Odsiecz wenecka

Polskie doświadczenia architektury i sztuki mogłyby być użyteczne dla całego Kościoła, który po gwałtownym załamaniu się modeli tradycyjnej architektury po Soborze Watykańskim II powoli odnajduje sposoby nowego wyrażania sacrum.

Publikacja: 29.12.2012 00:01

Kościół oo. Dominikanów na warszawskim Służewie – sacrum odnalezione

Kościół oo. Dominikanów na warszawskim Służewie – sacrum odnalezione

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Red

Jesienią 2010 roku barwny korowód ośmiu przebranych za Madonny kobiet w towarzystwie kilkudziesięciu innych osób wniósł do kościoła Chrystusa Króla na warszawskim Targówku oprawioną ozdobnie wielką fotografię zebranych w Parku Rzeźby mieszkańców. Uroczystość miała przypieczętować działalność artystyczno-społeczną prowadzoną od lat przez Pawła Althamera. Zdjęcie przyjęte wówczas przez miejscowego proboszcza do dziś wisi w przedsionku kościoła.

„Taki święty obraz, rajska scena z mieszkańcami Bródna. Marzyło mi się, żeby mogli się oglądać, wchodząc do świątyni" – komentował artysta. W podobnym duchu odpowiadał proboszcz, który wśród setek mieszkańców pozował do zdjęcia i zaprosił artystów do odwiedzenia świątyni.

Sytuacja ta dość dobrze ilustruje styk sztuki nowoczesnej i sacrum, kiedy to artyści badają granicę tego, co religijne, a Kościół nie stosuje jednoznacznych barier,  by sferę sakralną chronić. Czy zatem sfera sacrum jest indywidualnym wyborem każdego człowieka i nie ma potrzeby wyznaczania jej granic? Przyjęcie takiego stanowiska w przypadku sztuki prowadzi do jej głębokiego kryzysu i niemożności odnalezienia w niej duchowej prawdy o wielkości człowieka.

Własny pawilon

Już dziś wiadomo, że przyszłoroczne Biennale sztuki w Wenecji będzie wyjątkowe. Po kilku latach przygotowań weźmie w nim bowiem udział Państwo Kościelne z własnym pawilonem. Dziesięcioro artystów, których nazwiska wciąż okryte są tajemnicą, zaprezentuje prace inspirowane Księgą Rodzaju.

Hasło spinające ekspozycję ujawnił kardynał Gianfranco Ravasi kierujący Papieską Radą ds. Kultury i główny inicjator otwarcia Watykanu na współczesne sztuki piękne. Brzmi ono „Kreacja – Dekreacja – Nowe Stworzenie" i wprost nawiązuje do myśli Simone Weil, jednej z najbardziej radykalnych myślicielek katolickich. Pisała ona: „W każdym człowieku jest coś świętego. Lecz nie jest to jego osoba. Nie jest to także osoba ludzka. Święty jest po prostu on sam, człowiek. [...] Wszystko, co bezosobowe w człowieku, jest święte. I tylko to". Wydaje się, że tak odważne i poważne potraktowanie świata sztuki przez Watykan samo w sobie stanowi wyzwanie, obok którego artyści nie mogą przejść obojętnie. Niesie też oczywiście ryzyko. „Uczestnictwo w Biennale wymaga trochę odwagi" – powiedział  Paolo Baratta, dyrektor Biennale. To powiedzenie: „chcę być na łodzi na otwartym oceanie", a nie: „chcę zbudować pomnik relacji między kościołem a sztuką współczesną". Jednak zdaniem kardynała Ravasiego warto podjąć takie wyzwanie, bo sztuka współczesna sama nie przyjdzie do Kościoła. Dlatego Kościół przyjdzie do sztuki. Jest to praktyczna realizacja myśli, jaką swego czasu wyraził kardynał Joseph Ratzinger, że „tak naprawdę Boga czynią nam bliskim jedynie święci i sztuka, a nie argumenty apologetyki". Potrzeba do tego jednak sztuki, która tak widzi swoją misję i w ten sposób ją realizuje. A to w świecie artystów ogarniętych zwątpieniem i nieufnością nie jest łatwe.

