"All in the family" (Wszystko w rodzinie), klasyczny amerykański sitcom, przeszedł do historii telewizji nie dzięki zabawnym bohaterom, ale rasistowskim i homofobicznym krotochwilom. I co dla nas najważniejsze – antypolskim stereotypom. Jeden z głównych bohaterów Michael Stivic, zięć głównego bohatera, polskiego pochodzenia, nazywany był polish meatball (niewybredna aluzja do kotleta mielonego w miejscu mózgu). W pierwszym scenariuszu Stivic miał być Żydem, potem Włochem, w kilku odcinkach wystąpił jako Irlandczyk, ale po protestach kolejnych mniejszości stał się stereotypowym Polakiem. Nieco pretensjonalnym, nieco otumanionym. A ówczesnej Polonii widać zabrakło siły i asertywności, żeby zablokować show. Z ekranów zszedł dopiero po 12 latach, w 1983 roku.
Dla studentów amerykańskiej popkultury to był kamień milowy w dziejach politycznej poprawności. Nigdy później nie powstał już program żerujący na stereotypach i tanich chwytach wykorzystujących uprzedzenia rasowe czy narodowe. Dla nas, rozgorączkowanych ksenofobicznymi wystąpieniami Wojewódzkiego i Figurskiego czy wypowiedziami Rabczewskiej o Biblii i ewangelistach, o tyle ciekawy, że sporo argumentów, jakie towarzyszyły ówczesnej debacie, pojawia się i dziś. Linia obrony prezentowana przez CBS, nadawcę „All in the family", była zaskakująco podobna. Argumenty o wolności słowa przeplatały się z makiawelicznym planem ośmieszenia amerykańskiego kołtuna. I choć w przypadku Archie Bunkera można było jeszcze mieć wątpliwości, czy antypolskie dowcipy bardziej obrażają Polaków czy mrukliwego i prymitywnego Amerykanina, to stanowisko zajęte wtedy przez „New York Times" przesądziło o losie programu.
Nawet jeżeli intencją reżysera serialu było tylko ośmieszenie kołtuna, to dowcipy i tak powielały najgorsze stereotypy o Polakach. Czy show, który wydawał się śmieszny twórcom, w równym stopniu śmieszył tych, z których szydzono? – pytał „New York Times". Czy dziś wulgarnie poniżana Ukrainka czuje się usatysfakcjonowana zapewnieniem, że chodziło o wyśmianie postaw tych, którzy ją poniżają?
Z zainteresowaniem czytałem kolejne opinie i interpretacje wypowiedzi Wojewódzkiego i Figurskiego. Długie wywody, czy to śmieszy, czy nie, czy przekroczona została granica żartu, a może to jednak jest taka konwencja... To ta sama dyskusja, jaką pamiętam z Ameryki. Znowu mocujemy się z dawno otwartymi drzwiami.
Jedyną osobą, która arbitralnie może określić granice, gdzie kończy się farsa, a zaczyna chamstwo, są ci, których kosztem się śmiejemy. Nie ma lepszego sędziego. Tak jak granice antysemityzmu mogą osądzić tylko Żydzi, tak granice dobrego smaku i to, czy Polacy mieli prawo się obrażać na sitcom CBS, mogli stwierdzić tylko sami Polacy.