Tak poczęło się dziecko, które potem, skutkiem zaklęć matki, zostało wysłane do piekła. Wszystko to znajdujemy w sprawozdaniach. Czysta prawda. Cudowny dowód na to, jak tortury, wspaniały wynalazek nowoczesności, pomagają ujawnić to, co diable plemię usiłuje ukryć przed Bogiem i ludźmi.
Dokumenty zostały wysłane do Pragi. Stołeczny sędzia nie miał wątpliwości. Wszystko jest czarno na białym. Kazirodczy ojciec i brat zapłodnili dziewicę. W jej łonie począł się szatan, dziecko zła, które następnie inkryminowani Exnerowie albo utopili, albo, co straszniejsze, przemielili z truchłem zwierząt na szynki i kiełbasy, czymże to nakarmiono Bogu ducha winnych mieszkańców Krummhübel.
Oto jest więc przedsionek Apokalipsy. Złe duchy wchodzą do serc najgorszych ludzi. Pożerają je i każą zapomnieć o dobrym chrystusowym posłaniu. Jedyne, co możemy, to bronić się przed tym złem wszelkimi metodami. Ciąć, zabijać, eliminować wszelkie szatańskie akty obecności. To da nam szansę na przetrwanie.
Prostymi słowy przemawia do dobrych chrześcijan zapis na papierach procesowych w praskim, królewskim archiwum. Czytamy w nim o Exnerach: „królewski sąd w Pradze nie znalazł żadnych uchybień w podjętych w Hirschberg działaniach śledczych. Sędziowie potwierdzają ustalenia podjęte w Hirschberg. W istocie, poddani interrogacji Exnerowie potwierdzili swoje bezbożne działania i intencje. Sąd w Pradze potwierdza ich winę i skazuje ich na dekapitację, jedno po drugim bez wyjątku. Niech będzie po wsze czasy wiadomo, że współżycie przeciw ludziom (i obyczajom), musi być najsurowiej karane, co potwierdzamy pieczęcią i zapisem. Decyzja jest ostateczna i niepodważalna". Dla Exnerów oznaczała definitywny koniec.
***
A zatem z jednej strony mamy śmierć. Wyrok sądu był ostateczny. Kat nie miał wątpliwości, a archeolodzy po trzech stuleciach znaleźli ślady i potwierdzili skuteczną egzekucję. Ród Exnerów został ścięty in corpore, zgodnie z wyrokiem. Wszystko odbyło się według prawa i w najlepszym historycznym porządku. W zgodzie z prawem boskim i ludzkim. W zgodzie z przyzwoitością.
Któż by więc chciał dziś uronić nad zamordowaną czwórką mieszkańców Krummhübel choćby jedną łzę. Jakież uczucia wśród miliardów pogrzebanych mogą budzić jacyś cholerni Exnerowie sprzed trzech stuleci. Już samo wspominanie o tym mordzie zakrawa na absurd. A jednak jest inaczej. Jednak to wciąż ludzie. Nikt więcej, nikt mniej. Dziś ich genotyp nie znaczy nic ponad wsiąknięte w ziemię fragmenty kości i krwinek. Zniknęli na zawsze. Świat ich myśli, emocji, marzeń, a potem zwierzęcego strachu prysnął jak mydlana bańka w chwili, kiedy miecz kata naruszał jednolitą strukturę kręgosłupa w jego części szyjnej. W tej mikrosekundzie uszło życie, ale czy przestali być ludźmi? Nie wolno się na to zgodzić. A skoro nie przestali być ludźmi, może tak samo jak żyjący zasługują na prawdę, sprawiedliwość, a może nawet rehabilitację?
I tu zaczyna się ciąg najpierw wątpliwości, potem poszukiwań, a na koniec wyjaśnień, które mogą wszystko zmienić. Otóż, przyznam, od początku tej historii mnożyły się w mojej głowie pytania, czy wymordowani Exnerowie rzeczywiście popełnili swe grzechy. Niechciana ciąża? Nic specjalnie nowego. Podobnej przygody doświadczyły miliony kobiet w historii świata. Ale już morderstwo dziecka nieco wyrywa się chłodnej, logicznej analizie.
Jasne, był przełom wieków. Potworna wojna nauczyła ludzi, czym jest głód, i pozbawiła ich ludzkich uczuć. Nad kontynentem krążyła kontrreformacja z budzącym trwogę Świętym Oficjum. Wciąż na stosach palono czarownice, a poddawani torturom ludzie potrafili ze strachu przyznać się do najobrzydliwszych bezeceństw. Ale zabicie dziecka? I pozbycie się ciała w rzece albo rzeźni? Utopione w chorobliwej mitologii czarcie asocjacje wobec rodziców zakończone przebiciem martwych ciał osikowymi kołkami? Coś tu nie pasuje, nie gra, burzy spokojne poczucie ludzkiej logiki. Okrucieństwu kary się nie dziwię, zbrodnia, którą im zarzucono, była poważniejsza niż przestępstwa, za które karano „hańbiącymi kamieniami" czy „klatką błaznów". Zawsze możliwa była jednak szubienica, tradycyjnie przeznaczona dla gminu. Ale Exnerów ścięto mieczem, choć byli prostymi ludźmi.