Decyzja o udziale Watykanu w Biennale weneckim poprzedzona została wystawą sztuki współczesnej w 60-lecie kapłaństwa papieża Benedykta XVI (z udziałem 60 malarzy, rzeźbiarzy, architektów, jubilerów, fotografów, filmowców, muzyków i pisarzy, między innymi Arvo Pärta, Janisa Kounellisa, Renzo Piano czy Oscara Niemeyera). Wcześniejsze zapowiedzi dotyczyły już udziału w edycji 2009 i 2011. Nie doszły one do skutku, co rodziło spekulacje, że zgłosili się artyści zbyt mało znani lub po prostu mało interesujący.

Wśród twórców, którzy podobno wezmą udział w wystawie otwieranej pod koniec maja, znaleźć się mają Bill Viola, Anish Kapoor i Yannig Guillevic. O tym, jak ważne dla Kościoła jest to przedsięwzięcie, niech świadczy fakt, że sam koszt wynajęcia pomieszczeń szacowany jest na 2 miliony euro.

Trudno oczekiwać, żeby artyści nie wykorzystali możliwości prowokacji czy wywołania skandalu w związku z obecnością Watykanu na Biennale. „Artyści mogą teraz przykuć uwagę, naśladując – dawniej niosące ryzyko  – szokujące gesty seksualnego ekshibicjonizmu lub świętokradztwa. Tendencję tę rozpoczął ponad dwie dekady temu Andres Serrano pracą »Piss Christ«, fotografią plastikowego krucyfiksu w słoiku z moczem artysty, a potwierdza ją Cosimo Cavallaro swoją niedawną pracą »My Sweet Lord«,  naturalnej wielkości nagą figurą ukrzyżowanego Chrystusa, w formie czekoladowej rzeźby, ustawionej  podczas Wielkiego Tygodnia w oknie wystawowym na Manhattanie" – twierdzi w „The Wall Street Journal" liberalna krytyczka Camille Paglia.  Jej zdaniem  muzea i galerie nie tolerują równie satyrycznego traktowania judaizmu czy islamu. Jednak zdaniem kardynała Ravasiego nawet tak agresywne wobec sacrum działania artystów „pokazują pragnienie powrotu do wielkich symboli" w sztuce.

Spotkanie ze sztuką

O tym, jak wielka jest to zmiana w podejściu Kościoła do sztuki, niech świadczy fakt, że podczas Biennale w 1954 roku seria obrazów Paula Delvaux ukazujących sceny pasyjne, gdzie Chrystus przedstawiony jest jako kościotrup, została oprotestowana przez patriarchę Wenecji, kardynała Roncallego, przyszłego papieża Jana XXIII.  [ILUSTRACJA:  http://www.wikipaintings.org/en/paul-delvaux/crucifixion-1952 ].

Co leżało u podstaw tak ostrej reakcji, trudno dziś dokładnie powiedzieć, ale faktem jest, że do dziś prace Delvaux nie zostały pokazane w kolekcji  współczesnej sztuki religijnej w Muzeach Watykańskich, pomimo że trafiły tam prace tak nieortodoksyjnych malarzy jak Francis Bacon czy Paul Klee.

Płaszczyznę spotkania polskiej sztuki współczesnej z Kościołem stara się odnajdywać ks. Grzegorz Michalczyk, warszawski duszpasterz środowisk twórczych. Prowadzi on Galerię Jednego Dzieła, która mieści się przy kościele na placu Teatralnym. Założeniem jest, że prace niekoniecznie wprost mówią o sacrum. „Była tu kiedyś sytuacja, ze zastanawialiśmy się nad pokazaniem pewnej rzeźby, która była związana z tematem ewangelicznym, czyli z przebaczeniem jawnogrzesznicy – opowiada. Ale ta jawnogrzesznica była ukazana w pełnej krasie swej jawnogrzeszności, z wyraźnymi elementami anatomii kobiecej. Nie było to akceptowalne, choćby z takiego powodu, że tu przychodzą dzieci. Może być zatem tak, że choć mamy do czynienia z ewidentną próbą pokazania przestrzeni głęboko duchowej, niekoniecznie wyjdzie na dobre pokazywanie tego w kościele.

