Silne podmuchy wiatru porywają śnieg: szczyty Hindukuszu wyglądają na jeszcze bardziej niebezpieczne i złowrogie niż co dzień. Leżąca u ich podnóża słoneczna dolina, jak fragment wycinanki wklejony z innego obrazka, tętni zielenią. Życie tu toczy się wokół wąskiej szosy i płynącej tuż obok rzeki. Sielanka w samym sercu Afganistanu. Tak wygląda legendarna Dolina Pandższiru, miejsce, w którym nic nie jest takie, jakim się wydaje.
– Naprawdę nie macie tu żadnych zamachów? – dopytuję policjanta. Wygrzewając się w wiosennym słońcu, siedzimy na kamieniach obok wielkiego billboardu z poszarzałym ze starości zdjęciem Ahmada Szaha Masuda. Przejeżdżające szosą tuż obok samochody przeciskają się, jak najbliżej siebie, między niemal pionowym zboczem góry a wąwozem, którym płynie rwąca rzeka. Prowadzimy rozmowę typową dla ciekawskich cudzoziemców i przekornych Afgańczyków: zadaję pytania na pozór od niechcenia i czekając na odpowiedzi, starannie ukrywam ciekawość, on z kolei – wolno sącząc herbatę z małej szklanki – bada granice mojej cierpliwości. – Nie mamy – odpowiada wreszcie.
Poszarzały Szah Masud przyjaźnie uśmiecha się ze zdjęcia. Zginął prawie 12 lat temu. Był najsłynniejszym z afgańskich komendantów partyzanckich podczas radzieckiej okupacji oraz ostatnim wielkim wrogiem talibów i Al-Kaidy. To ironia, że zabójstwo 9 września 2001 r. – mogłoby się zdawać – watażki z dziury na końcu świata było sygnałem do ataku na mocarstwo uważane za najpotężniejsze na świecie. Arabski dziennikarz zapytał: Jak się przedstawia sytuacja w Afganistanie? Jego kolega włączył kamerę. Tłumacz podobno nawet nie zdążył przełożyć pytania, gdy rozległ się wybuch. Dwóch Tunezyjczyków należących do Al-Kaidy, podając się za dziennikarzy, spotkało się z Masudem pod pretekstem przeprowadzenia z nim wywiadu. Ich kamera była nafaszerowana ładunkami wybuchowymi. Później, gdy zawierucha światowej wojny z terroryzmem ogarniała kolejne regiony świata, a Afganistan pogrążył się w nowym konflikcie, dolina, o którą Masud całe życie walczył i gdzie zginął, pozostała spokojna. Ten spokój jest jak spadek, który tu po sobie zostawił.
Był Tadżykiem, potomkiem uciekinierów, którzy przywędrowali do Pandższiru przed 200 laty. Dziś wszyscy mieszkańcy doliny to Tadżycy. – Wszyscy z wyjątkiem ośmiu pasztuńskich kobiet, żon tutejszych mieszkańców – precyzuje policjant. Mieszkańcy doliny są bardzo gościnni, szczególnie gdy ktoś przyjeżdża wiedziony ciekawością wyjątkowego piękna doliny czy otoczonego kultem „Lwa Pandższiru", jak nazywany jest Masud. Ziemi nikomu obcemu Tadżycy jednak nie sprzedają. Kilka lat temu przyjechał tu pewien Włoch. – Chciał handlować narkotykami, ktoś go zabił – ucina mój rozmówca. Nie jest skłonny, by rozwijać temat, i pewnie nie miałby ochoty na wynurzenia o tym, że to nie cudzoziemcy, ale pochodzący z Pandższiru prominentni afgańscy politycy oskarżani są o handel narkotykami, a Włoch był pułkownikiem służącym w ISAF i właśnie walką z tym procederem się zajmował. W oficjalnym komunikacie po jego śmierci nie napisano, co go sprowadziło do doliny ani dlaczego „dyskusja, w którą się wdał z mieszkańcami jednej z wiosek, doprowadziła do strzelaniny".
Droga do doliny
Tuż obok billboardu z Masudem, tam gdzie szosa jest nieznacznie szersza, stoi skromna stróżówka, bardziej przypominająca kurnik niż policyjny komisariat. Każdy mężczyzna, który przyjeżdża do Pandższiru, musi się tu zarejestrować i podać powód wizyty. Szosą wiedzie jedyna droga do doliny. – Oficjalnie jedyna. Dla chętnych jest jeszcze wspinaczka do górskiego grzbietu – dodaje policjant. Po jego uśmiechu wnioskuję, że strome podejście to niejedyna przeszkoda, którą mógłby napotkać tam śmiałek.
Tadżyccy górale lubią powtarzać, że nigdy nikt nie zdobył ich Pandższiru, ale to nieprawda. Na początku lat 80., gdy okazało się, że bardzo trudno przedrzeć się przez zorganizowaną przez Masuda obronę, Rosjanie nadludzkim wysiłkiem zbudowali na przełęczy drogę dla czołgów. Mimo to żadna ich z dziewięciu ofensyw nie skończyła się sukcesem: do Pandższiru weszli, ale nigdy na długo nie zdołali go utrzymać.