Skąd to z jednej strony wyróżnienie, z drugiej – tak bezwzględna mściwość? Czy wszystko to razem nie świadczy o jakimś drugim dnie? O nieujawnionej ręce jakiegoś schowanego przed publiką sprawcy? I nagle przebłysk geniuszu, nagła iluminacja. Promień światła, który mijając zakurzone sprzęty, pada na dokładnie tę stronicę starych kronik co trzeba. Przejrzałem kroniki kryminalne okolicznych dóbr. Czy aby coś podobnego jak historia Exnerów nie wydarzyło się w najbliższej okolicy Krummhübel mniej więcej w tym samym czasie? Trop okazał się trafiony. W położonym nieopodal miasteczku Goldentraum raptem sześć lat po egzekucji Exnerów w 1707 r. za zabicie dziecka pozbawiono głowy niejaką Rosinę Röselin. A 16 marca roku pańskiego 1730 u stóp lokalnego Köpfstätt, czyli miejsca egzekucji, stracono dwójkę złodziejaszków Johanna Gottlieba Woltenberga i jego wspólniczkę Annę Rosinę Seiffertin! A więc po trzykroć Rosina!!! Rosina, Rosina, Rosina.
***
Trzysta lat po egzekucjach prawdziwe śledztwo nie jest możliwe. Ale z myślenia nikt nas nie zwolnił. Nie może być całkiem przypadkowa zbieżność imion czterech opisywanych tu kobiet. Rosina von Zierotin była żoną grafa Gottlieba. Trzy zamordowane kobiety miały na imię dokładnie tak samo. Czy to mogło się zdarzyć? Pobieżne studia lokalnych ksiąg chrzcielnych nie wskazują na nadzwyczajną popularność imienia Rosina. Znacznie częstsze były imiona Maria, Anna, Teresa czy Johanna. Ale pod topór idą wyłącznie kobiety o imieniu Rosina. Czyż nie jest to dziwne?
W papierach należących do Zierotinów dóbr Arnsdorf pojawia się za to nazwisko Woltenberg. Franz Woltenberg jest administratorem dóbr Gottlieba von Zierotin. Pracuje u niego przez czterdzieści lat. Miał żonę, ale czy na pewno dochowali się dzieci? Tego się nigdy nie dowiemy. Ale jest całkiem prawdopodobne, że to on był mężczyzną w czerni, który odebrał Exnerom niemowlę kilka dni po połogu Rosiny. Dostał jasną dyspozycję: zabrać dziecko i oddać anonimowej mamce. Exnerowie nie mieli dać po jego zniknięciu głowy, ale stało się to konieczne po tym, jak sąsiedzi donieśli o zaginięciu noworodka.
Jakie imię mógł Woltenberg nadać wykradzionej dziewczynce? Czyż nie jest oczywiste, że dokładnie to samo, które było obsesją przedwcześnie osieroconego przez własną żonę Gottlieba? Dziewczynkę ochrzczono imieniem matki i jej możnej patronki. Trafiła do domu młynarzy Seifferinów, gdzie wychowywała się do osiągnięcia dorosłości. Ale jej ojciec szukał swojej zmarłej Rosiny dalej. Znalazł ją ponownie w ramionach dziewki z Goldentraum, niejakiej panny Röselin. Czyż to przypadek, że miała na imię Rosina? I znów związek zakończył się tragedią.
Po urodzeniu przez trzecią Rosinę dziecka, tym razem chłopca, Woltenberg odebrał matce noworodka i przyjął pod swój dach. Sąsiedzi rodziny Röselin, podobnie jak w przypadku Exnerów, zaginięcie noworodka zgłosili strażnikom. Potem był proces, tortury, scenariusz, który już świetnie znamy. Pewnego ranka w 1707 r. pod wzgórzem straceń w wiosce, która dziś się zwie Złotniki Lubańskie, obcięto głowę młodej, bezbronnej dziewczynie o imieniu Rosina. Do końca pustymi, błękitnymi oczami patrzyła się z niedowierzaniem na scenę, w której grała główną rolę, i modliła się do Matki Boskiej o łaskę. Zaś dobry sługa Zierotinów, Woltenberg, wziął chłopca do domu, ochrzcił imieniem swego pana i wychowywał jak własne dziecko.
Czy bystre oko ojca czuwało nad jego wychowaniem? Szczerze wątpię, bo dzieciak okazał się sprytnym złodziejaszkiem i już w wieku piętnastu lat uciekł z domu. Kradł na rynkach w Hirschbergu i Wrocławiu, a gdy osiągnął dojrzałość, związał się z dziewczyną o imieniu Rosina i dopuścił ją do przestępczej spółki. Okradali podróżnych i kościoły, domy i kurniki. Nie byli jak zwierzęta. Nie zabijali dobrych chrześcijan, ale na tyle dawali im się we znaki, że w końcu nakazano ich pojmanie. Trybunał wysłuchał świadków, wysłano pismo do Pragi, cesarscy sędziowie nie oponowali, wyrok więc wydano dokładnie taki, jak zwykle w takich sprawach wydawano. Stryczek. Sprawa domknęła się ostatecznie w miejscowości, gdzie ich pojmano i gdzie (o czym nie wiedzieli) dwadzieścia trzy lata wcześniej ucięto głowę matce Woltenberga, szlachetnej, a jednak pokalanej dziewicy o imieniu Rosina.
***
Był rok 1730. Świat szybko się zmieniał. Śląsk wciąż był dominium cesarza Austrii, ale już było słychać odległe ryki armat, które miały zmienić polityczne losy tej krainy. Jean-Jacques Rousseau osiągnął właśnie wiek dojrzały, a trzydziestopięcioletni François-Marie Arouet, zwany Voltaire'em, wrócił do państwa Burbonów olśniony brytyjską demokracją. Skonfliktowany z ojcem Fryderyk II pruski uciekł z domu, ale schwytano go na granicy i zamknięto w twierdzy Kostrzyń. W dalekiej Ameryce Portugalczycy kończyli podbijać Brazylię, a Brytyjczycy pospołu z Francuzami podjęli się zacnego dzieła wyrżnięcia rodzimych plemion Ameryki Północnej.
Nadciągało oświecenie, błogosławiona epoka wolnej myśli i gruchotania kajdan, która zamknęła po wsze czasy złą legendę wieków średnich. To dzięki oświeceniu przestano w końcu, również w dobrach Arnsdorf, wieszać ludzi, a szubienice rozebrano albo porzucono. Nie żył już Gottlieb von Zierotin, a jego majątek przejęli potomkowie. Umarł również Woltenberg i jego żona. Do końca zachowali tajemnicę obsesji ich pana w tajemnicy.
Gottlieb umarł w otoczeniu bliskich i nikomu nie przyszło do głowy, że to on był ojcem obu porwanych przez Woltenberga dzieci, za co ich matki (a w wypadku Exnerów również jej najbliższych) posłano na szafot. Starzec pod koniec życia już nie widział i nie dosłyszał, wszystkie przykre historie skutecznie wyparł z pamięci, ale przed śmiercią zdążył jeszcze oddać za sto praskich groszy prawo do sądownictwa w swoich dobrach radnym miasta Hirschberg.
Co mu się śniło po nocach? Nie wiem. Ale nie zdziwiłbym się bardzo, gdyby to były nagie łona żony i kolejnych kochanek, wszystkich skrzywdzonych przez niego kobiet o imieniu Rosina. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ostatnią wizją, jakiej doznał, była owa scena z 14 października 1701 roku, kiedy dłońmi w skórzanych rękawiczkach bije brawo, a potem odchodzi do swojej stojącej nieopodal Galgenbergu karety, słysząc krzyk zabijanej dziewczyny: „Gottlieb!". Wyznanie prawdy? Oskarżenie? Wyrzut sumienia? Naprawdę trudno to zinterpretować. Ja nie potrafię. Za to pozwolę sobie zamknąć tę historię ostatnim rozdziałem, który dotyczy pary złodziejaszków Johanna Gottlieba Woltenberga i Anny Rosiny Seiffertin. Powieszono ich wcześniej, niż było to w zwyczaju, rankiem 16 marca 1730 roku. Nie widać było gór ani niczego. Schneekoppe spała jeszcze wygodnie zanurzona w chmurach. Siąpił deszcz. Większej widowni też nie było. Ponoć szli, trzymając się za ręce, całkiem nieświadomi fatalnego pokrewieństwa. Kat się nie pomylił. Głowy spadły po bożemu i na wsze czasy zgasło wszelkie światło.
Dzisiejsze, polskie nazwy dolnośląskich miejscowości występujących w tekście: Arnsdorf – Miłków, Hirschberg – Jelenia Góra, Krummhübel – Karpacz, Schneekoppe – Śnieżka, Steinseiffen – Ścięgny.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95