Zaproszenie dla twórców jest wciąż aktualne i miejmy nadzieję, że w przyszłości wśród artystów prezentowanych w pawilonie watykańskim w Wenecji znajdą się również twórcy polscy.

Kaplica cudownego obrazu

Decyzja o udziale Watykanu w planowanym na 2014 rok Międzynarodowym Biennale Architektury jeszcze nie zapadła. Polscy twórcy mieliby tam sporo do zaoferowania, o czym świadczyć może wyróżnienie dla Katarzyny Krakowiak i Michała Libery za wystawę na tegorocznej wystawie w Wenecji. Swoje nadzieje związane z Biennale tak formułuje ks. Michalczyk: „Chciałbym popatrzeć na pewne wzorce zagospodarowania artystycznego przestrzeni liturgicznej. Na razie jest to wolnoamerykanka. Od gustu proboszcza zależy, co się znajdzie w kościele. Potrzebny byłby nowy kanon, żeby to była sztuka współczesna; takie formy, które są piękne, porywające, szlachetne w swej prostocie, ale które przede wszystkim otwierają na tę przestrzeń ściśle duchową, obecną w liturgii".

Polskie doświadczenia architektury i sztuki sakralnej dawałyby wielkie możliwości zaproponowania rozwiązań dla całego Kościoła, który po gwałtownym załamaniu się modeli tradycyjnej architektury po Soborze Watykańskim II powoli odnajduje sposoby nowego wyrażania sacrum.

Dobrym przykładem takich rozwiązań jest współpraca wspólnoty dominikańskiej z architektem Stanisławem Niemczykiem przy dokończeniu budowy kościoła i klasztoru na Służewie. Jednym ze zrealizowanych już obiektów jest Kaplica Matki Bożej Różańcowej  z cudownym obrazem z Żółkwi. O tym, jak doszło do zaproszenia Stanisława Niemczyka do Warszawy, tak opowiada były przeor klasztoru, ojciec Marek Pieńkowski, będący jednocześnie synem głównego projektanta, Władysława Pieńkowskiego:

„W listopadzie 1991 roku zmarł mój ojciec. Po jego śmierci trzeba było podjąć jakąś decyzję, kto ma kontynuować projektowanie kościoła. Po moim ojcu zostały tylko ogólne szkice. Ktoś proponował, żeby zrobić konkurs. Ale znając realia architektoniczne, pomyślałem sobie, że w wypadku konkursu na kontynuację dzieła rozpoczętego przez innego architekta najpewniej trzeba będzie wybrać pracę »drugorzędną« spośród sporej ilości prac »trzeciorzędnych«. Postanowiłem więc, że zrobimy konkurs gotowych realizacji. Wraz z Kingą Owsińską, moją siostrą, a zarazem architektem, która bardzo blisko współpracowała z ojcem, a także wraz z dwoma braćmi z zakonu, Andrzejem Bujnowskim i Marcinem Babrajem, oraz z księdzem dr. Michałem Janochą specjalizującym się w sztuce sakralnej jeździliśmy przez trzy dni po Polsce i oglądaliśmy nowe kościoły. Potem poprosiłem każdego z nich z osobna, żeby opisali wrażenia z tej podróży. I wszyscy jak jeden mąż powiedzieli: »tylko Niemczyk«".

Architekt szybko zgodził się podjąć pracę na Służewie, mimo że miał kontynuować dzieło poprzednika. „To, co ja tam zastałem, to były kaplice i inne pomieszczenia w stanie surowym. Nie ingerowałem w przestrzeń zewnętrzną – mówi Niemczyk. – W kaplicy Matki Bożej ważna była zmiana osi z diagonalnej na centralną, bo usytuowanie ołtarza w kącie nie wchodziło w grę. Następnie ważny był wybór materiałów, zwłaszcza drewna, które jest materiałem ciepłym. Deski podkreśliły pierwotną strukturę wynikającą z żelbetowego żebrowania. Istniejący świetlik kwadratowy zamieniony został na ośmioboczny. Ważny był też wybór samych wykonawców, bez których nie dałoby się tak tego wykonać. Wspaniałą pracę wykonał stolarz, pan Jurek, który był od samego początku budowy kościoła. Dzięki niemu oraz dzięki obecnemu cały czas bratu Janowi utrzymana została ciągłość w budowie kościoła".

Oprócz nazwy oficjalnej kaplicy dzieło Stanisława Niemczyka bywa też określane przez wiernych (w tym również przez specjalistów) jako Kaplica Łona Matki Bożej. Pytani o to dominikanie odżegnują się od zamiaru zrealizowania takiego projektu, ale uznają za dopuszczalną taką interpretację kształtu architektonicznego kaplicy autorstwa Stanisława Niemczyka.

Sam architekt tak komentuje inspiracje przyświecające budowie: „Nigdy nie miałem zamiaru zaprojektować czegoś dosłownego. Dlatego interpretowanie Kaplicy Matki Bożej Różańcowej jako Kaplicy Łona Matki Bożej również nie przyszło mi do głowy. Jako mężczyzna nie potrafię identyfikować fizyczności kobiecej. W ramach przygotowania projektowego rozważałem osobę Maryi jako kobiety oraz matki. Poprzez wspomnienia z dzieciństwa, które miałem szczęśliwe, na pierwszym miejscu miałem na myśli miłość matczyną. Ważne było zmiękczenie kształtów i ich ocieplenie przez rezygnację z form kanciastych na rzecz wyprofilowanych desek. Zadaniem, jakie stawiam sobie zawsze, jest przeczytanie materii duchem, aby zacząć myśleć o niefizyczności materii i kształtu. I w takim procesie rodziły się poszczególne elementy kaplicy. Staram się zrobić coś niemożliwego z materii: uzyskać formę wyzwalającą sferę duchową".

Niedokończony krzyż

Odpowiedzialny za budowę kaplicy ówczesny przeor, ojciec Andrzej Kuśmierski podstawowych inspiracji szukałby w związku z samą ikoną Matki Bożej. „Bezpośredni wpływ na rozwiązania miała kwestia, jak wydobyć obraz z tła kaplicy. Kilka elementów dekoracyjnych pochodzi jeszcze z dawnej dekoracji ołtarzowej, w której ikona była eksponowana. Na przykład jelenie na tabernakulum pochodzą jeszcze z dekoracji z Żółkwi. Pan Niemczyk wychodzi z założenia, że ważna jest ciągłość w przeżywaniu sacrum, i dlatego stara się pokazać maksimum z tego, co zachowało się z dekoracji cudownego obrazu. Propozycją architekta było umieszczenie tabernakulum w środku, pod obrazem". Dzięki takiemu usytuowaniu powtórzony został układ z ikony. Architekt podkreśla, że tak jak „najpiękniejsze miejsce bez człowieka staje się martwe, to gdybyśmy wyprowadzili ten obraz, kaplica by zgasła. Cała architektura wnętrza skupia się na Matce i Jej Synu, którzy ujawniają się spod zbudowanej z drewna zasłony".

Innym niezwykle ważnym elementem wnętrza kościoła Dominikanów na Służewie jest krucyfiks autorstwa Jerzego Nowosielskiego. Jest to ostatnia, nieukończona jego praca. Dzieło współczesne, pełne symbolicznych znaczeń i jednocześnie bardzo osobiste wyznanie wiary artysty. Pokazuje też wagę zdania, które jak motto przyświeca Stanisławowi Niemczykowi, że „w pracy twórczej najważniejsze jest spotkanie człowieka z człowiekiem".

Zarówno bowiem główny projektant kościoła Władysław Pieńkowski, jak i obecny blisko współpracowali z Jerzym Nowosielskim. Pieńkowski jeszcze w szkicach projektowych z lat 80. utrwalił wizję krzyża autorstwa krakowskiego artysty. Tak tę sprawę relacjonuje ojciec Marek Pieńkowski: „Kiedy jako przeor klasztoru pojechałem do Jerzego Nowosielskiego, żeby – zgodnie z marzeniem mojego ojca – prosić go o namalowanie krzyża dla naszego kościoła, ten stwierdził, że ze względu na  pamięć o moim ojcu gotów jest to zrobić, mimo że właściwie już nie malował. Udało nam się z likwidowanej właśnie fabryki ołówków w Pruszkowie zdobyć kilka desek z lipowego drewna, sporządziliśmy krzyż, którego proporcje, po zapoznaniu się z planami sporządzonymi jeszcze przez mojego ojca, przekazał profesor  Nowosielski, i zawieźliśmy ten krzyż do domu profesora do Krakowa".

Zdaniem Stanisława Niemczyka samo drewno było tak piękne, że Nowosielski nie mógł się mu oprzeć. Artysta malował, ale niestety nie zdążył dokończyć. Prace trwały ponad pół roku. Scenki ze zmartwychwstałym Jezusem po bokach zostały tylko naszkicowane. Któregoś dnia pani Nowosielska zadzwoniła do ojca Pieńkowskiego i powiedziała, że profesor jest w takim stanie, że już niczego więcej nie namaluje.

„Pojechaliśmy po odbiór niedokończonej pracy – opowiada Stanisław Niemczyk. – Ktoś z uczniów nawet oferował się, że dokończy zamiast profesora, ale myśmy uznali, że tak jest dobrze. To jest malowanie człowieka, który jakby ma zawiązane oczy, ale efekt jest tak czytelny, że mógł zrobić to tylko Nowosielski".

Niedokończony krzyż żegnającego się z życiem artysty jest tak mocnym i wyróżniającym się znakiem w kościele na Służewie, że projektowane teraz prezbiterium, ołtarz oraz tabernakulum muszą się do niego odnieść. Znając dotychczasowe wspólne realizacje duetu Nowosielski – Niemczyk (kościół Świętego Ducha w Nowych Tychach), można się spodziewać, że charakter tych realizacji będzie rozwijał symbolikę zawartą w istniejącym dziele malarskim.

Przykładem udanej współpracy inwestora z artystą przy realizacji współczesnego miejsca kultu jest kaplica bł. Józefa Stanka w Muzeum Powstania Warszawskiego. Jest to miejsce wyjątkowe również ze względu na fakt, że inwestorem jest instytucja świecka. Duży wpływ na decyzję o zbudowaniu kaplicy miała wizyta w Muzeum Holocaustu, którego integralną częścią jest miejsce skupienia i modlitwy. Podobnie jak w Waszyngtonie warszawski ośrodek jest w równym stopniu muzeum co miejscem pamięci. Pod Murem Pamięci składane są kwiaty i zapalane znicze nie tylko w rocznicę powstania, ale również w Zaduszki.

O pracach nad wystrojem wnętrza kaplicy opowiada autor ikony patrona i fresków z procesją męczenników – Mateusz Środoń:  „Jeden z dyrektorów chciał, żeby w kaplicy umieścić wizerunek Jezusa Miłosiernego. Początkowo nie widziałem dla tego obrazu dobrego miejsca. Ostatecznie prace rozpoczęliśmy od Ikony patrona – bł. księdza Stanka. Malowałem go na niegruntowanej desce w kolorze przypominającym spalone drewno. Miałem szkic postaci, która miała wypełniać całą wysokość deski. Gdy szkice papierowe próbowałem na nią przenieść, okazało się, że kompozycja nie współgra z układem słojów. Właściwą kompozycję uzyskałem dopiero po zmniejszeniu wizerunku ks. Stanka i dodaniu w górnej części postaci Jezusa Miłosiernego".

Równocześnie trwały prace nad ikonografią całej kaplicy. Artysta zaproponował procesję 108 męczenników II wojny światowej, wśród których był wyniesiony na ołtarze ks. Józef Stanek, co było zgodne z intencją inwestora. „Na początku myślałem, by namalować ich w szatach o kolorach właściwych dla poszczególnych zgromadzeń zakonnych, ale fresk mógłby się okazać za ciężki, z dominantą czerni i brązów, jednocześnie mocno kontrastowy. Poszukiwałem jakiejś alternatywy. Z pomocą przyszedł mi aktualny okres liturgiczny – misterium wielkanocne. W pewnym momencie przyłapałem się na tym, że chodzę wokół modelu kaplicy i śpiewam fragment Te Deum: „Tobie hołdy nieść pospiesza  męczenników orszak biały". Białe szaty – to było rozwiązanie". Takie doświadczenia upewniły Środonia, że są sprawy ważniejsze od poszukiwania własnej realizacji artystycznej. „Dla mnie w sztuce ważny jest przekaz, przenoszenie sensów. Te przekazy mogą być skrajnie różne. Szukam tych, które dają nadzieję".

Ziemia jałowa?

Autorka książki „Glittering Images: A Journey Through Art From Egypt to Star Wars" Camille Paglia twierdzi, że współcześnie świat sztuk pięknych stał się ziemią jałową. „W dziedzinie sztuki i literatury religia została odrzucona jako reakcyjna i niemodna. Duchowy język nawet największych twórców abstrakcyjnych, takich jak Piet Mondrian, Jackson Pollock czy Mark Rothko, jest ignorowany lub tłumiony". Amerykańska autorka skłonna jest poszukiwać pewnej nadziei w powrocie do rzemiosła, świata pięknych projektów i rzeczy. Wciąż jednak jest to świat pozbawiony wymiaru duchowego wielkiej sztuki.

Dla Stanisława Niemczyka ten ewidentny kryzys sztuki współczesnej paradoksalnie jest jej dużą szansą. „Mam nadzieję, że zaczyna już się kończyć sensacyjność w sztuce. Świeckość wchodzi w strukturę człowieka bardzo delikatnymi, prawie niezauważalnymi kroczkami. Wciska się w miejsca, które w ogóle nie przystają do sacrum. My bardzo łatwo zgodziliśmy się, że do sacrum może wejść wszystko. Ale wejść tam może tylko to, co jest najcenniejsze, a nie jakieś wprawki artystyczne.

Nie znaczy to, że chcę izolacjonizmu, ale to sacrum wyznacza relacje ze światem świeckim, a nie odwrotnie".

Autor jest reżyserem telewizyjnym, autorem między innymi programu apokaliptycznego „Koniec końców" (TVP 1).

Jesienią 2010 roku barwny korowód ośmiu przebranych za Madonny kobiet w towarzystwie kilkudziesięciu innych osób wniósł do kościoła Chrystusa Króla na warszawskim Targówku oprawioną ozdobnie wielką fotografię zebranych w Parku Rzeźby mieszkańców. Uroczystość miała przypieczętować działalność artystyczno-społeczną prowadzoną od lat przez Pawła Althamera. Zdjęcie przyjęte wówczas przez miejscowego proboszcza do dziś wisi w przedsionku kościoła.

„Taki święty obraz, rajska scena z mieszkańcami Bródna. Marzyło mi się, żeby mogli się oglądać, wchodząc do świątyni" – komentował artysta. W podobnym duchu odpowiadał proboszcz, który wśród setek mieszkańców pozował do zdjęcia i zaprosił artystów do odwiedzenia świątyni.

Sytuacja ta dość dobrze ilustruje styk sztuki nowoczesnej i sacrum, kiedy to artyści badają granicę tego, co religijne, a Kościół nie stosuje jednoznacznych barier,  by sferę sakralną chronić. Czy zatem sfera sacrum jest indywidualnym wyborem każdego człowieka i nie ma potrzeby wyznaczania jej granic? Przyjęcie takiego stanowiska w przypadku sztuki prowadzi do jej głębokiego kryzysu i niemożności odnalezienia w niej duchowej prawdy o wielkości człowieka.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy