W legowisku Lwa Pandższiru

Jak wyglądałby dziś Afganistan, gdyby Szach Masud nie zginął z rąk zamachowców 9 września 2001 r., na dwa dni przed uderzeniem Al-Kaidy w Stany Zjednoczone?

Publikacja: 04.05.2013 01:01

W legowisku Lwa Pandższiru

Foto: AFP

Silne podmuchy wiatru porywają śnieg: szczyty Hindukuszu wyglądają na jeszcze bardziej niebezpieczne i złowrogie niż co dzień. Leżąca u ich podnóża słoneczna dolina, jak fragment wycinanki wklejony z  innego obrazka, tętni zielenią. Życie tu toczy się wokół wąskiej szosy i płynącej tuż obok rzeki. Sielanka w samym sercu Afganistanu. Tak wygląda legendarna Dolina Pandższiru, miejsce, w którym nic nie jest takie, jakim się wydaje.

– Naprawdę nie macie tu żadnych zamachów? – dopytuję policjanta. Wygrzewając się w wiosennym słońcu, siedzimy na kamieniach obok wielkiego billboardu z poszarzałym ze starości zdjęciem Ahmada Szaha Masuda. Przejeżdżające szosą tuż obok samochody przeciskają się, jak najbliżej siebie, między niemal pionowym zboczem góry a wąwozem, którym płynie rwąca rzeka. Prowadzimy rozmowę typową dla ciekawskich cudzoziemców i przekornych Afgańczyków: zadaję pytania na pozór od niechcenia i  czekając na odpowiedzi, starannie ukrywam ciekawość, on z kolei – wolno sącząc herbatę z małej szklanki – bada granice mojej cierpliwości. – Nie mamy – odpowiada wreszcie.

Poszarzały Szah Masud przyjaźnie uśmiecha się ze zdjęcia. Zginął prawie 12 lat temu. Był najsłynniejszym z afgańskich komendantów partyzanckich podczas radzieckiej okupacji oraz ostatnim wielkim wrogiem talibów i Al-Kaidy. To ironia, że zabójstwo 9 września 2001 r. – mogłoby się zdawać – watażki z dziury na końcu świata było sygnałem do ataku na mocarstwo uważane za najpotężniejsze na świecie. Arabski dziennikarz zapytał: Jak się przedstawia sytuacja w Afganistanie? Jego kolega włączył kamerę. Tłumacz podobno nawet nie zdążył przełożyć pytania, gdy rozległ się wybuch. Dwóch Tunezyjczyków należących do Al-Kaidy, podając się za dziennikarzy, spotkało się z Masudem pod pretekstem przeprowadzenia z nim wywiadu. Ich kamera była nafaszerowana ładunkami wybuchowymi. Później, gdy zawierucha światowej wojny z terroryzmem ogarniała kolejne regiony świata, a Afganistan pogrążył się w nowym konflikcie, dolina, o którą Masud całe życie walczył i gdzie zginął, pozostała spokojna. Ten spokój jest jak spadek, który tu po sobie zostawił.

Był Tadżykiem, potomkiem uciekinierów, którzy przywędrowali do Pandższiru przed 200 laty. Dziś wszyscy mieszkańcy doliny to Tadżycy. – Wszyscy z wyjątkiem ośmiu pasztuńskich kobiet, żon tutejszych mieszkańców – precyzuje policjant. Mieszkańcy doliny są bardzo gościnni, szczególnie gdy ktoś przyjeżdża wiedziony ciekawością wyjątkowego piękna doliny czy otoczonego kultem „Lwa Pandższiru", jak nazywany jest Masud. Ziemi nikomu obcemu Tadżycy jednak nie sprzedają. Kilka lat temu przyjechał tu pewien Włoch. – Chciał handlować narkotykami, ktoś go zabił – ucina mój rozmówca. Nie jest skłonny, by rozwijać temat, i pewnie nie miałby ochoty na wynurzenia o tym, że to nie cudzoziemcy, ale pochodzący z Pandższiru prominentni afgańscy politycy oskarżani są o handel narkotykami, a Włoch był pułkownikiem służącym w ISAF i właśnie walką z tym procederem się zajmował. W oficjalnym komunikacie po jego śmierci nie napisano, co go sprowadziło do doliny ani dlaczego „dyskusja, w którą się wdał z mieszkańcami jednej z wiosek, doprowadziła do strzelaniny".

Droga do doliny

Tuż obok billboardu z Masudem, tam gdzie szosa jest nieznacznie szersza, stoi skromna stróżówka, bardziej przypominająca kurnik niż policyjny komisariat. Każdy mężczyzna, który przyjeżdża do Pandższiru, musi się tu zarejestrować i podać powód wizyty. Szosą wiedzie jedyna droga do doliny. – Oficjalnie jedyna. Dla chętnych jest jeszcze wspinaczka do górskiego grzbietu – dodaje policjant. Po jego uśmiechu wnioskuję, że strome podejście to niejedyna przeszkoda, którą mógłby napotkać tam śmiałek.

Tadżyccy górale lubią powtarzać, że nigdy nikt nie zdobył ich Pandższiru, ale to nieprawda. Na początku lat 80., gdy okazało się, że bardzo trudno przedrzeć się przez zorganizowaną przez Masuda obronę, Rosjanie nadludzkim wysiłkiem zbudowali na przełęczy drogę dla czołgów. Mimo to żadna ich z dziewięciu ofensyw nie skończyła się sukcesem: do Pandższiru weszli, ale nigdy na długo nie zdołali go utrzymać.

Podczas trwającej blisko dekadę okupacji sowieckiej bodaj najgorszy był rok 1982. Armia Czerwona, obawiając się rosnących w siłę oddziałów tadżyckich, uderzyła na Pandższir siłami 14 tysięcy żołnierzy. Szah Masud dowodził wtedy 5 tysiącami ludzi. Po sześciu tygodniach wojska sowieckie musiały się wycofać, miały ponad 3 tysiące ofiar. Ich porażka była tym dotkliwsza, że kolejne 2 tysiące żołnierzy zdezerterowały, przechodząc na stronę tadżyckiego dowódcy.

Rozkaz do kolejnej wielkiej ofensywy wydano dopiero dwa lata później. Tym razem wzięło w niej udział 20 tysięcy żołnierzy radzieckich oraz mniej więcej tyle samo żołnierzy zainstalowanego przez Moskwę reżimu w Kabulu. Mieli 500 pojazdów opancerzonych, 200 samolotów i tyle samo śmigłowców. Wówczas po raz pierwszy zameldowano w Moskwie: „Pandższir zdobyty". Tyle że w dolinie nie było ani jednego cywila, bo Masud ewakuował wszystkich mieszkańców. Złowrogie góry okazały się wspaniałym schronieniem, a malownicza dolina zabójczą pułapką. Droga była zaminowana, tak samo jak przylegające do niej wioski i prawie wszystkie miejsca, gdzie komendant spodziewał się, że mogłyby lądować śmigłowce. Choć Rosjanie zdołali się nawet w kilku miejscach ufortyfikować, dość szybko uświadomili sobie, że są łatwym celem prowadzonych z gór ataków. Nie wytrzymali w dolinie pięciu miesięcy.

Na dywaniku i billboardzie

Niepokonany bohater" – te słowa najczęściej pojawiają się pod podobiznami Masuda, które mieszkańcy Pandższiru wywieszają w sklepowych witrynach, przyklejają do szyb samochodów czy haftują na dywanikach wieszanych na ścianach. W wielu krajach przywódcy chcą, by ludzie, wieszając ich zdjęcia w widocznych miejscach, demonstrowali w ten sposób swoją lojalność. W krajach, zwykle dalekich do demokracji, widząc taki kult jednostki, zastanawiałam się, co zyskują ludzie wieszający takie zdjęcia. Przychylność władzy, a może tylko spokój?

W Kabulu pierwszym, co widzi się po wyjściu z lotniska, jest ogromy billboard z podobizną Masuda. Podobnie w każdym urzędzie czy na większych placach. I zawsze obok zdjęcia Tadżyka wisi podobizna prezydenta Hamida Karzaja, jakby pasztuński polityk – powszechnie uważany za skorumpowanego i nieudolnego – chciał, by sława nieżyjącego dowódcy i jemu się udzieliła.

W Pandższirze jednak Karzaja nie ma. Jeden jedyny wielki billboard z Masudem  wisi przy wjeździe do doliny. Małe zdjęcia czy dywaniki wiszą za to dosłownie wszędzie. Tych za państwowe pieniądze na pewno nie kupiono. – Kiedy niepochlebnie się o kimś wyrazisz, przełknie zniewagę. Możesz nawet popełnić bluźnierstwo wobec islamu i nikt nie zrobi ci krzywdy. Ale nigdy nie mów czegoś, co byłoby być obraźliwe wobec Masuda, bo zostaniesz tu na zawsze – to słowa mojego znajomego, który kilka lat temu pierwszy raz zawiózł mnie do doliny. Jak chyba każdy pochodzący z doliny Tadżyk, którego spotkałam, twierdził, że spotkał „Lwa". Większość zresztą z wielkim przekonaniem opowiadała, że walczyła u sławnego komendanta.

Czy to możliwe? W czasie trwającej dekadę radzieckiej okupacji siły Masuda zmieniły się ze zbieraniny niespełna tysiąca partyzantów do 13 tysięcy mudżahedinów. Najlepsi weszli w skład grup szturmowych, ale absolutną elitą byli zawodowi komandosi, którzy uderzali na cele odległe od Pandższiru nawet o 100 kilometrów.

Oddziały tadżyckiego komendanta jeszcze urosły w siłę, gdy w połowie lat 90. władze w Afganistanie zdobyli talibowie. By podbić Pandższir, zorganizowali przeciw Masudowi ponad 40 tysięcy wojsk, z czego połowę stanowiły oddziały armii pakistańskiej. Dziś po bitwach z tamtego czasu pozostały dwa ogromne głazy, które kilkaset metrów za komisariatem tkwią pośrodku rzeki. Masud nakazał podłożyć ładunki na górze ponad drogą. Lawina odcięła dolinę, a Pandższir stał się jedynym w kraju miejscem, gdzie opresyjna władza islamskich radykałów nie zdołała sięgnąć. Wjeżdżając do doliny, co kilkaset metrów można się natknąć na pordzewiałe wraki czołgów i pojazdów opancerzonych, choć dziś już nikt nie pamięta, z których bitew pochodzą. Masud w zamkniętej enklawie budował szkoły, szkolił policjantów i snując plany na przyszłość, zastanawiał się, jak rozwiązać etniczne spory, by kraj nigdy więcej nie pogrążył się w wojnie.

Samotność dowódcy

Od czasu do czasu Masud wyjeżdżał też za granicę, próbując przypominać o zapomnianym afgańskim dramacie. Wierzył, że tak jak z pomocą Amerykanów udało się przepędzić z Afganistanu ZSRR, tak teraz dzięki wsparciu świata Afgańczycy mogliby zakończyć bratobójczą rzeź i rozpocząć mozolną odbudowę kraju. Jego nadzieje okazały się płonne. W 1997 r., gdy wojna z talibami pochłonęła już życie tysięcy Afgańczyków, a brutalność rządów islamskich fundamentalistów stała się powszechnie znana, przedstawiciele prezydenta Billa Clintona zaproponowali mu... kapitulację.

„Lew Pandższiru" zaczął Amerykanów interesować dopiero po zamachach na ambasady USA w Tanzanii i Kenii. To wtedy po raz pierwszy Waszyngton zaczął poważnie traktować Osamę bin Ladena i jego Al-Kaidę. A Massud był jedynym człowiekiem, który miał kontakty i środki, by pomóc CIA w odnalezieniu saudyjskiego terrorysty. To był jednak jednostronny układ. Amerykanie chcieli wiedzy, ale nie oferowali wiele w zamian.

Dopiero w 2001 r. administracja George'a W. Busha zmieniła kurs. Biały Dom i CIA zaczęły przygotowywać program wspierania Masuda. Decyzja zapadła jednak dopiero w sierpniu 2001 r. Za późno. „Lew Pandższiru" szukał przyjaciół także w Europie. W kwietniu 2001 r. na zaproszenie Parlamentu Europejskiego przybył do Brukseli. Apelował o pomoc humanitarną, bo Afgańczycy zmagali się wówczas nie tylko z wojną, ale i najgorszą od dziesięcioleci suszą. Z tego wyjazdu świat pamięta dziś zupełnie co innego. Tadżyk przestrzegał, że może dojść do ataku Al-Kaidy na terytorium USA. 11 września okazało się, że jego źródła miały rację. Masud już się o tym nie przekonał.

Z Polski? Tak, znam, oczywiście! Wasz minister był tu u nas – mruży oczy jeden z Afgańczyków pilnujących wjazdu na krętą drogę prowadzącą do grobowca Szaha Masuda i zaraz dodaje z namaszczeniem, że wszyscy wiedzą tu „o tym dziennikarzu, który bywał u Masuda, a potem został ministrem" [Radosław Sikorski – red.], i pamiętają też tego drugiego, który przywiózł wielką kamienną tablicę [Bogdan Klich]. Zanim pozwolono mi iść do grobowca, musiałam zobaczyć tablicę. Zabezpieczona gazetami przed kurzem, wśród innych ważnych pamiątek, stoi oparta o ścianę w wąskim korytarzu budynku, gdzie przed laty znajdował się sztab komendanta. W jego gabinecie nie zmieniono podobno nic od dnia jego śmierci. Ten sam jest nawet stojący na biurku plastikowy kwiat przypominający dziwaczne skrzyżowanie paproci z chryzantemą. Przed sztabem zaparkowane są trzy opancerzone czarne mercedesy. – Od czasu, gdy Masud był tu po raz ostatni, zmieniło się tylko to, że w dniu, gdy zginął, stały dwa samochody. Trzeci wrócił kilka dni później, już bez niego – mówił mi kustosz muzeum, które ma tu powstać.

Mauzoleum w dolinie

Znajdujący się kilkadziesiąt metrów dalej grobowiec i wielkie centrum pamięci zaprojektowano z rozmachem. Wielkie wrażenie robią zalążki ogrodu i tarasów umieszczonych na wzniesieniu między szczytami. Do końca prac jednak wciąż daleko. Mimo to nie widać żadnych ekip budowlanych. Brak pieniędzy? – Nie, czasy są zbyt niespokojne, by ryzykować utratę tego, co zostało po Masudzie – mówi kustosz i raczej nie chodzi mu tylko o pamiątki. W przyszłym roku z Afganistanu mają się wycofać zagraniczne wojska, zaraz potem odbędą się wybory prezydenckie, w których Hamid Karzaj nie może startować. W powszechnej opinii, jeśli spróbuje sfałszować wybory, by zainstalować u władzy swego następcę, dojdzie do nowej wojny domowej.

Poprzednią długo uważano za skazę na życiorysie Masuda. Tadżyka oskarżono o to, że po wycofaniu wojsk radzieckich nie potrafił powstrzymać podległych mu komendantów przed morderstwami, gwałtami i pospolitymi rabunkami. Z opublikowanych dopiero niedawno raportów wynika, że surowo karał swych podwładnych za wszelkie przestępstwa. Mimo to do dziś w afgańskiej stolicy można usłyszeć, że w dniu, gdy żołnierze radzieccy wycofali się z Kabulu, ludzie przysłani przez Masuda ciężarówkami zajechali pod pozostawiony przez Rosjan spichlerz. Podobno mąki było tam tak dużo, że nadal ładowano ją na paki, gdy pierwsze ciężarówki już dojeżdżały do Pandższiru. Niedługo potem rozpoczęły się bezwzględne bratobójcze walki o władzę. Masuda, który zajmował wówczas stanowisko ministra obrony, oskarżano, że wybuchły, bo nie umiał oprzeć się żądzy władzy.

W nagraniu rozmowy radiowej, która odbyła się w przededniu rozpoczęcia walk, mimo trzasków wyraźnie słychać głos tadżyckiego komendanta: „Rząd w Kabulu jest gotów skapitulować, więc zamiast walczyć, powinniśmy się spotkać. Żołnierze nie powinni wchodzić teraz do miasta. Mogą zrobić to dopiero później, już po utworzeniu nowego rządu". Rozmówcą Masuda był jego stary wróg, inny sławny mudżahedin Gulbuddin Hekmatjar. Znali się jeszcze z czasów studenckich i to podobno wtedy Hekmatiar pierwszy raz próbował zabić „towarzysza broni". Teraz też był na to gotów, przekonany, że nadeszła jego szansa na przejęcie kontroli nad krajem. Nie podpisał się pod porozumieniami peszawarskimi dzielącymi władzę między walczących z ZSRR komendantów, choć te dawały mu urząd premiera.

Na nagraniu słychać, jak Hekmatjar odpowiada pewnym głosem: „Wkroczymy do Kabulu z nagimi mieczami. Nikt nas nie powstrzyma. Po co mielibyśmy z kimkolwiek paktować?". Masud odparł mu tylko: „Skoro nie chcesz przyłączyć się do pozostałych przywódców i wycofać swoich gróźb, nie pozostaje mi nic innego, muszę bronić ludzi". Niedługo potem w samych tylko walkach o Kabul zginęły tysiące ludzi.

Czy dziś, gdy Hekmatiar sprzymierzył się z talibami i szykuje się, by przejąć władzę po wycofaniu zachodnich wojsk, Tadżycy znów nie powinni się szykować do obrony? – A kto powiedział, że nie są? – pyta retorycznie policjant, pijąc kolejną już herbatę, i po chwili milczenia sam od siebie dodaje: – Tylko, że dziś dowódcy już nie ma.

Tadżycy bez dowódcy

Teoretycznie mógłby nim być pochodzący z Pandższiru minister obrony Bismillah Khan Mohammadi. Jeden z najlepiej chronionych ludzi w całym kraju do doliny przyjeżdża podobno zwykłym samochodem, a do rodzinnej wsi idzie na piechotę, bo tu – jak mówią – nie wypada afiszować się z bogactwem. Innym, może nawet pewniejszym, kandydatem na tadżyckiego przywódcę mógłby być wiceprezydent Afganistanu Mohamed Kasim Fahim, noszący dożywotnio tytuł marszałka, który sprawuje całkowitą władzę nad armią i aparatem bezpieczeństwa, dwoma kluczowymi filarami, bez których nikt nie może marzyć o kontroli nad krajem.

Masud był dla Fahima patronem, opiekunem i politycznym ojcem chrzestnym. I możliwe, że zapłacił za to życiem. Jedna wersja historii o wiceprezydencie mówi, że przyłączywszy się do sił słynnego komendanta, walczył pod jego dowództwem przez cale lata 80. Wedle innej chwycił kałasznikowa dopiero wtedy, gdy stało się jasne, że ZSRR wycofa się z Afganistanu, a wcześniej pracował w wywiadzie marionetkowego reżimu w Kabulu. Za tą drugą wersją przemawia to, że w 1992 r. objął stanowisko szefa tych służb, a później, gdy talibowie zdobyli władzę, Masud powierzył mu dokładnie taką samą funkcję w sojuszu północnym.

„Podejrzenia, że mógł być zamieszany w śmierć swego politycznego patrona, pojawiły się już we wrześniu 2001 r., ale wysocy przedstawiciele administracji George'a W. Busha nigdy poważnie tych oskarżeń nie zbadali, choć już cztery dni po śmierci Masuda Fahim został de facto przywódcą sojuszu północnego" – twierdzi Hillary Mann Leverett, która doradzała amerykańskiej administracji ws. Afganistanu.

Władze Belgii i Francji zdołały aresztować szereg osób zamieszanych w zamach. Byli to pośrednicy, którzy zdobywali dla zabójców z Al-Kaidy fałszywe dokumenty czy kamerę później przerobioną na ukrytą bombę. Nikt jednak nie odpowiedział na zasadnicze pytanie, w jaki sposób zamachowcy przeszli przez kontrole bezpieczeństwa, którym podlegali wszyscy, którzy mieli mieć kontakt z Masudem. Jakim cudem nie zostali zdemaskowani? Leverett twierdzi, że brak odpowiedzi na te pytania sprawił, że zakończyła współpracę z władzami.

W Pandższirze jest tylko jedno wielkie zdjęcie Ahmada Szaha Masuda, choć tu jest najbardziej kochany. Tu także być może kryje się tajemnica jego wciąż niewyjaśnionej śmierci. Dolina, o którą całe życie walczył i gdzie zginął, oddalona zaledwie 150 kilometrów od afgańskiej stolicy, uchodzi za nigdy niezdobytą, za bastion oporu przeciw talibom, ostoję spokoju w targanym wojnami kraju. I miejsce, w którym nic nie jest takim, jakim się zdaje.

Silne podmuchy wiatru porywają śnieg: szczyty Hindukuszu wyglądają na jeszcze bardziej niebezpieczne i złowrogie niż co dzień. Leżąca u ich podnóża słoneczna dolina, jak fragment wycinanki wklejony z  innego obrazka, tętni zielenią. Życie tu toczy się wokół wąskiej szosy i płynącej tuż obok rzeki. Sielanka w samym sercu Afganistanu. Tak wygląda legendarna Dolina Pandższiru, miejsce, w którym nic nie jest takie, jakim się wydaje.

– Naprawdę nie macie tu żadnych zamachów? – dopytuję policjanta. Wygrzewając się w wiosennym słońcu, siedzimy na kamieniach obok wielkiego billboardu z poszarzałym ze starości zdjęciem Ahmada Szaha Masuda. Przejeżdżające szosą tuż obok samochody przeciskają się, jak najbliżej siebie, między niemal pionowym zboczem góry a wąwozem, którym płynie rwąca rzeka. Prowadzimy rozmowę typową dla ciekawskich cudzoziemców i przekornych Afgańczyków: zadaję pytania na pozór od niechcenia i  czekając na odpowiedzi, starannie ukrywam ciekawość, on z kolei – wolno sącząc herbatę z małej szklanki – bada granice mojej cierpliwości. – Nie mamy – odpowiada wreszcie.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą