Samotność papieży

VatiLeaks po raz kolejny pokazało, że kurię rzymską dotyka walka o władzę i wpływy. Papież zaś, choć jest w potocznym przekonaniu władcą absolutnym, od czasów Jana Pawła II  wybiera posługę raczej proroka niż zwierzchnika urzędników

Publikacja: 30.06.2012 01:01

Samotność papieży

Foto: AFP

Od wielu tygodni Watykan i kuria rzymska nie schodzą z pierwszych stron gazet. Zaczęło się od wycieku tajnych dokumentów z apartamentów papieskich, potem była dymisja szefa banku watykańskiego, który teraz opowiada o tajnych kontach i o tym, że obawia się o swoje życie. Chwilę potem aresztowano kamerdynera papieskiego Paolo Gabriele, co miało zakończyć skandal z wyciekami. Tak się jednak nie stało, niespełna tydzień później włoska prasa opublikowała bowiem kolejne dokumenty, a także liścik, w którym niezidentyfikowani kurialiści zapewniali, że pojawią się jeszcze setki nowych dokumentów i że aresztowanie kamerdynera – wbrew zapewnieniom ojca Federico Lombardiego, rzecznika Watykanu – niczego nie zmieni.



Wszystko to nie buduje specjalnie pozytywnego wizerunku Stolicy Apostolskiej czy kurii rzymskiej. Vittorio Messori, jeden z najwybitniejszych intelektualistów katolickich, wprost stwierdza, że choć zawsze była ona „kłębowiskiem żmij", to jeszcze nigdy nie działała tak źle jak obecnie. „Kiedyś kuria rzymska była przynajmniej najskuteczniejszą organizacją państwową na świecie. Zarządzała imperium, nad którym nigdy nie zachodzi Słońce i miała niezrównaną dyplomację. Co dzisiaj z tego zostało?" – stwierdził Messori. A równie mocną opinię sformułował autor wywiadów rzek z Benedyktem XVI (a wcześniej kard. Ratzingerem) Peter Seewald, który oskarża watykańskich prałatów o to, że częściej kierują się oni Machiavellim niż Ewangelią. „Nie do przeoczenia jest stara, zasiedziała nomenklatura, która wydaje się chętniej kierować Machiavellim niż Jezusem, zajmuje się notorycznym pociąganiem za sznurki, robi z wiary politykę, z polityki snuje polityczne intrygi, a z intryg splata siatkę władzy. Nawiasem mówiąc, robi to często z czystego przyzwyczajenia, wypływa to z ich mentalności, dla której takie rzeczy są po prostu czystą grą" – podkreślił Seewald.

Zagrożenie intra muros



Z ust Ojca Świętego oczywiście nigdy nie padną tak mocne słowa. Ale już na początku swojego pontyfikatu Benedykt XVI jasno wskazywał, że najgroźniejsze dla przyszłości Kościoła rzeczy dzieją się wewnątrz jego wspólnoty. Ta wypowiedź nie dotyczyła oczywiście wprost kurii czy samej Stolicy Apostolskiej, ale szerzej sytuacji Kościoła, zwłaszcza w świecie Zachodu. Wczytując się zaś w ostatnie wystąpienia Benedykta XVI, można dostrzec, że obecna sytuacja w kurii rzymskiej jest dla niego ciężką próbą.



Słynne wystąpienie dotyczące Kościoła wojującego dotyczyło także, choć akurat to nie znalazło się w centrum zainteresowania medialnego, relacji wewnątrz Kolegium Kardynalskiego. „Widzimy, że zło chce opanować świat i konieczne jest podjęcie walki ze złem. Widzimy, że zło posługuje się w tym wieloma sposobami: okrutnymi, uciekając się do różnych form przemocy, ale też udaje dobro i w ten sposób narusza moralne fundamenty społeczeństwa. Św. Augustyn powiedział, że cała historia jest walką dwóch miłości: miłości własnej, aż do pogardzania Bogiem, i miłości Boga, aż do pogardzania sobą w męczeństwie. My uczestniczymy w tej walce, a w walce ważne jest mieć przyjaciół. Ja mam wokół siebie przyjaciół z Kolegium Kardynalskiego. To są moi przyjaciele, z nimi czuję się jak w domu, czuję się pewnie w tym towarzystwie wielkich przyjaciół, którzy są ze mną i są, wszyscy razem, z Panem Bogiem. Dziękuję wam za tę jedność w radościach i bólach. Idziemy naprzód. Pan powiedział: »Odwagi, Jam zwyciężył świat«. Jesteśmy w »drużynie« Pana, a zatem w drużynie zwycięskiej" – mówił papież. I trudno w tych słowach nie dostrzec raczej przypomnienia tego, jak powinno być, niż realnego opisu sytuacji wewnątrz najwyższych struktur Kościoła.



Mocno zabrzmiało także papieskie przemówienie do księży przygotowujących się w Papieskiej Akademii Kościelnej do służby w dyplomacji Stolicy Apostolskiej. „Zachęcam was, byście przeżywali osobową więź z Namiestnikiem Chrystusa jako należącą do waszej duchowości. To element właściwy oczywiście każdemu katolikowi, a zwłaszcza księdzu. Dla tych, którzy pracują dla Stolicy Apostolskiej, nabiera to szczególnego charakteru. Oddają oni na służbę następcy Piotra znaczną część swej energii, czasu i codziennej posługi. To poważna odpowiedzialność, ale i szczególny dar, który z biegiem czasu rozwija więź uczuciową z papieżem, wewnętrzne zaufanie. Z wierności Piotrowi, który was posyła, wywodzi się również szczególna wierność wobec tych, do których zostaliście posłani. Od przedstawicieli biskupa Rzymu i ich współpracowników wymaga się bowiem, by wyrażali jego troskę o wszystkie Kościoły, a także miłość, z jaką śledzi życie każdego narodu" – podkreślał Benedykt XVI. A wypowiedź ta musi być odczytywana w kontekście obecnej sytuacji, w której przynajmniej części kurialistów można zarzucić wiele, ale na pewno nie jakąś szczególnie głęboką więź osobową z papieżem.

Nic nowego pod słońcem

Myliłby się jednak ten, kto uznałby tę niechęć (części) kurii do papieża za jakieś szczególnie nowe zjawisko. Napięcie między charyzmatycznymi liderami, którzy często rozumieli swoje zadanie jako posługę profetyczną, a hieratyczną i niekiedy dość feudalną instytucją, jaką jest kuria rzymska, są czymś zwyczajnym przynajmniej od czasów Jana XXIII (ale i Pius XII  na tyle nie ufał swoim współpracownikom, że gdy umierał, to niemała część kurialnych urzędów nie była obsadzona, a odpowiadał za nie on sam). Mocny spór (ale wtedy bardzo merytoryczny) widać było w czasie Soboru Watykańskiego II, kiedy kuria rzymska – a przynajmniej jej najważniejsi przedstawiciele – mocno stopowała reformatorskie zapędy ojców soborowych, a także samego Jana XXIII (notabene także wieloletniego urzędnika watykańskiej dyplomacji).

Efektem tego sporu było wpisanie do dekretu o pasterskich zadaniach biskupów w Kościele „Christus Dominus" postulatu głębokiej reformy kurii rzymskiej. „Ojcowie świętego soboru wyrażają życzenie, by te dykasterie, które bezsprzecznie świadczyły ogromną pomoc biskupowi rzymskiemu i pasterzom Kościoła, poddano nowej organizacji z większym przystosowaniem do wymagań czasu, krajów i obrządków, zwłaszcza gdy chodzi o ich liczbę, nazwę uprawnienia i własny tryb postępowania oraz wzajemne uzgadnianie prac. Również życzą sobie, by licząc się z właściwym biskupom zadaniem pasterskim, dokładniej określono obowiązki legatów papieskich.

Poza tym skoro te dykasterie ustanowiono dla dobra całego Kościoła, istnieje życzenie, by ich członkowie, funkcjonariusze i doradcy, a także legaci papiescy byli więcej, w miarę możności, dobierani z różnych połaci Kościoła, dla ukazania naprawdę powszechnego charakteru urzędów Kościoła katolickiego, czyli jego centralnych organów" – zapisał sobór. Postulat ten był zaś tylko echem mocno poruszanego w auli soborowej żądania głębokiej reformy kurii rzymskiej, którą zarezerwował (obawiając się możliwych skutków radykalizmu części biskupów i ich doradców) ostatecznie dla siebie Paweł VI.

Ostatecznie jednak reforma ta ograniczyła się do zmian nazw poszczególnych kongregacji, lekkiej ich reorganizacji (na mocy konstytucji apostolskiej „Regimini Ecclesiae Universae" z 15 sierpnia 1967 r.), głębszą, ale też głównie strukturalną reformę przeprowadził zaś Jan Paweł II w 1988 roku konstytucją „Pastor Bonus", która na nowo zorganizowała kurię rzymską, powołując nowe dykasterie i określając (częściowo) na nowo ich uprawnienia.

Kuria i kurialiści

Sama kuria jest klasyczną biurokracją, konieczną w każdej instytucji do sprawnego zarządzania Kościołem i państwem watykańskim. Obejmuje ona obecnie Sekretariat Stanu – czyli tłumacząc rzecz na kategorie świeckie – najwyższy urząd kościelny, którego celem jest koordynacja pracy wszystkich pozostałych kongregacji, papieskich rad czy trybunałów. Formalnie Sekretariat Stanu jest więc superdykasterią, najwyższym urzędem w kurii rzymskiej. Ale, o czym trzeba pamiętać, „rywalizację" o prymat wiedzie z nim Kongregacja Nauki Wiary (dawniej Święte Oficjum), które przed Soborem Watykańskim II określane było mianem „la suprema" (najwyższa), a i teraz opiniować musi każdy dokument czy decyzję doktrynalną.

Nietrudno się domyślić, że sytuacja taka nie sprzyja specjalnej sympatii między oboma dykasteriami. Ci z Kongregacji Nauki Wiary są często uważani za oderwanych od życia teologów czy doktrynerów, a ci z Sekretariatu Stanu za dyplomatów i polityków. Nieczęsto więc się zdarza, by urzędnicy przechodzili z dawnego Świętego Oficjum do Sekretariatu Stanu. Zdaniem części komentatorów jednym ze źródeł afery VatiLeaks może być właśnie to, że sekretarzem stanu uczynił Benedykt XVI dawnego sekretarza Kongregacji Nauki Wiary, czym naruszyć miał wieloletnią tradycję (a tradycja i zwyczaj to w Watykanie rzecz święta), a przede wszystkim równowagę sił w zawsze czułej na takie gesty biurokracji.

Ale spór o prymat dykasteryjny nie jest jedynym tego typu sporem toczonym wewnątrz kurii rzymskiej. Pracownicy i zwierzchnicy Papieskiej Rady Popierania Jedności Chrześcijan niechętnie spoglądają na Kongregację Nauki Wiary (bo ta szczególnie pod  przewodnictwem kard. Josepha Ratzingera blokowała przesadnie otwarte pomysły ekumenistów).

Jeszcze ostrzejszy był – tu już osobisty i teologiczny, a nie „biurokratyczny" – spór, jaki toczył się jeszcze za pontyfikatu Jana Pawła II między papieskim ceremoniarzem arcybiskupem Piero Marinim a prefektem Kongregacji do spraw Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów kardynałem Jorge Mediną Estevezem. Ten ostatni był przeciwnikiem radykalnych zmian liturgicznych i opowiadał się za ostrożnym wycofywaniem się z nadużyć so~borowej reformy liturgicznej, ten pierwszy natomiast był gorącym zwolennikiem zmian. Najostrzej spierano się o rolę tańca. I choć w teorii wygrało stanowisko kardynała Esteveza, to w praktyce ceremoniarz papieski wprowadzał do liturgii papieskich nie tylko tańce liturgiczne, ale nawet ceremonie szamanistyczne (czyli obrzęd limpia, odpędzający złe duchy, który został odprawiony podczas kanonizacji Juana Diego).

W Rzymie wiemy lepiej

Spory kompetencyjne i teologiczne nie powinny przesłaniać tego, że kurialiści mają ze sobą także sporo wspólnego. Wszyscy oni są członkami jednej, międzynarodowej (choć zasadniczo włoskojęzycznej i mocno włoskokulturowej) biurokracji, która uważnie strzeże swoich prerogatyw. Jej członkowie mają poczucie wybrania spośród tysięcy innych księży i wagi zadań, jakie przed nimi stoją. Każdy poważniejszy błąd jednego urzędnika idzie na karb papieża. Znajdują się oni także w samym centrum życia Kościoła i o wielu sprawach wiedzą naprawdę dużo.

Otwartość kulturowa, ale także głęboko zakorzeniony uniwersalizm (określany – moim zdaniem nie do końca słusznie przez amerykańskiego watykanistę Johna Allena – mianem „kosmopolityzmu") „rodzi też – by zacytować Allena – pewien rodzaj arogancji, poczucie, że »my, tu w Rzymie« zawsze widzimy wszystko dalej i lepiej niż inni. Takie słowa padają często z ust pracujących w kurii Włochów, którzy skłonni są wierzyć, że mają »powołanie« do rządzenia, wynikające z wielowiekowego statusu Rzymu jako captis mundi". Pewien włoski prałat z Sekretariatu Stanu powiedział mi: „Włosi z natury mają bardziej uniwersalne spojrzenie. To element naszej konstrukcji psychicznej. Jedność narodowa Italii zrodziła się niecałe sto lat temu, a nasza tożsamość narodowa wciąż nie jest zbyt silna. Nie jesteśmy więc tak ograniczeni przez nacjonalizm (...) Sądzę, że my, Włosi intuicyjnie wnosimy bardziej międzynarodowe spojrzenie" – cytuje włoskiego prałata John L. Allen w książce „Wszyscy ludzie papieża. Watykan za zamkniętymi drzwiami".

Takie myślenie, zdaniem George'a Weigla, było zresztą pierwszym i najpoważniejszym problemem, z jakim zetknął się Jan Paweł II, obejmując Stolicę Piotrową. Polski papież był pierwszym od dawna biskupem Rzymu, który nie tylko nie był Włochem, ale także nie miał kurialnego doświadczenia. Dla pracujących w Watykanie od lat Włochów był on zatem ciałem obcym, kimś, kto nie rozumie specyfiki watykańskiej, a do tego upiera się przy swoim zdaniu i ani myśli dostosowywać się do ustalonego od wieków stylu życia i działania. „Najważniejszy problem, jeśli chodzi o kurię rzymską w październiku 1978 roku, gdy Jan Paweł II został papieżem, nie polegał na wszechobecnym łotrostwie, lecz na postawie – bezzasadnym, choć historycznie zrozumiałym przywiązaniu do »sposobu, w jaki tu pracujemy«, który wielu szczególnie włoskich kurialistów zaczęło utożsamiać z wolą bożą w odniesieniu do Kościoła.

„Pan powiedział: »Odwagi, Jam zwyciężył świat«. Jesteśmy w »drużynie« Pana, a zatem w drużynie zwycięskiej" – mówił papież. Te słowa to przypomnienie, jak powinno być

Gli stranieri, cudzoziemcy właściwie tu nie pasują – powiedział kiedyś urzędnik wysokiego szczebla bez żadnego zażenowania. Papież, który miał własne wyobrażenie o tym, jak należy postępować, który je przetestował i potwierdził w bezpośredniej praktyce duszpasterskiej, musiał budzić niechęć w takim środowisku" – stwierdza Weigel. Niechęć ta przekładała się na rozmaite większe lub mniejsze złośliwości, których kilkakrotnie udawało się uniknąć tylko dzięki czujności jego najbliższych, często polskich współpracowników. Przykładem może być podstawienie pociągu z cyrkową lokomotywą, którą papież miał odwiedzić jedną z parafii. Ostatecznie, dzięki czujności służb papieskich, Jan Paweł II pojechał na miejsce innym środkiem lokomocji.

Cudzoziemcy i papieże

Ostatecznie wojna ucichła. Papież z Polski nie zdecydował się na konflikt z kurią rzymską, uznając, że od wojny z biurokracją ważniejsza jest ewangelizacja. To ona miała stopniowo odmienić kurię. Nic jednak nie wskazuje na to, by rzeczywiście się to udało. Stąd jednym z priorytetów Benedykta XVI miała być właśnie reforma kurii rzymskiej, próba jej oczyszczenia. Było to tym ważniejsze, że wielu skandali dręczących Kościół można by uniknąć, gdyby nie to, że kuria strzegła Jana Pawła II przed „niepotrzebnymi zmartwieniami" dotyczącymi choćby skandali seksualnych. Powodem było – także bardzo charakterystyczne dla tej instytucji przekonanie, że o pewnych sprawach nie należy mówić, swoich należy chronić, a sprawy załatwiać tak, by nie wypływały one na zewnątrz. W efekcie Jan Paweł II uczestniczył w kolejnych jubileuszach kapłaństwa ks. Marciala Maciela, i to w czasie, gdy wszystkie media trąbiły już o jego niemoralnym trybie życia, biseksualnych, a nawet pedofilskich zainteresowaniach.

Benedykt XVI, i to pokazało, że choć od wielu lat pracuje on w Rzymie, to pozostał „gli stranieri", swoje urzędowanie rozpoczął od załatwienia (wbrew opinii wielu kurialistów) tej sprawy. Później także bez obawy nie tylko mówił o tym, że największe zagrożenia dla Kościoła kryją się wśród jego ludzi, ale także odważnie czyścił kwestie, które przez ostatnie lata były skutecznie blokowane przez kurię. To, podobnie jak mianowanie na stanowisko sekretarza stanu „teologa", a nie „dyplomaty", nie mogło wzbudzić zachwytu wśród przyzwyczajonych do innego stylu działania (a akurat jego zmiana Janowi Pawłowi II się nie udała) prałatów i biskupów.

Zachwytu nie budziły także próby odwrócenia soborowych reform liturgicznych, na które zdecydował się papież. Wszystko to razem sprawiało, że w kolejnych medialnych aferach wokół papieża (choćby związanych ze zdjęciem ekskomunik z biskupów Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X czy wypuszczeniem w świat źle przygotowanych fragmentów z wywiadu rzeki z papieżem) widać było zaniedbania kurialistów. Można oczywiście przyjąć, że były one przypadkowe, ale... afera VatiLeaks pozwala z równym uzasadnieniem podejrzewać, że były to celowe zaniedbania, które miały osłabić Benedykta XVI.

...

Nawet jeśli jednak tak było, to i tak trzeba powiedzieć zupełnie otwarcie, że Benedykt XVI z tej afery wychodzi silniejszy, a nie słabszy. Większość watykanistów, ale i zwyczajnych wiernych, nawet jeśli niechętnie spogląda na watykańską biurokrację, to coraz mocniej i wytrwalej modli się za Benedykta XVI. Podobnie było zresztą za poprzednich papieży. Spisek, który doprowadził do powstania przecieków, jest więc „błogosławioną winą" części watykańskich biurokratów. Afera ta pokazała jednak także, jak ważna jest głęboka reforma kurii, która – choć nie sprawi, że zaczną pracować w niej aniołowie – to jednak uczyni z kurii posłuszne narzędzie w rękach papieża. A także sprawi, że w duchowości urzędników kurialnych najważniejszą rzeczą będzie nie władza i nawet nie rzymskość, ale osobista relacja miłości do Ojca Świętego.

Autor jest filozofem, redaktorem naczelnym portalu i kwartalnika „Fronda", adiunktem na Wydziale Nauk Społecznych i Administracji Wyższej Szkoły Informatyki, Zarządzania i Administracji w Warszawie. Ostatnio wydał „Benedykt XVI. Walka o duszę świata", a także wraz z Grzegorzem Górnym wywiad rzekę z arcybiskupem Józefem Michalikiem „Raport o stanie wiary w Polsce"

Od wielu tygodni Watykan i kuria rzymska nie schodzą z pierwszych stron gazet. Zaczęło się od wycieku tajnych dokumentów z apartamentów papieskich, potem była dymisja szefa banku watykańskiego, który teraz opowiada o tajnych kontach i o tym, że obawia się o swoje życie. Chwilę potem aresztowano kamerdynera papieskiego Paolo Gabriele, co miało zakończyć skandal z wyciekami. Tak się jednak nie stało, niespełna tydzień później włoska prasa opublikowała bowiem kolejne dokumenty, a także liścik, w którym niezidentyfikowani kurialiści zapewniali, że pojawią się jeszcze setki nowych dokumentów i że aresztowanie kamerdynera – wbrew zapewnieniom ojca Federico Lombardiego, rzecznika Watykanu – niczego nie zmieni.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą