien angielski pisarz przewidział, jaka przyszłość czeka Żydów.

W 1933 roku, gdy Adolf Hitler dochodził do władzy w Berlinie, Herbert George Wells wydał swoją utopijną powieść „The Shape of Things to Come". Autor m.in. „Wehikułu czasu", pionier literatury science fiction, wykreował w swojej książce świat bez granic, bez państw narodowych, bez Boga i bez religii, rządzony przez „łagodnego dyktatora".

Jaki los miał spotkać naród wybrany? „Żydzi nadal żyli osobno, spożywając swoje pokarmy i praktykując własne obrzędy religijne. W każdym państwie, w którym przyszło im mieszkać, stanowili naród w narodzie. I w każdym państwie wywoływali irytację współobywateli (...). Aż wreszcie, między 1940 a 2059 rokiem, ta archaiczna kultura ostatecznie zanikła. Ideologia syjonizmu, koszerne jedzenie, żydowskie prawo: wszystkie te elementy wtopiły się w nowe społeczeństwo. Żydzi nie byli prześladowani, nie zostali poddani eksterminacji (...). Poznali jedynie prawdę o swojej rasie i w ciągu trzech pokoleń wyzwolili się ze swojego rasowego egoizmu. Na świecie wciąż jest tyle samo obywateli pochodzenia semickiego, ale nie należą już oni do Izraela".

Czyż nie jest to wizja bliska sercu Noama Chomskiego, Johana Galtunga, publicystów „New Statesmana", antyglobalistów i tysięcy hiszpańskich studentów?

Autor jest publicystą tygodnika „Uważam Rze"

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał